Reklama

W życiu zachować skromność, na boisku pewność siebie

redakcja

Autor:redakcja

07 maja 2019, 18:40 • 12 min czytania 0 komentarzy

Patryk Bryła wydatnie pomógł wprowadzić ŁKS do Ekstraklasy. Awanse to dla niego nie pierwszyzna – z łodzianami robi właśnie trzecią kolejną promocję.

W życiu zachować skromność, na boisku pewność siebie

Nie zawsze jednak było tak różowo. Był wielkim talentem, który w Zagłębiu dostał za nastolatka kilka tysięcy na rękę i mieszkanie do dyspozycji. Zamiast jednak robić furorę w lidze, wkrótce grał dla upadających Polkowic, z których po zerwaniu więzadeł przeszedł do Okocimskiego Brzesko, by ten także upadł po pół roku.

Dlaczego grę zewniakiem doradzał mu w pewnym sensie Tomasz Hajto? Jak dobry był młody Piotr Zieliński? Co jest największym atutem ŁKS-u? Zapraszamy.

***

Była okazja grubiej poświętować, mimo że trwa jeszcze sezon?

Reklama

Nie, feta szykowana jest po meczu z Chojnicami, na grubsze świętowanie jeszcze przyjdzie czas. Zostały dwa mecze, trzeba dobrze skończyć robotę.

Tak uczciwie: wierzyłeś, że ten sezon może się tak dobrze skończyć?

Szczerze mówiąc nie wybiegałem tak daleko w przyszłość. Zacząłem o tym myśleć chyba dopiero po rundzie jesiennej, kiedy zajęliśmy czwarte miejsce, a różnica punktowa była nieduża. Potem wiosnę zaczęliśmy pięcioma zwycięstwami… To, co zrobiliśmy – wielki szacunek nie tylko do nas czy trenera, ale również dla pracowników, działaczy. Wszyscy pracowaliśmy na ten sukces. Ja mam już trzy awanse z ŁKS-em, każdy był piękną nagrodą za fajny sezon, ale awans do Ekstraklasy to szczególny wyczyn i cieszę się niezmiernie.

Pochodzisz z Nowej Huty, dzielnicy o określonej, ponurej sławie. Jest ona prawdą czy mitem?

Były miejsca, gdzie można było dostać w zęby. Ale jak się szybko biegało, to nic ci się nie działo. Zaczepiali, pytali komu kibicujesz, ale zawsze udawało mi się uciec i twarz pozostawić bez śladów. Była jedna groźniejsza historia, gdy wracałem z rozdania świadectw. Do tramwaju wsiadła grupka kibiców z nożami, maczetami. Któryś mnie rozpoznał:

– O, Bryła!

Reklama

To byli chłopcy z drugiego osiedla, starsi ode mnie. Wiedzieli, że sympatyzuję z jednym z krakowskich klubów, a oni przeciwnemu. Na szczęście ludzie postronni zareagowali, zaczęli krzyczeć, że wezwą policję i ta grupa się zawinęła.

Jest jakaś życiowa zasada, której nauczyło cię dzieciństwo w Nowej Hucie?

Twardo stąpać po ziemi. Tak starałem się robić i staram do dzisiaj.

Będąc juniorem dostałeś zaproszenie na testy z dwóch klubów: Legii i Zagłębia.

Pojechałem do Warszawy na czterodniowe testy do Młodej Ekstraklasy. Prowadził ją wtedy Jacek Magiera. Przemiał był niesamowity, tabun ludzi, ostra selekcja – codziennie ktoś odpadał. Ja zostałem po pierwszym dniu, po drugim, po trzecim, a czwartego… sam wróciłem do domu. Mój zespół z Krakowa grał tego dnia mecz, musiałem wrócić, choć byłem blisko zostania. Później nawet dzwonili, ale zadzwoniło już Zagłębie z ofertą nie do odrzucenia.

Też poprzedzoną co prawda testami: jeden dzień, mecz, po nim spakowałem się i wyjechałem do domu, spiesząc się na pociąg. Następnego dnia telefon z pytaniem dlaczego tak szybko się zebrałem, skoro mnie chcą. Dostałem konkretny kontrakt do podpisu, wysłany do mojego trenera, Stanisława Jamroza, który przyjechał do mnie samochodem z tym kontraktem i podpisałem go pod blokiem w samochodzie.

Wspominałeś w jednym z wywiadów, że trener Jamróz to niezwykle ważna dla ciebie postać.

Na pewno, mamy kontakt do dziś, zawsze zadzwoni, pogratuluje, ale też zapyta:

– Patryk, dlaczego jedna bramka, a nie dwie? Dlaczego dwie bramki zamiast trzech?

Jak mam jakieś problemy, zawsze mogę do niego zadzwonić się poradzić. Przykładowo ostatnio dzwoniłem poradzić się w sprawach kontraktowych – jego syn, Bartek, ma bogate doświadczenie, grał w Ruchu Chorzów, Wiśle Kraków, APOEL-u Nikozja. Co mi poradzą, to mi poradzą, ostatecznie zawsze kwitując wszystko:

– Tak byśmy zrobili, ale to ty musisz podjąć decyzję sam.

Jaką konkretną poradę dał ci trener, którą pamiętasz do dziś?

Mówił, żebym grał bardziej pod siebie. Ja lubiłem patrzeć na kolegów, bałem się wziąć piłkę sam, podawałem. Nie chodzi o to, żeby być egoistą i zacząć kręcić kółka. Ale trzeba umieć brać odpowiedzialność za grę – to branie inicjatywy w sposób pozytywny, z korzyścią dla zespołu. Musiałem się tego nauczyć, uważam, że dzisiaj już wiem jak to robić.

Siedzisz w autokarze wracającym z Zagłębiem Lubin ze zwycięskich mistrzostw Polski juniorów. Jakbym ci wtedy powiedział, że będziesz się za dziesięć lat niezmiernie cieszył z awansu do Ekstraklasy, co byś mi odparł?

Że jesteś wariatem. Każdy ma swoje marzenia, ja miałem marzenia sięgające kariery zagranicznej, reprezentacyjnej. Tak się sprawy jednak poukładały. Trzeba szanować to, co się ma, a nie żyć mirażami. Już kiedyś powiedziałem w wywiadzie, że jeśli każdy ma przysłowiowe pięć minut, ja dwie minuty wykorzystałem, ale mam jeszcze trzy do odebrania.

Jest to moim zdaniem paradoks, że choć wszystkie statystyki wskazują, że góra jeden do trzech piłkarzy nawet utalentowanych drużyn juniorskich robi karierę w seniorach, tak w zespole takim jak wasz w Zagłębiu wszyscy wierzą, że trafią do Realów i Barcelon.

Myślę, że tak jest. Młodzi piłkarze nie zdają sobie sprawy jak coś małego osiągają robiąc wynik w juniorskim graniu. W oparciu o to sądzą, że mogą zajść daleko, a to w najlepszym wypadku dobry początek, miejsce na starcie, po którym następuje ciężka praca. Ja też tego nie rozumiałem. Dziś staram się zostawić serducho w każdej akcji, w każdej minucie, czy sił starcza na dwadzieścia minut czy na cały mecz. Kiedyś bardziej kalkulowałem. Dostałem dobry kontakt w Zagłębiu mając osiemnaście lat i myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi.

Jak dobry?

Będąc nastolatkiem dostałem dobrych kilka tysięcy na rękę i kontrakt na trzy lata. Do tego dwupokojowe mieszkanie w Lubinie – nie na własność, ale dające samodzielność.

Jakie to było mieszkanie?

Dwupokojowe, na ładnym osiedlu, w nowym standardzie. Niczego mi w Lubinie nie brakowało.

Gotowałeś sam?

Sam, czasem wyskoczyłem z chłopakami na obiad, czasem wpadła mama, przygotowała, zostawiła, zamroziła. Ale nie mam problemu z gotowaniem sobie obiadów. Ojciec mówił: po to masz dwie ręce, żeby umieć sobie poradzić.

Na co wydawałeś pieniądze?

Z pomocą rodziców, przede wszystkim taty, którzy trzymał nade mną pieczę, odkładałem, ale nie ukrywam – troszkę też przehulałem. Nie chcę wnikać gdzie, ważne, że się sparzyłem, a teraz mam syna, narzeczoną, inne priorytety. Planujemy kupić mieszkanie, tylko zastanawiamy się, gdzie. Wiadomo, że nie ma też aż takich pieniędzy, żeby udało się je kupić za gotówkę.

Imprezy w twoim mieszkaniu się zdarzały?

Wiadomo, byłem młody, zdarzało się zaprosić kilku kolegów. Co będę ściemniał, imprezki były.

Najlepszy junior Zagłębia, jakiego spotkałeś, a który nie zrobił kariery?

Ariel Famulski. Miał konkretne papiery, ale nie prowadził zbyt sportowego trybu życia. Z tego co wiem, dzisiaj nie gra w piłkę.

A najlepszy piłkarz z jakim grałeś?

Damian Dąbrowski, Szymek Pawłowski, ale najlepszy był Piotrek Zieliński. Miał chyba szesnaście lat, a trener Smuda zapraszał go na treningi pierwszej drużyny. I tak się wyróżniał, miał niesamowity luz w prowadzeniu piłki. Zostało mu do dziś.

Kiedy poczułeś się pełnoprawną postacią pierwszej drużyny Zagłębia?

Przed jednym z obozów dostałem zaproszenie od trenera Bajora, wcześniej niby trenowałem z jedynką, ale i tak schodziłem grać do ME. Zagrałem na obozie kilka sparingów, ale tak naprawdę na szansę musiałem poczekać do przyjścia trenera Urbana. Był w klubie kilka dni i przyszedł na mecz Młodej Ekstraklasy. Wygraliśmy z Arką, ja strzeliłem bramki. Trener powiedział, że widzi mnie na treningu, poszedłem, a tydzień później pojechałem na Legię. Nie wiem co we mnie zobaczył, ale zobaczył dość, by dać mi zagrać w dużym wymiarze czasowym na Łazienkowskiej. Nawet pamiętam jak wziął mnie przed wpuszczeniem na boisko, przytulił i powiedział:

– Bryłka, masz mi wygrać mecz.

Zrobiłem duże oczy, on się zaśmiał, poklepał po plecach:

– Spokojnie, wyjdź i baw się dobrze.

Bawiłeś się dobrze?

Jakbyśmy wygrali, bawiłbym się dobrze. Był tylko remis. Na pewno jednak atmosfera na Legii uderzała do głowy, dwadzieścia tysięcy kibiców, żadnego momentu ciszy. Po to się gra w piłkę, żeby występować przed taką publicznością.

Potem jednak dostałeś już tylko jeden mecz.

U siebie z Jagiellonią. Mieliśmy pewne utrzymanie, młodzi mieli w końcówce dostać sporo czasu, w tym ja. Ale zszedłem do Młodej Ekstraklasy na mecz z Bełchatowem. Wiązałem buta a przeciwnik… przebiegł mi po stopie. Piąta kość śródstopia nie wytrzymała, miałem sezon z głowy.

To jedna z dziwniejszych kontuzji o jakich słyszałem. Perfidia czy przypadek?

Nie wiem, ale stanął mi na stopie i koniec. Może bym się pokazał? Trener Urban we mnie wierzył. Tak sezon się skończył i uznano, że lepiej jak pójdę na wypożyczenie. Trafiłem do Polkowic, I liga, czyli też wysoki poziom, klub poukładany, a skład mocny. Krzysztof Janus, Łukasz Sierpina, Damian Dąbrowski, Kamil Wacławczyk, Damian Piotrowski, Mateusz Piątkowski, Grzesiu Kuświk, Grzegorz Podstawek. Prowadził nas głównie trener Kudyba, który potrafił wprowadzić dobrą atmosferę, miał fajne treningi i pojęcie. A jednak spadliśmy. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Atmosfera była, umiejętności też, nic tamtego spadku nie tłumaczy, ale taki czasem jest futbol: niby wszystko gra, a jednak czegoś brakuje. Problem polega na tym, że nie wiadomo czego.

Spadek nie pomógł ci w budowaniu pozycji w Lubinie.

Nie było tematu, żebym spróbował znowu w Zagłębiu. Powróciłem do Polkowic, tylko już drugoligowych. Tu niestety wielki pech w meczu z Calisią. Przyjęcie z mojej strony, zawodnik nabiega, ja uciekam. Coś strzeliło. Położyłem się za boiskiem, dostałem pomoc medyczną masażysty. Myślę sobie: kurde, chyba nie jest tak źle? Wracam. Wszedłem, dostałem przerzut, złamałem zawodnika, podałem i kolano strzeliło jeszcze głośniej. Zerwane więzadła.

Lekarz mówił ci może później co by się stało, gdybyś nie wrócił na boisko?

Nie, nigdy się tego nie dowiedziałem. Stało się jak się stało, ot, życie piłkarza, kontuzje są też w nie wliczone.

Ale zerwanie krzyżowe to jeden z poważniejszych urazów. Kiedyś kończył kariery.

Dlatego wziąłem się za niego poważnie. Rodzice mieli znajomych w klinice ortopedii w Zakopanem, dzięki czemu udało się od razu ustalić termin operacji. Przerwa potrwała pół roku, rehabilitowałem się z fizjoterapeutą Wisły Kraków, Marcinem Bisztygą. Wszystko przebiegło sprawnie, dziś nie odczuwam żadnego bólu, noga jest szybka i sprawna, mogę – odpukać – normalnie funkcjonować. Nie miałem zwątpienia mentalnego ani na chwilę, wiedziałem, że wrócę silniejszy.

Zagłębie interesowało się tobą w czasie kontuzji?

Były telefony jak tam moje zdrowie, ale na pewno nie: Patryk, wracaj, czekamy na ciebie. Nie mam naturalnie pretensji, taka jest piłka. Polkowice w tym czasie się rozpadały. Trener Jamróz zadzwonił do Brzeska, pojechałem tam. W Okocimskim najpierw przestały pojawiać się pensje. Potem w trakcie rundy dostaliśmy informację, że od zimy… klub upadnie.

Jak się zmotywować w takim momencie?

Na początku ciężko. Ale potem uzmysłowiłem sobie, że to i tak nieporównywalnie lepsza sytuacja niż ta, którą miałem w trakcie kontuzji. Mogłem przecież co tydzień grać, pokazywać się. Zimą uruchomiłem swoje kontakty na Dolnym Śląsku, trafiłem na testy do Chrobrego Głogów, prowadził ich wtedy Ireneusz Mamrot. Wypadłem bardzo dobrze, klepali mnie po plecach, byłem przekonany, że za chwilę podpiszę kontrakt. Wszystko na to wskazywało, byli ze mnie zadowoleni. Po tygodniu jednak dostałem suchą informację, że trener mnie nie widzi. Wtedy wyklarowała się opcja z ŁKS. III liga, czyli teoretycznie krok w tył, ale czasem taki trzeba zrobić, żeby się odbić. Bardzo ważne dla mnie było to, żeby grać.

Ale początek miałeś średni, często siedziałeś nawet na ławce. To musiał być trudny moment, skoro oczekiwałeś regularnego grania.

To prawda, bywało, że znajdowałem się nawet poza osiemnastką. Ale na treningach cały czas robiłem swoje i przekonywałem do siebie kolejnych trenerów. Dziś chyba nikt nie żałuje, że wtedy mi zaufano.

Zadomowiłeś się trochę w Łodzi?

Tak, nie ukrywam, chętnie bym tu osiadł, grał do końca swojej piłkarskiej przygody.

Twoje ulubione miejsce w Łodzi poza boiskiem ŁKS-u?

Chętnie spacerujemy z synem i żoną po Piotrkowskiej, Manufakturze, podoba nam się też łódzkie ZOO.

Problemem ŁKS-u było opuszczenie III ligi. Wy prawie zmarnowaliście tą szansę przegrywając na finiszu z Ursusem.

Pauzowałem wtedy za kartki, nie mogłem pomóc na boisku, ale nic to nie zmieniało. Frustracja, płacz, przeżyłem to mocno. Nie mogło to do mnie dotrzeć. Wracaliśmy w autokarze ze spuszczonymi głowami, potem pod stadionem trzeba było się tłumaczyć kibicom. Drwęca ostatecznie nie dostała licencji, gdzieś dostaliśmy dar od losu, a najważniejsze, że spłaciliśmy dług zaufania kolejnymi awansami.

Co jest dziś najmocniejszą stroną ŁKS-u?

Zespół poukładany, zgrany, czy ktoś gra czy nie gra, w każdej chwili jest gotów wejść i realizować cele na maksa. Powiem tak: tu wszyscy są liderami. Nie ma jednej osoby, która by rządziła szatnią, każdy daje swoją cegiełkę. Może zgrane hasło, ale jesteśmy kolektywem.

Kto ma twoim zdaniem najlepsze piłkarskie papiery w szatni ŁKS?

Wszyscy widzą co potrafi zagrać Dani Ramirez, z którym świetnie się rozumiemy i chętnie gramy razem nawet na treningach. Warto też popatrzeć na młodych – Janek Sobociński i Piotrek Pyrdoł to duże talenty, jak głowa będzie na miejscu mogą zajść daleko.

Najważniejsza zasada życiowa jaką masz?

Być cały czas sobą, bez względu na to ile człowiek ma, ile zarabia. Zachować w życiu skromność, a na boisku pewność siebie i celu.

Najlepsza książka jaką przeczytałeś?

Biografia Igora Sypniewskiego.

Czemu tak cię poruszyła?

Wiadomo jakim piłkarzem był Igor i przez co przeszedł. To wszystko daje do myślenia, pokazuje, że warto coś w swoim życiu zmienić, przeć do przodu.

Kiedy ją przeczytałeś?

Akurat jak wyszła, byłem wtedy chyba w Brzesku. Tak się złożyło, że niebawem byłem w Łodzi, w tej samej szatni, w której kiedyś był Igor.

Miałeś okazję go spotkać?

Miałem okazję się z nim minąć, gdy stał w drzwiach przy wyjściu ze stadionu. Na pewno jednak jak byłaby okazja chętnie bym z nim porozmawiał.

O co byś go zapytał?

O to, jak to jest grać w wielkiej europejskiej piłce. Igor grał w Panathinaikosie, wystąpił na Old Trafford… Wiadomo, że wiele go spotkało złego, ale to też kawał pięknych wspomnień.

Twoim firmowym zagraniem jest zagranie zewniakiem, robisz w ten sposób nawet asysty.

Jak byłem młody, jeździliśmy do Makowa Podhalańskiego z kadrą Małopolski na zgrupowania. Przychodził wtedy biegać wokół stadionu Tomek Hajto, który stamtąd pochodzi. Czasem do niego podchodziliśmy coś zapytać, wziąć autograf –  to postać, reprezentant Polski, grał w wielkich klubach. Raz powiedział, że lepiej mieć jedną nogę bardzo dobrą niż dwie słabe. Ja zawsze szlifowałem umiejętność gry zewnętrzną częścią stopy, jak widać nie na marne.

Innym z twoich markowych zagrań jest szalony pressing, dzięki któremu padały już bramki dla ŁKS-u.

Idę zawsze jak czuję okazję do spressowania. Nie kalkuluję. Wiadomo, jest plan, trener Moskal go nakreśla, ale czasami coś mi się włączy w głowie i jadę do końca.

Jesteś też utożsamiany z walecznością. Prowokacja się w niej mieści czy to przesada?

W ferworze walki prowokacje się zdarzają wielu piłkarzom, ważne, żeby na koniec podać sobie rękę, zachować szacunek. Ale pewne zagrywki się mieszczą.

To zapowiedzmy Patryka Bryłę ekstraklasowiczom: jaki masz sposób?

Nie chciałbym zdradzać tajników, niech to będzie moja słodka tajemnica, o której ekstraklasowicze sami się przekonają.

Rozmawiał Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

***

W nowym “Pierwszoligowcu” Samuel Szczygielski i Andrzej Iwan omówili m.in. awans ŁKS-u, w czym pomógł im Kuba Olkiewicz.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...