Zrobili to. Choć tracili siedem punktów po fazie zasadniczej. Choć nie stawiał na nich nikt. Choć ich budżetu nie ma nawet co porównywać do Legii czy Lecha, choć kluczowy zawodnik… miał część pensji opłacanej z Warszawy, tak bardzo przed pierwszą kolejką nikt w stolicy nie spodziewał się, że zagrożenie może przyjść z Gliwic. Ale przyszło, Fornalik zbudował najlepszy zespół w Polsce i zasłużenie zgarnął mistrzostwo.
W pierwszej połowie zdarzyły się dwie diabelnie ważne kwestie. Po pierwsze, bramka, która już przeszła do legendy Ekstraklasy, wpisała się na karty jej dziejów drukowanymi literami, z Caps Lockiem i fanfarami. To jest NIEPRAWDOPODOBNE aby w takim momencie, na samym finiszu ligi, w meczu o wszystko, padał tej klasy babol. Jeśli dzisiaj za pośrednictwem TVP ligę postanowił włączyć – powiedzmy – dodatkowy milion ludzi, to zapewne jutro będą walić drzwiami i oknami na testy do Lecha, bo skoro przyjmują takich dwóch ananasów jak Putnocky-Janicki to każdy może za frajer zgarniać ładną sumkę.
Podsumujmy fakty:
Parzyszek nie miał żadnych szans dojść do tej piłki. Janicki ma metr przewagi. Podałby do bramkarza, wykopałby to w maliny, parafrazując klasyka: nawet ktoś jego pokroju nie dałby rady tego spieprzyć.
Ale wtedy pojawił się on, Putnocky, cały na biało. Po jaką cholerę? Nie wiadomo. Ani przez sekundę nie było takiego ryzyka, aby potrzebna była taka desperacka – by wychodzenie na 25 metr często ma znamiona desperacji – interwencja bramkarza. Janicki zasugerował się wyjściem Putnockiego i, po prostu, odpuścił, czekając na wybicie, na przerwanie akcji, na cokolwiek. W zasadzie wciąż najrozsądniejsze było wybicie tej futbolówki w maliny, nie oglądanie się na golkipera, ale stało się jak się stało. Po tym Parzyszek nie mógł uwierzyć w swoje szczęście i trafił do pustaka.
Ale choć to byłaby woda na młyn wszelkich teorii spiskowych nie tylko w 1992 czy 1995, tak w tym przypadku wątpliwości wobec Kolejorza nie można mieć żadnych. Ot, gamoniostwo Janickiego z Putnockym, widzieliśmy już ten duet w akcjach godnych pewnego kultowego filmu z Jimem Carreyem. Poza nimi jednak Lech walczył znakomicie. Grał na całego, stworzył sobie o wiele lepsze okazje, Piast momentami się przyglądał.
Więcej: momentami wyglądało to jakby to Lech bił się dziś o mistrza, a Piast o nic. Podopieczni Fornalika, mimo wymarzonego wyniku, zawiedli w pierwszych trzech kwadransach. Słynęli z umiejętności kontrolowania meczów, z dyscypliny, mądrości, dojrzałości. Szczególnie przy 1:0 niejednokrotnie zabijali spotkanie. Tutaj? Vujadinović obił słupek – Szmatuła nie miałby nic do powiedzenia, nawet nie zdążył się spojrzeć w kierunku piłki. Wasielewski już na samym początku wychodził sam na sam i dopiero w ostatniej chwili został zablokowany, Jevtić pięknie huknął z rzutu wolnego, Szmatuła musiał się nagimnastykować po strzałach głową Janickiego, potem ponownie Vujadinovicia. Piast niby miał poza golem jakieś strzały, ale dajcie spokój: niebezpieczne jak barszcz biały. W najlepszym wypadku zapowiadały się, ale potencjał bramek nie strzela. Lech był LEPSZYM zespołem, to Lech miał inicjatywę.
Druga połowa zaczęła się tak, jak kończyła pierwsza: Lech pod bramką Szmatuły, który radośnie interweniował metr przed bramką, a futbolówka tańczyła tuż przy słupku. Vujadinović zgłasza, że jest faulowany, Marciniak nie reaguje (naszym zdaniem słusznie), Piast posyła lagę, byle dalej, nie będąc w stanie wymienić trzech podań. Śmierdzi golem dla Kolejorza, śmierdzi intensywnie.
A potem Zagłębie Lubin strzeliło drugą bramkę w Warszawie.
Wiemy, że nie nad tym meczem mieliśmy się tutaj pochylić, ale dosłownie to był ten moment, kiedy spotkanie zmieniło się mocno. Gol Miedziowych na 2:1 sprawiał, że scenariusz, który pozbawiłby Piasta mistrzostwa, odsunął się o wiele dalej, niż tylko o bramkę Lecha. Kibice zaczęli śpiewać na trybunach, nie zapominając o pozdrowieniach dla Warszawy. Z piłkarzy, po obu stronach, uszło powietrze. Jeszcze stuprocentową sytuację miał Kostewycz – pusta bramka, choć sytuacja instynktowna – a potem nie działo się wiele. Piast w końcówce mógł podwyższyć – okazja Jodłowca – ale wydarzenia boiskowe były już całkowicie drugorzędne. Święto kibiców w Gliwicach było najistotniejsze, najważniejsze, śpiewy przejęły mecz.
Śpiewy, które dzisiaj zdominują Gliwice. To historyczny moment dla tego klubu, dla całego miasta, dla wszystkich piłkarzy i trenera. Sukces gigantyczny, bez względu na to, co zdarzy się dalej w pucharach. Piast dokonał rzeczy donośnej, Piast pokazał kierunek klubom w Polsce, a także udowodnił wszem i wobec niezaprzeczalny warsztat Waldemara Fornalika, którego marka “nieco” przyszarzała po sparzeniu się na kadrze. Ale to inna specyfika pracy: Fornalik natomiast w klubie, w codziennej robocie, czuje się jak ryba w wodzie.
Mówiono: kiedy ten Fornalik wreszcie dostanie klub z czołówki, klub grający o najwyższe cele?
Nie dostał, ale i tak najwyższe cele osiągnął.
[event_results 584788]
Fot. NewsPix