Jest rok 2007, jak to zwykle w przypadku lat bez mistrzostw świata i Europy, lato mija nieco wolniej. Ale przecież to piłka nożna, jak głosi popularne hasło: spać nie można. Dlatego też w środku nocy, przy małych telewizorkach turystycznych gdzieś nad Bałtykiem, śledzimy występy młodocianych piłkarzy w Kanadzie. Śledzimy eksplozję talentu Sergio Aguero, świetnego Angela Di Marię, zastanawiamy się, dokąd może dojść USA z taką generacją. Wreszcie oglądamy Polaków, patrzymy z rozdziawionymi gębami jak Grzegorz Krychowiak daje nam prowadzenie z Brazylią i jak dzielnych dziesięciu herosów w bieli i czerwieni broni wyniku.
Kreślimy w wyobraźni scenariusze na rozwój kariery Dawida Janczyka, obliczamy ile może być warty Gerard Pique, zazdrościmy Czechom finału.
A potem latami, już przez ponad dekadę, weryfikujemy to, co widzieliśmy na turnieju. Obserwujemy z satysfakcją jak Sergio Aguero z młodocianego potwora stał się doświadczonym potworem, jak swój talent rozwija Krychowiak i jak trwoni go Freddy Adu. A dwa lata później? Dynamiczny rajd Węgrów po trzecie miejsce? Albo dwa lata wcześniej, w 2005 roku, gdy królem strzelców został Lionel Messi?
Nie bez przyczyny w każdej zapowiedzi turniejowej pojawiają się nazwiska Messiego, Aguero i Maradony. Wielkich strzelców i tych fantastycznych piłkarzy łączy jedno: narodowość. No dobra, łączy ich też druga sprawa, w kontekście rozpoczynającego się dzisiaj turnieju ważniejsza – każdy z nich po raz pierwszy pokazał się światu właśnie podczas mundialu do lat dwudziestu. To specyficzna scena, nie każdy potrafi się na niej odnaleźć. Na każdy wystrzał Messiego, Iniesty czy Juana Maty można odpowiedzieć kapiszonami – przecież królem strzelców swego czasu był Bence Mervo, ten sam, który po paru latach nie potrafił podbić nawet naszej poczciwej Ekstraklasy. I… to właśnie w tych mistrzostwach jest najpiękniejsze.
Dzisiaj zaczyna się wielka przygoda dla tych młodych ludzi, którzy przez kilka tygodni znajdują się w centrum zainteresowania piłkarskiego świata. Tysiące kibiców, setki skautów i dziennikarzy, dziesiątki trenerów – oczy wszystkich będą skierowane na polskie boiska, na których znajdą się najbardziej utalentowani zawodnicy z 24 zakwalifikowanych państw. Każdy z zawodników obecnych na tych placach, do szatni w torbie sportowej wniesie buławę. Niektórzy z biegiem lat wymienią ją w lombardzie, inni wykorzystają szansę i na długie lata przyciągną uwagę ludzi futbolu.
Dlaczego warto to śledzić, dlaczego warto na te kilka tygodni żyć turniejem?
Najbardziej oczywisty powód – przyjeżdża kilku zawodników, którzy już teraz gwarantują jakość. Timothy Weah rozgrzewa wyobraźnię kibiców na całym świecie – syn George’a reprezentujący Stany Zjednoczone to gotowa historia na film, jeśli oczywiście nie roztrwoni talentu, który pozwolił mu na podpisanie pierwszego kontraktu z PSG. Alban Lafont czy Diogo Dalot to nazwiska, które nie są anonimowe nawet dla niedzielnych kibiców. Jak zwykle wyjątkową okazję stwarzają Argentyńczycy, którzy przywożą całe tony talentu ze swoich ligowych klubów. Nie oszukujmy się – nikt nie śledzi na co dzień rozwoju talenciaków z River Plate czy Banfield, a przecież już za dwa czy trzy lata, wielu z nich będzie stanowić o sile europejskich klubów. Ogromną siłę swojego szkolenia, które zaowocowało serię sukcesów również w seniorskiej piłce, będą chcieli zaprezentować Francuzi. Jako okno wystawowe młodzieżowy mundial potraktują z pewnością kluby z Lizbony czy Montevideo.
Ci piłkarze są już w przedpokoju, zaraz wejdą na salony. My dostajemy niespotykaną szansę, by obejrzeć na żywo, nawet nie przez szybę telewizora, ale na stadionie, jak zdejmują buty, zakładają bambosze i szykują się do przekroczenia progu. Część z nich pewnie jeszcze zawróci, część przewróci się w przejściu, resztę jednak będziemy z wypiekami na policzkach oglądać przez przynajmniej dekadę.
A w tym całym multinarodowym tyglu znajdzie się też unikalny posmak – po latach wreszcie z tymi wielkimi talentami zmierzą się również Polacy. Oczywiście, nauczeni tym pamiętnym 2007 rokiem nie będziemy jeszcze robić z Benedyczaka nowego Aguero, ale sami jesteśmy ciekawi – co też zmajstrował z tymi dzieciakami Jacek Magiera? Paru piłkarzy zdążyliśmy już dobrze poznać – Walukiewicz, Slisz czy Majecki to jakość sprawdzona na murawach Ekstraklasy. Paru kolejnych, wyszkolonych w klubach zagranicznych, pierwszy raz ujrzymy przed szeroką publiką.
Wszystkim uczestnikom, nie tylko z Polski, życzymy przede wszystkim turnieju bez kontuzji i urazów, które najmocniej przeszkadzają w rozwoju. Poza tym chłodnej głowy, mocnego stąpania po ziemi i ciężkich treningów. Kibicom – dobrej zabawy oraz satysfakcji po latach, gdy będą z mądrą miną wspominać: od początku widziałem w tym Johanie Carbonero piłkarza z potencjałem na duże granie. Polakom – by dali nam trochę radości, a co ważniejsze – by poszli drogą Krychowiaka czy Szczęsnego, niekoniecznie Króla czy Starosty. Dawać już te mecze!
Fot. Newspix