Wystarczyło jedno skuteczne rozklepanie obrony. Jedno przyspieszenie, za którym rywal nie nadąży. Jedna skuteczna, zabójcza kontra. Jeden perfekcyjnie wykonany stały fragment. Tyle dzieliło Piasta od świętowania mistrzostwa Polski. I choć w Szczecinie wygrać się nie udało, w tej kwestii nic się nie zmienia: zachowali pole position, przed ostatnią kolejką mają mistrzostwo w swoich rękach.
Gdziekolwiek spojrzeć, wszystko układało się tak, by już dziś w Gliwicach rozpoczęła się feta, jakiej to miasto jeszcze nie widziało. Rozświetlenie rynku racami i budzenie mieszkańców centrum miasta z pieśnią na ustach trzeba odłożyć. Ale pierwsze w historii mistrzostwo dla Piasta zależy wciąż od piłkarzy Piasta. I jeśli wygrają z Lechem – tylko od nich.
Ale już dziś byli blisko. Niesamowicie blisko. Tom Hateley miał już wręcz prawo czuć posmak złotego medalu przygryzanego, by sprawdzić jego autentyczność. Gdy w doliczonym czasie meczu po fatalnym błędzie Podstawskiego wychodził z kontrą – a wraz z nim trzech kolegów i jeden, osamotniony Santeriego Hostikka – mógł pomyśleć, że wszechświat chce, by został bohaterem. By to on przypieczętował jedno z najbardziej sensacyjnych rozwiązań sezonu ligowego XXI wieku, jeśli nie całej historii polskiej piłki.
Piast w ostatnich seriach gier przeskakiwał swoje płotki mimo przeciwności. Mógł obserwować, jak rywale zahaczają o nie czubkiem buta i zaliczają przymusowe spotkanie z glebą. Zdawało się, że zespół Waldemara Fornalika jest tym jednym, może jedynym, który nie ma prawa spartolić tak doskonałej szansy na zdobycie Szczecina, jak ta kontra czterech na jednego. A jednak. A jednak Hateley dał się dogonić i gdy zbierał się już do podania do Valencii, został zablokowany przez Hostikkę.
Na złoto trzeba będzie poczekać. W wariancie najkorzystniejszym – niecałe cztery dni. O krok od zawieszenia go na szyjach kolegów był wcześniej Parzyszek, kiedy w ekwilibrystyczny sposób strzałem w poprzeczkę wykończył miękkie dośrodkowanie Jodłowca. Jeszcze wcześniej – Kirkeskov, gdy ustrzelił poprzeczkę z wolnego.
Pogoń postawiła jednak Piastowi naprawdę mocny opór. Tak, jakby od ugrania punktów w tym spotkaniu jeszcze coś zależało, co przecież w przypadku szczecinian w grupie mistrzowskiej nie zawsze było regułą. Portowcy nie byli może bliżej gola, nie obili konstrukcji bramki, ale parę razy napędzili stracha Szmatule i spółce. Rzecz w tym, że gdy nie zadziałała jak powinna jedna potężna broń Piasta – druga najlepsza ofensywa ligi – bez szwanku spisała się druga, a więc najlepsza obrona rozgrywek. Gdy trzeba było przyjąć strzał na ciało, Korun i Czerwiński wyskakiwali przed szereg i zgłaszali się na ochotników do przyjęcia ciosu. Kiedy należało uniemożliwić dobitkę z bliska, Pietrowski i Czerwiński zerwali się do wybloku jakby zależały od tego ich życia.
Przewrotne, że w zasadzie nie zależało za wiele. Czy Piast zremisowałby, czy przegrał dziś w Szczecinie, wynik z Białegostoku sprawił, że nie miało to znaczenia dla układu tabeli przed ostatnią kolejką.
Będzie je miało za to wszystko to, co wydarzy się w niedzielę. Dla gliwickiej piłki – możliwe że największe znaczenie w całej jej historii.
[event_results 583827]
fot. FotoPyK