Ktoś piszący scenariusze meczów w ostatnich dniach chyba chce drastycznie zmniejszyć populację ludzi na ziemi, licząc, że liczba zawałów wśród kibiców gwałtownie wzrośnie. W ciągu paru dni dostaliśmy już tyle niesamowitych zwrotów akcji, że normalnie można byłoby obstawić nimi cały sezon. Najpierw strzał życia Vincenta Kompany’ego pozwolił utrzymać pierwsze miejsce Manchesterowi City. Potem dwa wspaniałe rewanże w półfinałach Ligi Mistrzów, gdzie niemożliwe stawało się możliwe. A teraz wulkan emocji zafundowali nam piłkarze Piasta i Jagiellonii.
Jeśli ktoś w Hollywood szuka oscarowego scenariusza, niech się zgłosi, choć mamy obawy, że uzna go za przejaskrawiony. O tym meczu w Gliwicach będzie się mówiło za następne 100 lat. Jeżeli Piast ma zdobyć historyczne mistrzostwo, to właśnie dziś prawdopodobnie wykonał najbardziej spektakularny krok. Spotkanie z “Jagą” bardzo długo niezbyt trzymało nas w napięciu, a przez większość pierwszej połowy wręczy usypiało, ale ostatnie minuty wynagrodziły wszytko razy tysiąc.
89. minuta. Aleksandar Sedlar bezmyślnym wślizgiem wchodzi w Marko Poletanovicia, o trafieniu w piłkę nawet nie ma mowy. Już w momencie rozpoczęcia tej interwencji przez Serba gliwiccy fani mogli złapać się za głowy, bo na kilometr pachniało to rzutem karnym. I po obejrzeniu powtórek tak też zdecydował sędzia Jarosław Przybył. Jakub Szmatuła musnął piłkę po strzale Jesusa Imaza, ale ta odbiła się od słupka i wpadła do siatki. 1:1.
Doliczony czas. Dalekie podanie do Tomasza Jodłowca. Do jego zagrania dochodzi wbiegający Jorge Felix, ma wymarzoną sytuację, ale trafia w Grzegorza Sandomierskiego. To jednak nie koniec: Jodłowiec z powietrza oddaje strzał życia, kopnął w samo okienko. Na stadionie euforia, nawet bracia Fornalikowie z radości wbiegają na boisko, co już samo w sobie mówi o niesamowitości tych wydarzeń.
Mija może minuta, Taras Romanczuk wygrywa główkę w polu karnym, Sedlar znów nie ogarnia, ładuje się nogami w Imaza i karny bez dyskusji. VAR nawet nie jest potrzebny. Na trybunach szok i niedowierzanie, zbiorowa konsternacja. Poszkodowany znów zamierza wymierzyć sprawiedliwość, ale tym razem Szmatuła go rozgryzł i obronił. To była 94. minuta! Sędzia nawet nie wznawiał gry. Waldemar Fornalik znów skakał z radości i… chyba coś sobie naciągnął, bo trzymał się za nogę z grymasem bólu.
Bohaterem nowego lidera zostaje 38-letni bramkarz, który jesienią stracił miejsce w składzie i po raz ostatni na boisku pojawił się pod koniec października. Teraz też usiadłby na ławce, tyle że Frantisek Plach odczuwał jeszcze skutki urazu z meczu przeciwko Legii. Niewyobrażalne, jakie scenariusze pisze piłkarskie życie! A Sedlar chyba do końca życia będzie płacił Szmatule za obiady. Dopiero co nominowano go do miana obrońcy i piłkarza sezonu, ale tymi dwoma karnymi mógł zniszczyć większość swojej reputacji.
Kto by pomyślał, że czeka nas coś tak szalonego, gdy czas w pierwszej połowie dłużył się niemiłosiernie. Obie drużyny skutecznie się szachowały, ze szkodą dla widzów. Dopiero tuż przed przerwą Szmatuła pokazał, co znaczy szczęście. Piłka po z pozoru niegroźnym strzale głową Ivana Runje nieprzyjemnie mu się odbiła i wylądowała… między nogami zaskoczonego bramkarza. Nawet wtedy wystarczyłby jeden niekontrolowany ruch i Szmatuła sam mógłby ją wtoczyć sobie do siatki.
Jedno wielkie uff! dla gospodarzy, którzy zaraz potem niespodziewanie objęli prowadzenie. Jakub Czerwiński pięknie przerzucił na lewo do Badii, ten równie pięknie przyjął w pełnym biegu i zagrał wzdłuż bramki. Zamykający Joel Valencia nie trafił jak chciał, ale z pomocą wykonującego wślizg Arsenicia piłka przeszła za linię.
Wcześniej mieliśmy głównie festiwal wywrotek, kilku zawodników miało duże problemy z utrzymaniem równowagi. Po przerwie zaś Piast nie za bardzo potrafił zagrać swoje. Sandomierski został zatrudniony tylko wtedy, gdy odbił mocny strzał głową Jodłowca po dośrodkowaniu Badii. Sporo jakości po wejściu wnieśli Romanczuk i Guilherme. Akcja z dalekim podaniem Ukraińca, efektownym przyjęciem Novikovasa i strzałem Imaza nadawałaby się do ekstraklasowego intra, gdyby tylko Hiszpan nie uderzył prosto w Szmatułę.
To nie był dziś ten sam Piast, którego znaliśmy z wielu wcześniejszych spotkań, ale nie sposób napisać, że gospodarze nie wytrzymali nerwowo, skoro wygrali po najbardziej niesamowitej końcówce jaką kiedykolwiek przy Okrzei oglądano. Koniec końców jest szóste z rzędu zwycięstwo (a ósme kolejne na własnym boisku) i przynajmniej na chwilę Gliwice mają lidera. Fantastycznie zaczyna się ta niedziela!
[event_results 582794]
Fot. newspix.pl