Przez lata był postrzegany jako idealny bramkarz numer 2. A czasami i numer 3. Nie kręcił nosem, gdy przyszło mu po raz kolejny siadać na ławce rezerwowych. W Ekstraklasie zaistniał dopiero po 30-stce. Jego radość po obronieniu rzutu karnego w meczu z Jagiellonią stała się w pewien sposób symboliczna dla całego Piasta. Jakub Szmatuła okazał się bezcenny dla mistrza Polski w najważniejszych momentach sezonu, a przecież bywało i tak, że miejsce między słupkami bramki gliwiczan stracił na rzecz alkoholika.
Pochodzi z Wielkopolski. Nie ukrywa, że kibicuje Lechowi Poznań. Wychowywał się w Rakoniewicach, niedaleko Grodziska Wielkopolskiego. Z Dyskobolii zresztą miał ofertę, gdy ta grała jeszcze w III lidze i dopiero wydostawała się na powierzchnię poważnej piłki. Ale wtedy kilkunastoletni Szmatuła został wypatrzony przez Romana Łosia i Andrzeja Dawidziuka, który wówczas pracowali w znanej szkółce MSP Szamotuły. To tam szkolili się bramkarze, który później zaistnieli w Ekstraklasie, a nawet w reprezentacji Polski. W wielkopolskich Szamotułach szkolili się Łukasz Fabiański, Radosław Cierzniak, Łukasz Załuska czy właśnie Szmatuła.
– Pracowaliśmy razem cztery lata. Pamiętam jego pierwszy kontakt z akademią MSP, gdy przyjechał na nabór. Pojechaliśmy wówczas na turniej do Skwierzyny i 15-letni Kuba mnie do siebie przekonał. Nie umiał bronić, ale miał wiele cech, które wskazywały na jego duży potencjał. To właśnie było kluczowe do tego, by przyjęć Kubę i rozpocząć z nim cykliczne szkolenia – mówił Dawidziuk.
Z Szamotuł wyfruwał na wypożyczenia, pobłąkał się po niższych ligach w Żaganiu, Koninie czy Suwałkach. W Wigrach zarabiał tysiąc złotych miesięcznie. – Mieszkałem w budynku klubowym. Na dole było biuro, na górze trzy pokoiki, jeden dzieliliśmy z kolegą. Nie mieliśmy lodówki, ale mróz był taki, że i tak wszystko trzymaliśmy na parapecie. Rano otwieraliśmy okno i sięgaliśmy po jedzenie – opowiadał.
Do tego swojego Lecha wreszcie trafił, choć tak po prawdzie tylko na chwilę. Do Kolejorza przyszedł tuż po tym, jak poznaniacy awansowali do I ligi (dzisiejszej Ekstraklasy). W świetnej formie był wówczas Norbert Tyrajski (po poprzednim sezonie niektórzy mówili nawet, że “Tyraj” zasłużył na… powołanie do kadry na mistrzostwa w Korei i Japonii), Szmatuła nawet nie zadebiutował. I choć Bogusław Baniak nie chciał z niego rezygnować, bo młody bramkarz wyglądał przyzwoicie na treningach, to ówczesnego Lecha nie było stać na takie fanaberie jak płacenie ekwiwalentu za rezerwowego bramkarza. Po zakończeniu wypożyczenia wrócił do Szamotuł, a zaraz stamtąd poszedł do Lubina, gdzie w barwach Zagłębia zadebiutował w Ekstraklasie. Choć najpierw – oczywiście jako rezerwowy – wywalczył z Miedziowymi awans.
I teraz statystyka wymowna w kontekście tego, że Szmatuła dorobił się opinii bramkarza niezłego na drugi poziom rozgrywkowy, ale zbyt słabego na Ekstraklasę. Gdy schodził na zaplecze, to bronił regularnie. Gdy wracał do Ekstraklasy (albo I ligi), to siadał na ławce. W elicie zadebiutował w sierpniu 2004 roku, a dziesięć lat później miał w tej Ekstraklasie… trzynaście meczów. Między 23. a 33. urodzinami w najwyższej lidze rozegrał tyle meczów, ile taki Mateusz Lis wykręcił jesienią w tym sezonie. W Piaście przez lata nie mogli się do niego w pełni przekonać. Zresztą spójrzmy na listę bramkarzy, których gliwiczanie ściągnęli za czasów Szmatuły:
– 09/10 – Rafał Kwapisz w KSZO Ostrowiec, Maciej Nalepa z FK Charków, Robert Pietrek ze Stadionu Śląskiego Chorzów, Tomasz Kasprzik z juniorów Górnika Zabrze
– 10/11 – Krzysztof Kozik z GKS-u Bełchatów
– 11/12 – Dariusz Trela z OKS Brzesko, Marcin Korbecki z Karpat Krosno
– 12/13 – Jakub Szumski z Legii Warszawa
– 13/14 – nikt
– 14/15 – Dobrivoj Rusow ze Spartaka Trnawa, Alberto Cifuentes z La Hoya Lorca
– 15/16 – Rafał Leszczyński z Dolcanu Ząbki
– 16/17 – nikt
– 17/18 – Frantisek Plach z FK Senica, Karol Dybowski z Siarki Tarnobrzeg
– 18/19 – nikt
Trzynastu bramkarzy, a do tego pewnie moglibyśmy dorzucić tych, który zastał już w Gliwicach. Bywało tak, że po spadku do I ligi to on był “jedynką”, a po awansie pierwszy wyborem u Marcina Brosza został Dariusz Trela. – Wiem, że dużo przeszedłem i zniosłem. Wiem też, że niepowodzenia mnie nie złamały. Miałem trudną sytuację, kiedy w ogóle nie grałem, ale na treningach zawsze robiłem swoje. Ktoś mógł przecież powiedzieć: „Nie przykładasz się, nie masz motywacji, czas się rozstać”. Ale tego nigdy nie usłyszałem – mówił.
Boleć musiały też sytuacje, gdy przegrywał rywalizację z bramkarzem, który niekoniecznie żył jak asceta. Sezon 2009/10, Szmatuła zaczął go jako “jedynka”, ale w dziewiątej kolejce stracił miejsce w składzie na rzecz Rafała Kwapisza. Kojarzycie nazwisko? Ponoć miał papiery na granie, świetne warunki do bronienia, ale po tamtym sezonie zniknął nie tylko z Piasta, ale w ogóle z poważnej piłki. Powód? Alkohol. Koledzy z drużyny publicznie oskarżali Kwapisza o to, że przychodzi na treningi pod wpływem. A mimo to przez pół sezonu to on bronił kosztem Szmatuły.
– Chłopakom zdarzało się przyjść na trening w takim stanie, że nie mieli pełnej świadomości. Trener raz przymknął oko, ale za każdym kolejnym razem – był sygnał, że granica została przekroczona. Kiedy powtarzało się to częściej, szatnia też się na to nie godziła. Ale to było dobrych kilka lat temu, inne czasy. Myślałem, że ja pracuję na 100 procent, a jeden z drugim delikwentem przychodzą w takim stanie i potem grają. Początkowo zastanawiałem się, czemu nie gram ja, potem – przyszła konsternacja. W końcu zły pomyślałem: „Może też powinienem przyjść w takim stanie, by dostać szansę?”. Po czasie bardziej opłaciła się ta moja droga – przyznawał.
Szmatuła przez te wszystkie lata w Gliwicach tracił miejsce w bramce na rzecz właściwie każdego typu bramkarza. Młody, zdolny? Był. Zagraniczny z teoretycznie lepszego klubu? Był. Młody na ogranie, rodak trenera… Ale on przetrwał ich wszystkich. I dopiero, gdy na stałe ugruntował swoją pozycję w pierwszym zespole mogliśmy ocenić go w pełni i rzetelnie. A ocena ta była prosta i formowała się w pytanie “gdzieście wy go chowali na tej ławce?”. W sezonie 2015/16 został bramkarzem sezonu w Ekstraklasie, a przecież wcześniej trafić do Lecha. Chciał go Dawidziuk, on też chciał iść do Poznania, ale w Piaście postawili weto. A latem 2016 roku cieszył się z wicemistrzostwa i indywidualnej nagrody. W jednym wywiadów śmiał się, że ostatnie personalne wyróżnienie dostał na wypożyczeniu do Sparty Brodnica.
W tym sezonie musiał uznać wyższość umiejętności Placha, ale siłą Piasta było to, że miała dwóch niemal równie dobrych bramkarzy. Szmatuła choć zagrał tylko w dwunastu meczach, to obroniony rzut karny Jesusa Imaza w starciu z Jagiellonią i świetny występ przeciwko Lechowi w ostatniej kolejce zostanie mu zapamiętany na długo. Znakomite były też te ujęcia na doświadczonego golkipera chwilę przed fetą mistrzowską. Ostatni gwizdek, wszyscy szaleją, a on? Opanowanie, spokój, pięści zaciśnięte w geście triumfu. Bez młodzieńczej ekstazy, ale z poczuciem spełnienia i dobrze wykonanej roboty.
W Gliwicach jest bardzo szanowany. Choć to może Gerard Badia częściej błyszczy jako ten “człowiek-Piast”, to Szmatuła cieszy się ogromnym posłuchem w szatni, jego zdanie jest też ważne dla kibiców. Mało który piłkarz w tej lidze gra przecież w jednym klubie tak długo. Popularność nie wystarczyła jednak do tego, by… ustrzec się przed kradzieżą auta, które rabusie buchnęli mu tuż po przeprowadzce na obrzeża Gliwic.
– W domu czasami śmiejemy się, że formę złapałem od narodzin córki i tak to już trwa. Może jestem za grzeczny, za cichy. Wiele razy nie czułem się, a nawet miałem pewność, że nie jestem gorszym bramkarzem, ale siedziałem na ławce i nikt nie wytłumaczył mi dlaczego. Zacząłem współpracę z psychologiem. Jestem typem człowieka, który patrzy przede wszystkim na siebie, chodzi własnymi ścieżkami i trzyma się raczej z boku – tłumaczył w wywiadzie. I chyba nieprzypadkowo jego pasją są góry.
Ale najładniejszą puentą będzie chyba cytat z naszego wywiadu ze Szmatułą sprzed trzech lat:
***
DYNASTIA PIASTÓW
Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ
Frantisek Objawiony – CZYTAJ
fot. FotoPyk