Legia Warszawa pojechała do Białegostoku po to, by temat mistrzostwa wciąż pozostał aktualny. Po przedłużenie nadziei. Po kroplówkę, która pozwoliłaby przetrwać do niedzieli. Po uratowanie sezonu, bo wicemistrzostwo – po przegraniu Superpucharu i Pucharu Polski oraz po kompromitacji w pucharach – nawet trudno nazwać “nagrodą pocieszenia”. Wybaczcie, że tak to akcentujemy, choć stawka była oczywista, ale chcieliśmy wyraźnie podkreślić, że liczyliśmy na to, iż drużyna Aleksandara Vukovicia zagra dziś tak, jakby jutra miało nie być. No i się – bardzo, bardzo mocno – przeliczyliśmy.
Nie wiemy, czy to standardowa niemoc, podobna do tej, którą widzieliśmy w meczach z Pogonią czy Piastem, czy może efekt tego, iż trener Legii zaszalał ze składem, ale piłkarze ze stolicy na Podlasiu byli bezradni. Tak bezradni, że gdyby przełożyć to na codzienne sprawy, to nie potrafiliby zaadresować listu, odwiedzić poczty, a nawet trafić kopertą do skrzynki. W grze o mistrzostwo ciągle trzyma ich tylko to, że Piast nie potrafił wygrać w Szczecinie, bo sami piłkarze Legii zrobili niewiele, by to osiągnąć.
Wspomnieliśmy o zmianach w składzie warszawskiej drużyny i musimy rozwinąć wątek. Udał się tylko powrót do bramki Radosława Majeckiego, reszta to niewypały. Hamalainen na szpicy zamiast Carlitosa czy Niezgody? Potruchtał, podreptał i w zasadzie tyle go widzieliśmy. Vesović na prawym skrzydle? O ile w obronie potrafi coś dać drużynie, o tyle wyżej to poziom sfochowanego Medeirosa i nieskoncentrowanego Kucharczyka. Wieteska obok Jędrzejczyka, a nie Remy?
No, tu musimy napisać trochę więcej. Mateusz Wieteska jest bohaterem nieoczywistym. O ile u kibiców Legii wywołał podobną reakcję co nadepnięcie gołą stopą na klocek LEGO, czyli wykrzyczaną na całe gardło “kurwę”, o tyle nad całą resztą widzów stoper Legii po prostu się zlitował. Nie tylko tego meczu, ale całej Multiligi, bo inna bramka w pierwszych połowach na czterech stadionach nie padła.
Osobna sprawa to styl. Nie będziemy się produkować, bo choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, nie oddamy w pełni tego kunsztu – musicie to zobaczyć.
To się nie dzieje xDDDDDD#JAGLEG@WeszloCom@OEkstraklasapic.twitter.com/b3TNTy8Rlm
— M.CH (@MCH_1906) 15 maja 2019
A Jagiellonia mogła w pierwszej połowie wbić przynajmniej jeszcze jedną bramkę, bo sam na sam zmarnował Klimala oraz Majecki obronił strzał Runje.
Lekkie przebudzenie gości można było zobaczyć dopiero w drugiej połowie. Już na samym początku Nagy z bliska pieprznął w Sandomierskiego, na co strzałem w poprzeczkę odpowiedział Klimala. W końcu Vuković przestał się wygłupiać i wpuścił na boisko Carlitosa, a w dalszej kolejności Niezgodę, więc siłą rzeczy musiało to wyglądać trochę lepiej. Sandomierski pewnie obronił parę strzałów, choćby mierzone uderzenie Carlitosa, ale skłamalibyśmy, gdybyśmy napisali, że odwrócenie tego meczu wisiało w powietrzu. Nawet bramką wyrównującą zbyt intensywnie nie śmierdziało.
Dobra, tyle o bezradności Legii, bo na boisku była też inna drużyna, która o coś grała. Czwarte miejsce i puchary to nie mistrzostwo, ale trzeba przyznać, że ekipie Ireneusza Mamrota mobilizacji nie zabrakło. Bez fajerwerków, ale najpierw białostoczanie zmusili rywala do tego, by strzelił sobie bramkę, a później przypilnowali wyniku do końca. Czyli zrobili coś, co w tym sezonie już raz im się nie udało, gdy w końcówce wyrównał Kulenović.
Oczywiście swój mecz wygrała też Cracovia, więc walka o przepustkę do Europy jest potrwa, ale tak grającej Jagi skreślić nie potrafimy. Jeśli mówimy o skreślaniu Legii, przyszłoby nam to trochę łatwiej.
[event_results 583824]
Fot. FotoPyK