Każdy sukces ma swoich frontmanów, ale też postaci z cienia, będące w drugim szeregu. Po mistrzostwie Polski Piasta Gliwice zasłużone brawa zbierają piłkarze i sztab szkoleniowy na czele z Waldemarem Fornalikiem, warto jednak docenić również pracę wykonaną przez dyrektora sportowego Bogdana Wilka. W klubie z Okrzei po raz drugi zajmuje się transferami i dobrze mu to wychodzi. W rozmowie z Weszło opowiada, jak budowano kadrę w tym sezonie i jak będzie budowana w przyszłym. Dla Wilka i jego współpracowników nadchodzi najbardziej gorący okres.
Piast Gliwice mistrzem Polski. Dotarło to już do pana?
Teraz już tak, ale przez pierwsze dni trudno było w to uwierzyć. Wszystko dzieje się tak szybko i życie toczy się dalej… Jesteśmy mistrzami, ale za kilkanaście dni ruszają przygotowania do nowego sezonu i już teraz trzeba o tym myśleć.
Piast miał w tym sezonie bardzo szeroką i wyrównaną jakościowo kadrę, czyli stworzył coś, czego nie potrafi większość polskich klubów.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że mamy szeroką kadrę. Wcale nie jest szeroka. Liczebnie mamy taką kadrę jak wiele innych klubów. Ba, niektóre kluby mają ją znacznie większą. Powiedziałbym, że nasza kadra jest symetryczna, rozsądnie zbudowana. Nikt w niej nie znajduje się po to, żeby zgadzała się tylko liczba zawodników. Gdy rok temu zostawałem dyrektorem sportowym, z tą symetrycznością był problem, na kilku pozycjach została ona zaburzona. Przykładowo na lewej obronie byli Rugasević, Mójta i Kirkeskov, a w decydującym meczu o utrzymanie z Termaliką na tej pozycji wystąpił Pietrowski. Brakowało w tym logiki. Nie chcę nikogo krytykować, ale takie są fakty. W letnim okienku skupiliśmy się więc na zmianie tej sytuacji i to się udało. Dziś na każdej pozycji jest co najmniej dwóch pełnowartościowych zawodników. Czasami nawet więcej. Konczkowski, do niedawna traktowany jako prawy obrońca, został przesunięty do przodu i zrobiło nam się tak dużo skrzydłowych, że nie wszyscy mogli się zmieścić w meczowej osiemnastce. A na prawej obronie i tak był spokój, bo obstawiali ją Mokwa z Pietrowskim. Ten drugi w razie czego mógł zagrać po lewej stronie, gdyby coś się działo z Kirkeskovem. Idźmy dalej – środek obrony. Wiedzieliśmy, że Czerwiński i Sedlar będą dobrze grali, ale nie zakładaliśmy, że aż tak. Chyba nikt nie będzie się kłócił, że to obecnie jeden z najlepszych duetów stoperów w Ekstraklasie.
Powiedziałbym nawet, że najlepszy.
No właśnie. A niech mi pan wierzy, bo staram się być na każdym treningu: Korun i Byrtek w razie potrzeby byli gotowi ich zastąpić bez większego uszczerbku dla zespołu. Korun zresztą parę razy wskakiwał do składu i też potrafiliśmy wygrywać. Środek pomocy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z Patryka Sokołowskiego. Każda jego zmiana coś wnosiła, dawała jakość, pomagała drużynie. Przegrywał jednak rywalizację z super grającymi Dziczkiem i Hateleyem, a przecież był jeszcze Tomek Jodłowiec, który nieraz także musiał zaczynać na ławce. To chyba najlepiej pokazuje, jaki jest poziom rywalizacji. Jorge Felix występuje na lewej pomocy i nie zawodzi. Zostaje zawieszony? Wchodzi Badia i staje się kluczowym zawodnikiem. I tak moglibyśmy mówić o każdej pozycji.
Nasz problem bogactwa ma jeszcze jedną przyczynę. Praktycznie przez cały sezon nie mieliśmy poważniejszych kontuzji. Tylko “Jodła” miał trochę problemów w przerwie między rundami, na obozie w Turcji nie zaliczył żadnego sparingu i dlatego wiosną powoli dochodził do formy. Konczkowski latem stracił trochę przygotowań i na początku sezonu był rezerwowym. Nie są to jednak kontuzje spowodowane naciągnięciem mięśni czy przeciążeniem. Drużyna została kapitalnie przygotowana. Do tego graliśmy fair, dostaliśmy najmniej żółtych kartek w tym sezonie i rzadko ktoś musiał pauzować. I dlatego nie musieliśmy często zmieniać składu. Bo kiedy się zmienia? Jak nie idzie. Pamiętam tamten sezon. W ataku raz był Papadopulos, raz Szczepaniak, raz Angielski, czasem dwóch z nich od początku. Ciągle było szukanie. Dziś, jak wygrywasz pięć razy z rzędu, nie musisz na siłę wprowadzać nowych rozwiązań.
Jeśli chodzi o letnie transfery, dziś może pan o nich mówić z dumą, ale nie od razu tak było. Jorge Felix i Piotr Parzyszek po rundzie jesiennej mogli zostać uznani za rozczarowania. Pan jednak już na starcie stwierdził, że ryzyko transferowych pomyłek jest tutaj niewielkie.
Całkowicie się nie zgadzam co do Felixa. Grał w pierwszym składzie od samego początku.
Ale kończył jesień z jednym golem i jedną asysta.
Przecieraliśmy oczy, gdy niektórzy eksperci i komentatorzy nie widzieli tego, jak ten chłopak pracuje w defensywie, mimo że grał jako skrzydłowy. Jorge super uzupełniał się z Kirkeskovem. Jest prawonożny, automatycznie schodził do środka i robił miejsce Mikkelowi, często powstawały z tego groźne akcje. A pamiętajmy, że Felix też przyszedł do nas “z urlopu”. Wiedzieliśmy, że na jego sto procent trzeba będzie trochę poczekać. Nie został sprowadzony przez przypadek – oglądaliśmy go na żywo w Hiszpanii. Z założenia sprowadzaliśmy go jako “dziesiątkę”. W okresie przygotowawczym wyszło jednak, że Joel Valencia w tej roli spisuje się tak dobrze, że miejsce dla Jorge znalazło się na boku pomocy. Ten układ od początku się sprawdzał. Jasne, liczbami do pewnego momentu nie imponował, ale już po pierwszej rundzie byliśmy z niego zadowoleni. Zimą mieliśmy dwa obozy, na których wszyscy piłkarze pozyskani latem: Felix, Parzyszek, Sokołowski, Mokwa i Byrtek jeszcze poszli do góry. U Hiszpana wiosną było to widać również po konkretach w ofensywie.
W przypadku Piotrka Parzyszka się zgodzę. Mieliśmy świadomość, że nie od razu pokaże nam pełnię możliwości po problemach w ostatnich miesiącach w Holandii, ale zakładaliśmy, że aklimatyzacja zakończy się szybciej, że mniej więcej na przełomie września i października dojdzie do optymalnej formy.
A on wtedy miał najgorszy okres, gdy przez kilka tygodni nie podnosił się z ławki. Sam nie ukrywał, że pojawiły się momenty zwątpienia.
To w sporej mierze wynikało z naprawdę dobrej gry Michala Papadopulosa. Może nie strzelał gola za golem, ale był bardzo pożyteczny dla zespołu, absorbował obrońców, miał też sporo asyst. Naszym atutem było to, że zdobywanie bramek rozkładało się na cały zespół, nie byliśmy zależni od formy jednego czy dwóch zawodników. Z wyjściowego składu na wygrany mecz z Legią spośród piłkarzy z pola jeden jedyny Martin Konczkowski pozostawał w tym sezonie bez gola. Ale on za to wyróżniał się asystami i tylko wybierał sobie, komu dziś dośrodkuje na nos. Co do Piotrka, w drugiej części rundy jesiennej już swoje dał. Po jego bramce wygraliśmy w Płocku, strzelił też na Zagłębiu Lubin, gdy zremisowaliśmy.
Natomiast Tomek Mokwa, czekał, czekał i doczekał się swojej szansy. Nie było wyjścia, bo Pietrowski i Konczkowski świetnie grali. W końcu przyszedł jego czas. Pod koniec sezonu wystąpił w czterech meczach. Z Wisłą Kraków zremisowaliśmy, pozostałe wygraliśmy. A został rzucony na głęboką wodę. Z Wisłą grał na Peszkę, z Lechią przeciwko Haraslinowi, a z Zagłębiem Lubin na Bohara lub Pawłowskiego. I wytrzymał, dał radę.
Mówi pan, że Byrtek poszedł do góry. Muszę wierzyć na słowo, bo w tym sezonie nie zaliczył ani jednego meczu w Ekstraklasie.
Poszedł do góry, naprawdę. Znów jednak wracamy do tego, że jego koledzy prezentowali wyśmienitą formę i nie ma jak tego zburzyć. Układ Czerwiński-Sedlar był nienaruszalny.
Byrtek miał być zabezpieczeniem na zimę, gdyby ktoś z tej dwójki odszedł?
Braliśmy pod uwagę wszystkie warianty. Liga jest tak długa, że nie chcieliśmy ryzykować i zdecydowaliśmy się na dodatkowe zabezpieczenie kadry w osobie Damiana.
Zimą z transferami mieliście ciszę i spokój, ale czy to było w pełni zamierzone? Waldemar Fornalik przed startem zimowych przygotowań nie ukrywał, że chce kilka wzmocnień w ofensywie. Skończyło się na jednym i to w ostatniej chwili.
Mieliśmy przygotowanych kilka tematów, ale zależały one od tego, co stanie się z jednym czy drugim zawodnikiem. Nie mieliśmy wyjaśnionej sytuacji Tomka Jodłowca. Nie wiedzieliśmy, czy dogadamy się z Legią. Ostatecznie udało się przedłużyć wypożyczenie, więc alternatywne kandydatury odpadły. To prawda, że myśleliśmy nad wzmocnieniami z przodu, ale w trakcie sparingów przekonaliśmy się, że Parzyszek zaczyna grać dużo lepiej, a Papadopulos trzyma poziom i koniec końców stwierdziliśmy, że dobrze byłoby wypożyczyć Pawła Tomczyka. Jest napastnikiem o innej charakterystyce niż ta dwójka. Piotrek i Michal fajnie grają głową, tyłem do bramki, typ egzekutorów. A Paweł biega od lewej do prawej, męczy defensywę rywala, jest przebojowy, można mu rzucić piłkę za plecy obrońców. Tego potrzebowaliśmy.
Tomczyk na debiut czekał bardzo długo, aż zaczęliśmy pytać, o co chodzi z jego pozyskaniem.
O nic nie chodzi, po prostu okoliczności w trakcie rundy sprawiły, że musiał poczekać. Pamiętajmy, że przychodził do nas trzy dni przed pierwszym meczem. Na treningach nie pokazywał tego, na co liczyliśmy. Potrzebował kilku tygodni spokojnej pracy i dopiero po jakimś czasie stał się piłkarzem na miarę naszych oczekiwań. I od tego momentu grał, zresztą z wielkim powodzeniem.
Kamyczek do transferowego ogródka to Karsten Ayong. Przyszedł pod koniec sierpnia, prawie nie grał i wraz z końcem roku go pożegnaliście.
To była okazja, sytuacja podobna jak z Tomczykiem. Niewiele ryzykowaliśmy. 20-letni chłopak, młodzieżowy reprezentant Czech, wypożyczyliśmy go za darmo, charakterystyką gry podobny do Pawła. W debiucie strzelił gola GKS-owi Jastrzębie w Pucharze Polski, potem zagrał w lidze z Koroną i w pucharze z Legią. Te dwa mecze przegraliśmy, pewnie nie zadziałało to na jego korzyść. Postanowiliśmy się z nim rozstać, ale potencjał ma, bo zaraz potem poszedł do Dunajskiej Stredy, która w tamtym sezonie zajęła trzecie miejsce w słowackiej ekstraklasie, a teraz wywalczyła wicemistrzostwo [rozegrał tam jeden mecz, dop. red.].
Jak wygląda proces decyzyjny przy transferach w Piaście?
Jestem tym, który odpowiada za politykę kształtowania kadry pierwszego zespołu. Pomaga mi szef działu skautingu Kamil Kogut. Razem sprawdzamy i oglądamy zawodników. Większość zawodników, których pozyskujemy staramy się zobaczyć kilka razy – koniecznie na żywo – zarówno grających u siebie jak i w meczach wyjazdowych. Robię też wywiad, na jakich ewentualnie warunkach moglibyśmy kogoś sprowadzić. Finalnie przekazujemy przygotowany szczegółowy profil zawodnika dla sztabu szkoleniowego i wtedy wspólnie jedziemy przyjrzeć się piłkarzowi. Świetną platformą jest InStat, często z niego korzystamy. Na koniec z trenerami rozmawiamy, rozmawiamy i zawsze wypracujemy wspólne stanowisko. Bywa, że trwa to pięć minut, a parę razy dyskutowaliśmy dwa tygodnie. Nigdy się jednak nie zdarzyło, żebyśmy nie zamknęli tematu. Jeśli jest to zamknięcie na “tak”, idziemy do prezesa, wykładamy szczegóły na stół i zapada decyzja.
Czyli to raczej pan i dział skautingu sugerujecie kandydatów do transferu, a nie na odwrót?
Bywa różnie. Zdarza się, że trener Fornalik również ma swoje pomysły. Wtedy dokładnie sprawdzamy zawodnika, oczywiście także w obserwacji na żywo, która zawsze jest kluczowa. Są różne rodzaje transferów. Są tacy zawodnicy jak Tomasz Jodłowiec, których pod kątem sportowym prześwietlać nie trzeba i jedyna wątpliwość dotyczy tego, czy jesteśmy w stanie go sprowadzić, czy jest zdrowy i czy na pewno chce do Gliwic przyjść. Ostatni punkt jest dla nas kluczowy. Chcemy widzieć, że piłkarzowi zależy na trafieniu do Piasta. To dość łatwo wyczuć, podobnie jak to, czy traktuje piłkę poważnie.
Dam przykład Jorge Felixa. W akcji widziałem go już kilka lat temu, gdy przebywaliśmy na obozie w Hiszpanii, zanotowałem nazwisko. Następnie między innymi to nazwisko przekazałem naszemu szefowi skautingu, żeby się przyjrzał przy okazji obserwacji na żywo meczów trzeciej ligi hiszpańskiej. Pojawiła się możliwość, żeby do nas przyszedł. Warunki transferowe swoją drogą, ale chcieliśmy mieć też pewność co do jego mentalności. Mam w Hiszpanii kilka zaufanych osób, które osobiście go znały i każda wypowiadała się o nim pozytywnie. Znali się też trochę z Gerardem Badią, który powiedział, że sam jest fajnym człowiekiem, ale Jorge jeszcze lepszym. I wszystko się potwierdziło. Nie sądzę, by ktoś w szatni go nie lubił. Skromny, pracowity, nie narzeka, wszystko mu pasuje. Wiadomo, że atmosferę w największym stopniu budują wyniki, ale najpierw muszą być w niej odpowiednie charaktery. Chłopcy trzymają się poza boiskiem, nie są tylko znajomymi z pracy. To potem widać na boisku. Stanowią jedność, pomagają sobie, jeden naprawi błąd po drugim.
Parzyszka również już wcześniej znaliście i to chyba jest klucz: pozyskiwać piłkarzy możliwie najbardziej zweryfikowanych, a nie poleconych po znajomości, którzy może i mają coś fajnego w papierach, ale dziś są zagadką.
Rok wcześniej Piotrka chciało pozyskać Zagłębie Lubin i już wtedy się nim interesowaliśmy. A latem ta sama sytuacja: też kilku znajomych w Danii i Holandii, mogliśmy się wszystkiego dowiedzieć. Ponadto Piotrka znał Martin Konczkowski, grali razem w kadrze U-20. Rozmawiałem z Jackiem Zielińskim, wówczas tę drużynę prowadzącym. Wszyscy mówili, że Piotrek jest pozytywną postacią, bezkonfliktową, ambitną, chętną do pracy. Takich ludzi szukamy.
Ogólnie za sukces można uznać fakt, że całkowicie bezbolesne okazało się odejście Saszy Żivca i Martina Bukaty. Tego drugiego zresztą zimą łączono z powrotem do Piasta.
Był taki temat. Martin stanowił właśnie jedną z alternatyw na wypadek, gdyby sprawy z Tomkiem Jodłowcem nie poszły po naszej myśli. Co do Żivca, lukę po nim wypełnił Jorge Felix, grają dziś na tej samej pozycji. Bukata to Patryk Sokołowski, za Karola Angielskiego wskoczył najpierw Ayong, a później Tomczyk, za Mateusza Szczepaniaka mieliśmy Parzyszka. Nie było żadnych dziur.
Teraz przed panem i całym klubem największe wyzwanie. Mówiąc wprost – musicie się postarać, żeby Piast latem nie stał się hipermarketem i większość składu nie odeszła.
Nie chciałbym się teraz zagłębiać w szczegóły. Parę tygodni temu rozmawialiśmy z każdym piłkarzem i ustalenia są jednakowe: kończymy sezon, każdy gra dla zespołu i dla siebie, a później myślimy, co dalej. Na mecie sezonu nie chcieliśmy się rozpraszać, żeby nie zburzyć czegoś, co budowano tygodniami i miesiącami. Przez cały sezon byliśmy skromni, za bardzo się nie wypowiadaliśmy, robiliśmy swoje w ciszy i tego się trzymamy.
Zgadzam się jednak, że trzeba być gotowym na wszystko. Nie ma co ukrywać – kilku zawodników jest w kręgu zainteresowań innych klubów i musimy mieć dla nich alternatywy. Ale jak mówiłem, jeszcze sporo może się zmienić. Zdobyliśmy mistrzostwo, to na pewno łakomy kąsek i inna pozycja negocjacyjna.
Trener Fornalik powiedział ostatnio, że nie zakłada utraty więcej niż 3-4 ważnych zawodników.
Podpisuję się pod tym. Chcemy zachować jak najwięcej z obecnego składu. Z każdego zawodnika jesteśmy zadowoleni. Jeśli skończy się na 2-4 zmianach, wtedy nie powinniśmy mieć większych problemów, żeby załatać dziury w odpowiedni sposób i sprawić, by zespół nie stracił na jakości.
Kolejnym wyzwaniem jest termin dokonanych wzmocnień. Już nie raz i nie dwa nasze kluby pozyskiwały wartościowych piłkarzy, ale pod koniec okienka, gdy już nie byli przydatni w Europie.
Zgadza się, jest to wyzwanie. W ostatnich latach już dwa razy graliśmy w pucharach i jesteśmy mądrzejsi o te doświadczenia. Popełniliśmy wtedy kilka błędów, których teraz chcemy uniknąć. 12 czerwca zaczynamy przygotowania do nowego sezonu i musimy się postarać, żeby wtedy kadra była możliwie najpełniejsza.
W większości przypadków graczy z wygasającymi kontraktami piłka jest raczej po waszej stronie, ale zatrzymanie Aleksandara Sedlara może być trudniejsze niż całej reszty razem wziętej.
Tak jak już powiedziałem: umówiliśmy się, że do tematu wracamy po ostatnim meczu. Dziś sytuacja wygląda tak, że my przedstawiliśmy swoją ofertę, a przedstawiciele Aleksa swoją.
Jest piłkarz, w przypadku którego liczycie się, że prawdopodobnie go latem sprzedacie? Ze słów Waldemara Fornalika wynika, że kimś takim może być Patryk Dziczek.
Patryk nie narzeka na brak zainteresowania, podobnie Joel Valencia. Zobaczymy, co będzie z Sedlarem. Czekają nas kolejne rozmowy z Legią w sprawie Tomka Jodłowca. Chyba przy tych czterech nazwiskach jest najwięcej zapytań i telefonów, tu może być najgoręcej.
Z drugiej strony, za Dziczka czy Valencię możecie dostać dobre pieniądze, co zwiększa automatycznie wasze możliwości transferowe.
Do tego każdy ma u nas perspektywę pucharową. Na pewno będzie nam rozmawiać łatwiej niż rok temu, gdy skończyliśmy na czternastym miejscu. Wiadomo, że zawodnicy patrzą w tabelę.
Od przyszłego sezonu każdy musi mieć na boisku jednego młodzieżowca. Piast jest przygotowany?
Nadal mamy Patryka Dziczka, na razie nigdzie nie odszedł. Ale nawet bez niego mamy w kim wybierać. Są w kadrze Remigiusz Borkała i Karol Stanek, z wypożyczeń wrócą Denis Gojko, Sebastian Pociecha, Łukasz Krakowczyk. Do tego w akademii 2-3 chłopaków mocno się wyróżnia. A nie ukrywam, że w razie potrzeby mam w notesie kilka nazwisk. Poradzimy sobie.
Po pobycie Gojki w Mielcu zapewne spodziewaliście się więcej.
Ostatnio zaczął grać trochę częściej i strzelił kilka goli. Wcześniej doznał jakiejś kontuzji akurat wtedy, gdy był szykowany do pierwszego składu. Ponadto kilka tygodni temu wziął ślub w terminie meczu i też nie był brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Denis poszedł do czołowej drużyny I ligi, ale liczyliśmy na więcej w jego wykonaniu i będziemy musieli się zastanowić, co dalej.
Dyrektorem sportowym Piasta jest pan od roku. Wcześniej poznał pan piłkę jako trener, asystent i skaut. To chyba dużo teraz ułatwia?
Cały czas uważam się przede wszystkim za trenera, ale moje obecne obowiązki nie są zupełną nowością. Przychodząc do Piasta pełniłem funkcję menedżera drużyny. Inna nazwa, jednak w sporej mierze chodziło o podobne działania. Też byłem odpowiedzialny za transfery i trwało to dość długo, bo niecałe dwa lata. Później wróciłem do roli drugiego trenera – najpierw u Pereza Garcii, a potem u Radoslava Latala. Wcześniej jako asystent wywalczyłem historyczny awans w Podbeskidziu z Robertem Kasperczykiem. Po paru kolejkach zostałem zwolniony, poszedłem do Piasta i w następnym roku znów świętowałem awans pomagając Marcinowi Broszowi. Na pewno tyle różnych doświadczeń bardzo mi teraz pomaga. Skautem byłem de facto dwa miesiące, ale jako trener w zasadzie skautujesz nieustannie, szczególnie będąc asystentem. Teraz też w pierwszej kolejności na obserwacje jadą z nami trenerzy asystenci, czyli Tomasz Fornalik i Mateusz Smuda.
Macie poczucie w klubie, że przed Piastem otwiera się szansa, by ten sezon był początkiem czegoś wielkiego w dłuższej perspektywie?
Zdajemy sobie sprawę, że do tej pory po awansie do Ekstraklasy mieliśmy ciągle sinusoidę. Jako beniaminek zajęliśmy czwarte miejsce i zagraliśmy w pucharach, ale kolejne dwa lata były chude. Później wicemistrzostwo, znów puchary i ponownie dwa kiepskie sezony. Teraz trzeba wreszcie przełamać ten schemat, żeby utrzymać się na wyższym poziomie. Taki jest nasz cel. Zupełnie inaczej pracuje się na co dzień w klubie, gdy jesteś w czołówce i wygrywasz większość meczów. Wszystkim jest łatwiej, aż chce się żyć!
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. newspix.pl/FotoPyk
***
50. odcinek “Gryfnego Szpilu” zbiega się z tytułem wywalczonym przez Piast Gliwice, więc prawie cała audycja jest mu poświęcona.