Ostatnie kilka dni dla kibiców Wisły Płock kwalifikowało się pewnie do wycięcia z życiorysu. Zostawało jedynie zacytować Cezarego Wilka i poetycko rzucić: “w pizdu, co za sezon”, bo już wydawało się, że jest dobrze, Leszek Ojrzyński wygrał przecież pierwsze cztery mecze w roli trenera, tymczasem na dwie kolejki przed końcem Nafciarze znów byli w strefie spadkowej. Może to i lepiej, że na spotkanie z Górnikiem Zabrze nie trzeba było czekać całego tygodnia, bo chyba pochorowaliby się z tych nerwów fani ekipy z Płocka. Tym bardziej, że już dziś mogą odetchnąć – Miedź swój mecz przegrała, a Wisła poradziła sobie na wyjeździe. Przy trzech punktach przewagi, i w obliczu starcia z Zagłębiem Sosnowiec w ostatniej kolejce, spadek nie ma prawa się płocczanom przydarzyć.
Cała zabawa w Zabrzu zaczęła nam się od kontrowersji skandalu. Pamiętacie tę niedzielną zawieruchę, w trakcie której najpierw ogłoszono, że cholernie ważny mecz Piasta z Pogonią poprowadzi Łukasz Szczech – arbiter zdecydowanie z dolnej ósemki, w dodatku rzadko ostatnio wykorzystywany – a kilka godzin później oddano to spotkanie w ręce Jarosława Przybyła? Szczech w ramach “nagrody pocieszenia” dostał do gwizdania starcie w Zabrzu, również ważne, ale w kontekście spadku. No i – delikatnie mówiąc – się nie popisał. Sami zobaczcie.
Brak czerwonej kartki dla Gryszkiewicza po tym ataku na McGinga jest skandaliczną decyzją sędziów meczu w Zabrzu. #GÓRWPŁ#multiligapluspic.twitter.com/H2urDxVleW
— Andrzej Twarowski (@TwaroTwaro) 14 maja 2019
Nawet nie pytamy, jak oceniacie tę sytuację, bo to oczywista czerwona kartka dla Gryszkiewicza. Nie chcemy słuchać ani tego, że chłopak nie chciał zrobić rywalowi krzywdy, ani tego, że na zegarze mieliśmy dopiero czwartą minutę. I co z tego? Nico. Wisła powinna przez prawie cały mecz grać w przewadze, a skończyło się na żółtej kartce.
Tym większy szacuneczek dla Nafciarzy, że nie przeżywali tej sytuacji, bo to dla tej drużyny po końcówce poprzedniego sezonu nie jest norma. Już chwilę później z głupiej straty Zapolnika skorzystał Merebaszwili – zakręcił Bochniewiczem i uderzył z dystansu po widłach. Gruzin zaliczył jeden z największych zjazdów w tym sezonie, cały jego wiosenny dorobek jest śmieszny, bo to zaledwie jedna asysta, ale moment na przebudzenie wybrał, trzeba przyznać, nie najgorszy. Inaczej – wybrał najlepszy.
Nie wiemy, czy gracze Górnika troszkę poświętowali wywalczone w weekend utrzymanie, czy fakt pewnego pozostania w lidze podziałał na nich rozleniwiająco, czy po prostu przydarzyło się zabrzanom słabsze spotkanie, ale długo na boisku rządził potencjalny spadkowicz. Wisła powinna dorzucić drugą bramkę, zapomnieć o tym, że to podobo niebezpieczny wynik i starać się kontrolować przebieg wydarzeń, jednocześnie nasłuchując wieści z Legnicy. Nie zrobiła tego głównie dlatego, że w ataku miała Oskara Zawadę, który dzisiaj przypominał siebie z rundy jesiennej, a nie wiosennej. Między innymi zmarnował kapitalne podanie Dominika Furmana – wyprowadzenie Zawady sam na sam w tej sytuacji było trudniejsze niż zabieganie Żurkowskiego, a jednak się udało.
Górnik do głosu doszedł dopiero w końcówce pierwszej połowy. Najpierw za sprawą Rasaka, który prawie zagrał idealną piłkę w uliczkę do Angulo, ale sytuację uratował wyjściem Żynel. Chwilę później, po stałym fragmencie gry, bramkarz Wisły byłby bezradny, ale futbolówkę z linii bramkowej wybił Alan Uryga. A że to samo chłop zrobił ostatnio przeciwko Śląskowi, można zaryzykować stwierdzenie, że mógłby rozwiązać problem Nafciarzy w bramce – oczywiście gdyby nie był tak potrzebny w linii obrony.
Choć musimy być sprawiedliwi, bo wiadomo – inaczej spokojnie nie zaśniemy… Dzisiaj Żynel zdecydowanie wytrzymał presję.
Po pierwsze: niczego nie zawalił, a – jak wspomnieliśmy – pożar zgasił.
Po drugie: poprawił wyjścia do dośrodkowań.
Po trzecie: obronił strzały Angulo, Żurkowskiego i Bochniewicza w końcówce – może nie jakieś bardzo trudne, ale musiał się na nie naczekać, więc plus za zachowanie koncentracji.
Miał też trochę szczęścia, bo przy strzale Wolsztyńskiego za wiele zrobić nie mógł, a uratował go słupek. Wisła w drugiej połowie też kilka sytuacji miała, ale nieszczególnie zależało jej na tym, żeby za wszelką cenę podwyższyć. No, czuliśmy się trochę tak, jakbyśmy patrzyli na Arkę Leszka Ojrzyńskiego – cel uświęcał środki.
I dziś zdecydowanie było to na miejscu.
[event_results 583499]
Fot. FotoPyK