Niepostrzeżenie reprezentacja Polski u-20 dotarła już do drugiego etapu klasycznej wyliczanki. Mecz otwarcia za nami, blamaż biało-czerwonych na starcie mistrzostw świata u-20 był wręcz malowniczy. Polskich i kolumbijskich zawodników dzieliła różnica klas, niestety na korzyść tych drugich. Czas zatem na mecz o wszystko. Szczęście podopiecznych Jacka Magiery polega na tym, że ich rywalem będą przybysze z dalekiego Tahiti. Z drugiej strony – postawa Polaków w pierwszym starciu mistrzostw nie uczyniłaby z nich murowanego faworyta nawet w starciu z Reprezentacją Artystów Tahitańskich.
Jeżeli szukać powodów do optymizmu, znajdujemy przede wszystkim jeden – młodzieżówki Polski i Tahiti staną do walki na murawie stadionu Widzewa w Łodzi, a nie na piaszczystym boisku w Ustce czy Kołobrzegu. Jeżeli chodzi o plażową piłkę nożną, szanse biało-czerwonych na zwycięstwo z Tahitańczykami byłyby niewielkie – ta niepozorna nacja to prawdziwa potęga w beach soccerze. Ledwie cztery razy Tahiti uczestniczyło w plażowych mistrzostwach świata, ale aż trzy podejścia zakończyło w strefie medalowej turnieju, dwukrotnie sięgając po srebro, a raz kończąc mistrzostwa tuż za podium.
Polska kadra w 2017 roku miała zresztą nieprzyjemność zmierzenia się z Tahiti na plaży w Nassau. Polacy zakończyli turniej na fazie grupowej, Tahitańczycy sięgnęli wówczas po srebro.
To zresztą nie są jedyne piłkarskie sukcesy mieszkańców największej wyspy Polinezji Francuskiej. W 2012 roku Tahiti wzięło szturmem Puchar Narodów Oceanii, odnosząc swój pierwszy sukces w tych rozgrywkach, między innymi kosztem Nowej Zelandii – jedynej niepokonanej drużyny na mistrzostwach świata w 2010 oku. Tamten niespodziewany triumf Toa Aito – czyli: “Żelaznych Wojowników” – pozwolił im wziąć udział w Pucharze Konfederacji przed mundialem w Brazylii. Zderzenie z przeciwnikami z Hiszpanii, Urugwaju i Nigerii było jednak dość bolesne dla przedstawicieli Oceanii. 0:10, 0:8 i 1:6 przegrali Tahitańczycy swoje starcia ze wspomnianymi przeciwnikami.
Niemniej, sam udział w takim turnieju był już dla Tahiti gigantycznym sukcesem. Oficjalna strona FIFA anonsowała tę drużynę jako skład “urzędników, handlowców, nauczycieli i robotników”, a bramkarz Mikael Roche (nauczyciel wychowania fizycznego) opowiadał w wywiadzie: – Kiedy zabrzmiał ostatni gwizdek finału Pucharu Narodów Oceanii, zacząłem po prostu krzyczeć: “Jedziemy do Brazylii! Jedziemy do Brazylii”.
Skoro już o wywiadach mowa, to ciekawych wypowiedzi udzielił Bruno Tehaamoana, trener naszych dzisiejszych rywali. Reprezentacja Tahiti do lat 20 jak dotychczas tylko raz wzięła udział w mistrzostwach świata, przegrywając w 2009 roku wszystkie swoje mecze: 0:8 z Hiszpanią, 0:8 z Wenezuelą, 0:5 z Nigerią. Tymczasem szkoleniowiec rywali nie traci optymizmu: – Naszym celem jest uniknąć takich wyników, jak nasi poprzednicy w Egipcie, czyli nie tracić tylu goli i jeszcze coś strzelić. Wtedy będzie można powiedzieć, że futbol w naszym kraju zrobił postęp. Uważam, że jesteśmy lepsi w porównaniu z ekipą z 2009 roku. Przede wszystkim w moim zespole są zawodnicy z klubów francuskich. 10 lat temu w kadrze Tahiti brakowało takich graczy – mówił Tehaamoana przed startem turnieju w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Dla reprezentacji Jacka Magiery trener Tahiti nie miał litości. Za jej największy atut uznał kibiców. – Oglądałem kilka meczów na wideo. To solidna drużyna, ale niezbyt szybka. Oczywiście wiem, że to może się zmienić, ale może będzie grać w podobnym tempie jak dotąd. A wtedy może sprawimy niespodziankę. Choć łatwo na pewno nie będzie. Spodziewam się, że cały kraj będzie za waszym zespołem.
Trzeba przyznać, że to dość celna analiza, która znalazła odzwierciedlenie w przegranym przez podopiecznych Jacka Magiery meczu z Kolumbią. Wynik 0:2 nie wygląda jakoś szczególnie kompromitująco, ale gdyby nie pewna nonszalancja Kolumbijczyków na etapie finalizowania akcji, mogłoby być znacznie gorzej. Tempo gry Polaków rzeczywiście straszliwie szwankowało. I nie chodzi tutaj o aspekty motoryczne. Biało-czerwoni przede wszystkim za wolno myśleli, zbyt wiele czasu zajmowało im wielokrotne poprawianie futbolówki przed zagraniem, opanowywanie jej w dryblingu. Najprostsze elementy techniki. Nasi mieli kłopoty z tym, co Kolumbijczykom przychodziło z automatu.
Jednak Jacek Magiera zapewnia, że na przeciwników z Tahiti się nie będzie oglądał: – Nie chcę opowiadać o Tahiti, bo w tym meczu będziemy się koncentrować przede wszystkim na nas. Żadna informacja w tej chwili, jeśli chodzi o ten zespół nie jest konieczna dla dziennikarzy. Sami zobaczycie, jak ten mecz będzie wyglądał. W moim odczuciu najważniejsze jest to, jaki styl będziemy chcieli narzucić.
– Spadło na nas sporo krytyki, ale to jest normalne w sporcie. Każdy, kto ma ambicje, by grać na wysokim poziomie, musi dawać sobie z tym radę. Wielokrotnie się z czymś takim spotykałem. Dla tych młodych piłkarzy to coś nowego, coś w rodzaju testu, który pozwoli wejść na jeszcze wyższy poziom sportowy. Musimy być zespołem, który udowodni, że mecz z Kolumbią był wypadkiem przy pracy, zwłaszcza w kontekście gry ofensywnej – dodał Magiera na konferencji prasowej. – Jesteśmy coś winni naszym kibicom, którzy fantastycznie wspierali nas podczas spotkania z Kolumbią. Dopingowali nas od pierwszej do ostatniej minuty. Chcemy pokazać atrakcyjną, ofensywną piłkę. Drużyna musi strzelać gole i cieszyć się, że może być na boisku. Takie mam oczekiwania wobec drużyny. Wszyscy wiemy, czego chcemy. Liczy się tylko zwycięstwo, które wszystkich usatysfakcjonuje.
Nastroje w zespole – jak widać – bojowe.
Spekuluje się, że trener Jacek Magiera, zdegustowany ofensywną mizerią w pierwszym spotkaniu, dokona przetasowań w wyjściowej jedenastce. Pod znakiem zapytania stoi występ Sebastiana Walukiewicza, który nie dokończył pierwszego spotkania z powodu urazu. Poza tym – szkoleniowiec zastanawia się ponoć nad przemeblowaniem bocznych sektorów boiska, między innymi dlatego, że pomysł z Tymoteuszem Puchaczem na lewym skrzydle kompletnie nie wypalił.
Cóż – generalnie zdajemy sobie sprawę, że gdyby nie rola gospodarza turnieju, reprezentacji Polski prawdopodobnie w ogóle by zabrakło na mistrzostwach świata u-20. Pamiętamy, że podopieczni Jacka Magiery w rozgrywkach Elite League zajęli przedostatnie miejsce, notując aż pięć porażek. Widzimy gołym okiem, że skład biało-czerwonych to nie jest zlepek przyszłych gwiazd światowego futbolu. Niemniej – gra przed własną publicznością do czegoś jednak zobowiązuje. I pod tym “czymś” kryje się – ni mniej, ni więcej – zwycięstwo w dzisiejszym starciu z Tahiti. Odniesione nie fuksem, nie psim swędem, nie jedną bramką, po trafieniu z karnego w 89 minucie gry. Ale w ładnym stylu, z biglem.
Trener Tahiti zapewniał, że za sukces uzna, gdy choćby jeden z jego podopiecznych kiedykolwiek podpisze profesjonalny kontrakt i zajmie się piłką nożna na pełen etat. Jeżeli nawet takiego rywala polska młodzieżówka nie zdoła zdominować i pokonać przed własną publicznością… Nie no, takiego scenariusza nie chcemy na razie nawet roztrząsać.
Panowie – czas się zrehabilitować. Okoliczności są wręcz wymarzone.
fot. FotoPyk