Sezon tak pełen radości dla kibiców Realu jak przerzucanie dziesięciu ton węgla, bez łopaty, w deszczu, mrozie i na bosaka. Ale wreszcie się skończył. Ostatnim plaskaczem w twarz, bo za takie uznać należy 2:0 zdobyte przez Betis na Bernabeu. To będzie wyjątkowo gorące lato w Madrycie i raczej nie mamy na myśli temperatur.
Pierwsza połowa Realu była jak cały jego sezon: te same grzechy, ta sama frustracja, ta sama indolencja, a rozczarowanie skwitowane gwizdami na Bernabeu. Ale czy można się dziwić? Wiadomo, że Zidane – jak zwykle ostatnio – miał nielichy ból głowy przy wybieraniu składu, bo manewru z różnych przyczyn wielkiego nie ma, ale to nie sprawia, że kibice Królewskich łatwo zaakceptują wielką dziurę w środku pola, a także linię defensywną godną Zagłębia Sosnowiec. Dani Carvajal wyglądał jakby się dzisiaj zaplątał do La Liga ze zdegradowanego GKS-u Katowice. Brahim Diaz urządził sobie rozbieganie. Prawie do każdego – no, może poza Navasem – piłkarza Królewskich można było mieć większe lub mniejsze zarzuty. Real przez całą pierwszą połowę miał jedną klarowną sytuację, gdy Benzema postanowił ostrzelać słupek. Betis próbował strzałem z dystans Bartry, czy średnio groźnymi próbami Lo Celso.
Przekomicznie oglądało się Benzemę, jedynego reprezentanta tridente dawnego BBC. Tuż po zmianie stron uraczył nas takimi piłkarskimi ciastkami:
– Dostaje piłkę w pole karne, ma parking pod Lidlem wolnego miejsca, ale potrzebuje przyjąć, poprawić, piłka mu podczas przyjęcia odskakuje, on ją goni. Generalnie strefa spadkowa Ekstraklasy, obrońcy dobiegają i wyjaśniają sytuację.
– Benzema tym razem chce zagrać z kolegami, mając w pamięci odstawioną przed chwilą żenadę. Zagrywa więc za plecy i kasuje akcję Realu.
Trochę poczarował chwilę później Vinicius, ale generalnie nikogo nie zaskoczyło, że to Betis wyszedł na prowadzenie. Guardado do Morona, a ten uczy Benzemę jak finiszować kąśliwym uderzeniem z pierwszej piłki.
Podczas gdy Betis cały czas dawał Navasovi okazje do wykazania się, Real atakował radośnie niby zespół z okręgówki. Gdy Isco zakiwał się sam ze sobą w polu karnym Betisu, Undiano Mallenco aż upadł na kolana. Warto w tym momencie przypomnieć, że był to ostatni mecz w karierze tego cenionego arbitra, którego szczytem kariery było prowadzenie Polska – Armenia w 2007 w Kielcach, a ostatnio poprowadzenie finału pucharu Armenii Alashkert – FC Lori.
Drugą bramkę dla gości strzelił Jese, wyjaśniając Real 18/19. Były gracz Królewskich został powitany ciepło przez trybuny, a po bramce nie cieszył się z gola. W tym samym czasie Bale siedział na ławie i grał w węża na Nokii 3310. Walijczyk nie podniósł się dzisiaj z ławki – Zidane wolał wpuścić Isco, Asensio i Vasqueza – a fotoreporterzy uchwycili jak roześmiany żartował z kolegami. Kibice Realu zaczęli opuszczać stadion w okolicach 80. minuty. Dobry wybór – na Królewskich żal było patrzeć, nawet nie udawali, że szczególnie zależy im na jakimkolwiek zrywie. Ci, którzy zostali do końca, zrobili to tylko po to, aby pożegnać swoich „ulubieńców” solidną porcją gwizdów.
Z Realem jeden z najgorszych sezonów XXI wieku. Brakowało tylko, żeby odpadli w fazie grupowej Pucharu Ekstraklasy, pierwszej rundzie Intertoto i w ćwierćfinale turnieju o puchar wójta gminy Wałcz. I bez tego krajobraz jest skandaliczny: zespół wymagający totalnej rewolucji, bez mała dziesięć oczek za Atletico i dwadzieścia za Barceloną, wybitnie bolesna klęska w Europie. Nadzieja na przyszłość? Że gorzej być nie może. Ale z drugiej strony, to był tak zły sezon, że trudno oczekiwać od razu drastycznej poprawy – lepiej być musi, ale czy realne jest sądzić, że Real szybko wróci do poziomu Galacticos?
Real Madryt – Real Betis 0:2
Moron 62, Jese 75
Fot. NewsPix