Reklama

Moment geniuszu. “Czy to było trenowane? Nie, instynktowne”

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2019, 12:59 • 4 min czytania 0 komentarzy

Bramki zdobywane w końcówkach meczów, które przesądzają o  triumfie jednej lub drugiej drużyny, to często pochodne mało atrakcyjnych akcje. Kojarzycie ten obrazek z boiska – jedna drużyna broni się w jedenastu, druga potrzebuje gola i przez kwadrans pałuje dośrodkowania na pole karne. Czasami ktoś tę piłkę strąci głową do bramki, czasami obrońca się obetnie, raz na jakiś czas jakiś świr zdecyduje się na bombę z dystansu i wyjdzie mu strzał życia.

Moment geniuszu. “Czy to było trenowane? Nie, instynktowne”

Ale generalnie decydujące gole w ostatnich minutach są brzydkie. Jasne, niosą ze sobą ogromną dawkę emocji, stadion po nich wariuje, dziewięć miesięcy później w danym mieście obserwuje się wyż demograficzny, ale rzadko trafiają do kompilacji „TOP10 BEST GOALS OF YEAR”.

Natomiast trafienie Liverpoolu na 4:0 to przebłysk geniuszu. W mniejszym stopniu tego technicznego, w większym triumf sprytu i przebiegłości. Bo przecież Alexander-Arnold już odchodził od tego chorągiewki narożnej, ustawił piłkę Shaqiriemu i pewnie pobiegłby przed pole karne, by zaliczyć ewentualną zbiórkę po wybiciu dośrodkowania przez Pique czy innego Lenglet. Anglik zrobił już nawet trzy krok w kierunku własnej połowy, ale…

No właśnie. Jeśli chcielibyście wytłumaczyć piłkarskiemu laikowi na czym polega „przegląd pola” czy „wizja gry”, to pokażcie mu tę akcję.

Może nie byliśmy tak dobrzy, by wygrać 4:0. I pewnie też Barcelona nie była tak dobra, by wcześniej ograć nas 3:0. Ale piłka to taka gra, w której liczą się gole. My strzeliliśmy jednego więcej. Czasami w futbolu potrzebujesz szczęścia lub takiego zagrania, jak Trenta przy golu na 4:0. To był moment geniuszu. Zauważyłem tylko piłkę, która frunęła do siatki. Nie wiedziałem nawet kto asystował, kto strzelał, bo to wszystko działo się za szybko. Obejrzałem to dopiero przed chwilą. Co za mądre zagranie… W jednym momencie dwóch piłkarzy złapało połączenie i to wystarczyło. Mój Boże. To było… To było genialne – powiedział po meczu Jurgen Klopp.

Reklama

Urocze są powtórki tej akcji, gdy spojrzy się na piłkarzy Barcelony. Ter Stegen na skraju pola bramkowego, Pique podejmujący się desperackiej próby zasłonięcia choćby części bramki, Suarez sygnalizujący… no właśnie nie wiemy co. W momencie wykonywania tego rzutu rożnego Barcelona miała przewagę ośmiu na dwóch w polu karnym. Bramka w takiej sytuacji mogła paść tylko w dwóch przypadkach: gdyby Marcin Gortat grał przeciwko reprezentacji karłów, albo gdyby Alexander-Arnold wyłapał spojrzenie Origiego i w ułamku sekundy posłałby mu podanie z idealną mocną i w idealne miejsce. A że Gortata na Anfield nie widzieliśmy (reprezentacji karłów tym bardziej), no to skończyło się trafieniem Belga.

– Czy trenowaliśmy taki wariant? Oczywiście, że to było instynktowne. To był jeden z tych momentów, gdy tylko ty widzisz tę szansę. Może zagrałem ciut zbyt szybko, ale Divock to piłkarz z najwyższej półki i mimo to wykorzystał podanie. Taki moment zapamiętamy na długo – przyznawał sam Trent, który nie krył specjalnie się z tym, że taki stały fragment gry nie był przećwiczony. Gdy udzielał wywiadu jeszcze na płycie stadionu, obok kręcił się Origi: – Zrobiliśmy to dla kontuzjowanych chłopaków. Atmosfera nas niosła, po prostu słuchaj co tu się dzieje – mówił, gdy w tle rozbrzmiewał „You’ll never walk alone”.

To w pewnym sensie paradoks, że na przestrzeni kilku dni Liverpool dzięki zrywie szaleństwa (lub – jak mówi Klopp – geniuszu) oddalił się od mistrzostwa Anglii i dzięki podobnemu przebłyskowi znalazł się w finale Ligi Mistrzów. Bo przecież gdyby nie strzał życia Vincenta Kompany’ego z Leicester, to Liverpool byłby teraz na szczycie tabeli Premier League. – Wszyscy krzyczeli „nie strzelaj, Vinnie, nie strzelaj!”. I tak całą karierę. A nie po to tyle pracowałem, by inni mówili mi, kiedy mogę uderzyć – mówił Belg po starciu z Leicester, w którym jest fantastyczny strzał uratował pozycję lidera dla Citizens.

Kto wie – może gdyby ktokolwiek poza Origim widział, że Alexander-Arnold zabiera się do wykonania tego nieszablonowego rzutu rożnego, to też 20-letni Anglik słyszałbym „Trent, poczekaj na Virgila i Matipa, niech wrzuca Shaqiri”.

A jeśli chcielibyście zobaczyć czym różni się Ekstraklasa od Ligi Mistrzów, to łapcie porównanie:

Liga Mistrzów:

Reklama

Ekstraklasa:

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...