Przez dwanaście etapów Giro przejeżdżało co najwyżej przez pagórki. Przynajmniej, gdy pod uwagę weźmiemy standardy tego wyścigu. Dopiero na trzynastym organizatorzy zafundowali nam kawał górskiego ścigania. Finałowy podjazd pod Lago Serru zaczynał się 20 kilometrów przed metą, a kolarze z poziomu 1051 metrów wjechali na 2247. Wygrał Rosjanin, Ilnur Zakarin, nas jednak bardziej interesowało to, co zrobi Rafał Majka. A Polak pokazał, że w nogach ma moc.
Różnie bywało z Rafałem w ostatnich wielkich tourach. Na zeszłorocznym Tour de France miał walczyć o żółtą koszulkę. I początkowo – na etapach, które miał wyłącznie przetrwać – radził sobie naprawdę nieźle, utrzymując się w czołówce. Odpadł jednak w górach, swoim naturalnym środowisku. Odżył pod koniec, ale nie udało mu się zgarnąć nawet etapowego zwycięstwa. Takowego nie zanotował też na hiszpańskiej Vuelcie, ale tam był tylko jednym z pomocników.
W tym sezonie Rafał wrócił na Giro, gdzie nie było go od 2016 roku. We Włoszech – jak co roku – czekał na niego wyścig najeżony wielkimi podjazdami i trudnymi etapami w górach. Ale na te musiał poczekać i przebrnąć najpierw przez czasówki oraz etapy sprofilowane pod sprinterów. Zrobił to świetnie, utrzymując się w ścisłej czołówce klasyfikacji generalnej. Potwierdziło się więc to, co Patxi Vila, dyrektor BORA-Hansgrohe, mówił przed wyścigiem portalowi naszosie.pl:
– Forma Rafała jest dobra. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zrobił wszystko, by w Italii zaprezentować się jak najlepiej. Widzieliśmy podczas Tour of the Alps, że potrafi dyktować warunki czołowym wspinaczom. Podczas przygotowań nie nastąpiły żadne komplikacje, zatem myślę, że możemy z dużą pewnością siebie czekać na Giro. – W tym samym wywiadzie Vila dodawał jednak, że we Włoszech BORA będzie jechać na dwóch liderów: Majkę i Davide Formolo. Do tego w pamięci wciąż mieliśmy zeszłoroczne problemy Rafała we Francji. Kompletnie nie wiedzieliśmy więc, czego się spodziewać.
Dzisiejszy etap wyjaśnił nam jednak sytuację. Po pierwsze, liderem niemieckiej drużyny jest Rafał Majka. W pewnym momencie, jeszcze przed odłączeniem się Polaka od większej grupy, pracował na jego wynik… Davide Formolo. Trudno o bardziej czytelny sygnał na temat tego, kto ma walczyć o sukcesy w klasyfikacji generalnej. Po drugie, Majka faktycznie jest bardzo mocny. Dziś przyjechał co prawda szósty, ponad dwie minuty za zwycięzcą, ale za to 50 sekund przed dwoma faworytami do końcowego triumfu – Primozem Rogliciem i Vincenzo Nibalim. Do pierwszego z nich w klasyfikacji generalnej Rafał traci po dzisiejszym etapie nieco ponad dwie minuty. A to, jak na warunki włoskiego wyścigu, bardzo mało.
Jutro na kolarzy czeka etap, który oddzieli mężczyzn od chłopców. Przekrój jego trasy wygląda jak wykres pracy serca. Po drodze do przejechania są dwie premie górskie pierwszej kategorii, dwie drugiej i jedna – na finiszu – trzeciej. To jeden z dwóch najgorszych etapów, jaki kolarze dostaną w prezencie od organizatorów w tym roku. Jeśli i na nim Majka potwierdzi swoją moc, będziemy pchać go już nie tylko do etapowego zwycięstwa, ale i różowej koszulki. Tej zakładanej zawsze przez lidera, ale też – przede wszystkim – triumfatora Giro.
Przekrój jutrzejszego, 14. etapu Giro d’Italia
*****
Z dala od włoskich dróg, bo za oceanem, przypomniał o sobie Lance Armstrong. Amerykanin, od kilku lat persona non grata światowego kolarstwa, udzielił półgodzinnego wywiadu stacji NBCSN, który wyemitowany zostanie w najbliższą środę. Jednak już dziś do sieci trafiło kilka wypowiedzi Amerykanina, który… mówi, że wszystko, co związane z jego dopingową przeszłością, zostawiłby bez zmian.
I sami nie wiemy, jak traktować takie oświadczenie. Z jednej strony cenimy sobie szczerość, a z drugiej nie można zapomnieć, że afera z Armstrongiem w roli głównej to gówniana sprawa. Nie tylko zepsuła reputację dyscyplinie, którą ta próbowała odbudować po innych dopingowych sprawach, ale i wpłynęła mocno na wizerunek fundacji założonej przez Amerykanina. Przy okazji zburzyła też “pomnik” wielkiego mistrza i odebrała mu tytuły, ale to już najmniej istotne. Co jednak kluczowe, gdy ktoś dopuszcza się czegoś takiego, właściwie jedyne, co powinniśmy słyszeć przy każdej okazji, to że „jest mu przykro” i „przeprasza”. Armstrong tego nie robi, a z całości jego wypowiedzi wyłania się wizerunek kogoś, kto lawiruje pomiędzy byciem dzbanem i inteligentnym gościem. Sami rozstrzygnijcie, do którego z nich Lance’owi bliżej:
– Zrobiliśmy to, co musieliśmy, aby wygrać. Nie było to legalne, ale nie zmieniłbym ani jednej rzeczy – nawet, jeśli straciłem kupę pieniędzy i z bohatera stałem się zerem – mówi Amerykanin. – Przede wszystkim, nie wyciągnąłbym z tego wszystkiego lekcji, które udało mi się wyciągnąć. Niczego bym się nie nauczył, gdybym działał inaczej. Przeciwko mnie nie byłoby prowadzone śledztwo i nie zostałbym ukarany, gdybym nie działał tak, jak działałem.
Nie jest łatwo, co? Bo z jednej strony, faktycznie, Lance ma rację. Niczego by się nie nauczył, a tak pewnie sporo spraw sobie przemyślał. Z drugiej… cholera, gościu! Oszukałeś cały kolarski świat. I jasne, że robiło to wiele osób (bo i tego Lance regularnie używa jako argumentu), że cała czołówka brała. Ale ty nie musiałeś. Mogłeś po prostu tego nie robić, a wtedy nie byłaby ci potrzebna ta lekcja. Dostałbyś inną: że może nie zawsze wygrasz, grając uczciwie, ale koniec końców czujesz się dobrze z tym, że postąpiłeś prawidłowo.
Słowa Armstronga są problemem tym bardziej, że co jakiś czas słyszymy o tym, że kolejny kolarz wpadł na dopingu. Ostatnio donosiliśmy wam o takiej sytuacji z Giro d’Italia. I jesteśmy w stanie założyć się, że właśnie w tej chwili jeden z zawodników, gdzieś na świecie, rozważa próbę oszustwa i stosowania niedozwolonych środków. Gdyby Lance Armstrong powiedział w wywiadzie, że nie warto tego robić, może by zrezygnował. A co zrobi gdy przeczyta taką wypowiedź?
Fot. 400mm.pl