Futbol lubi klamry historyczne. A czy dało się znaleźć lepszą klamrę od tej, że 21 lat od ostatniego (nie licząc tego sezonu) meczu Rakowa Częstochowa z ŁKS-em minęło 21 lat i gdy po raz ostatni te zespoły mierzyły się ze sobą, to łodzianie sięgnęli po mistrzostwo, a ekipa z Częstochowy spadła z ligi? Dwie dekady później ŁKS meczem z Rakowem może sobie przyklepać powrót do elity, Raków jest już pewny tego awansu.
– Wiosna 1998, mecz Rakowa z ŁKS-em… 1:0, prawda? I mój gol? – stara się przypomnieć sobie tamten mecz Tomasz Kłos: – A, prawda. Wieszczycki tuż po przerwie i wygraliśmy. A kolejkę wcześniej ograliśmy Odrę Wodzisław 2:0, “Sagan” strzelił wtedy w samej końcówce. To już mi się kojarzy jak to wyglądało.
21 lat temu Raków i ŁKS byli na zupełni innych biegunach. Częstochowianie w czwartym swoim sezonie w I lidze (według ówczesnej nomenklatury) desperacko bronili się przed spadkiem, a łodzianie podchodzili do tego sezonu w roli trzeciej siły ligi. Jak pokazały tamte lata – to idealne miejsce do walki o tytuły.
– Mówiono o nas, że “możemy, ale nie musimy”. Większe szanse na mistrzostwo prasa dawała wtedy Widzewowi i Legii, które być może na papierze miały wówczas lepsze drużyny. Ale my też byliśmy silni. Bardzo silni. To był drugi-trzeci sezon budowania w Łodzi czegoś naprawdę fajnego. Część chłopaków była “stąd”, wiedzieli o co toczy się gra. Ale generalnie to był bardzo mocny zespół, który miał indywidualności. W ataku Marek Saganowski, Mirek Trzeciak, dalej Tomek Lenart, Witold Bendkowski, Rafał Pawlak, Tomek Kos w obronie, Bodzio Wyparło w bramce… – wspomina Kłos.
ŁKS ROBI PRZEDOSTATNI KROK PRZED AWANSEM? KURS NA ZWYCIĘSTWO ŁODZIAN TO 2,45!
Przed rundą wiosenną i tak dobra drużyna została jeszcze wzmocniona. Kibiców elektryzował przede wszystkim powrót Tomasza Wieszczyckiego z zagranicznych wojaży, do Łodzi zjechali też Nigeryjczyk Omodiagbe Darlington, Ariel Jakubowski oraz Zbigniew Wyciszkiewicz. – To był zastrzyk jakości. Szczególnie przyjście “Wieszcza” była nieocenione. Zresztą skoro już rozmawiamy o tym 1:0 z Rakowem po golu Tomka, to przecież w przedostatniej kolejce z KSZO był identyczny mecz. Nawet nie wiem, czy “Wieszczu” nie strzelił gola w tej samej minucie – mówi był reprezentant Polski.
Faktycznie spotkanie przesądzające o losach mistrzowskich dla ŁKS-u rozstrzygnęło się w identycznych okolicznościach jak starcie w Częstochowie na początku rundy wiosennej. A przez wiosnę łodzianie przyspieszyli rajd po mistrzostwo. Legia i Widzew się potykali, ŁKS gonił za tytułem mistrzowskim. Między 21. a 33. kolejką nie przegrali ani razu. Pewnie te świetną serię pociągnęliby do końca sezonu, ale w ostatniej kolejce już z pewnym tytułem mistrzowskim przegrali 0:2 z Lechem. Lechem, walczącym wówczas o utrzymanie, który podczas fety ŁKS-u zyskał swój powód do radości.
Po latach pozostał jedynie żal, że klub nie wykorzystał szansy. Zamiast wzmocnień, na które przecież Antoni Ptak mógł sobie pozwolić, rozpoczęła się wyprzedaż. Różne podawano przyczyny stopniowego wycofywania Ptaka – konflikty z miastem, z kibicami, z łódzkim środowiskiem piłkarskim. Liczy się efekt – a ten był taki, że z Łodzi w krótkim okresie zniknęli Kłos, Niżnik, Carbone, Wieszczycki, Trzeciak i Wyparło. A chwilę później również I liga.
– Im dalej w sezon, tym ta pewność siebie budowała się coraz wyraźniej. Zresztą mówimy tu o ŁKS-ie, któremu nic nie brakowało. Prezesem był wtedy pan Ptak, żyliśmy w warunkach, można powiedzieć, nietypowych na tamte czasy, bo mieliśmy płacone tak, jak było zapisane w kontrakcie. To była końcówka lat ’90, wiele klubów zobowiązywało się do płacenia, a później piłkarze tych pieniędzy nie widzieli. My mieliśmy ten komfort, że nie zaprzątaliśmy sobie głów jakimiś niedostatkami finansowymi. Wychodziliśmy na mecze i robiliśmy swoje, mogliśmy się skupić tylko na piłce. Akurat w tamtych czasach to był duży atut – przypomina Kłos.
ŁKS WIOSNĄ STRACIŁ DOPIERO DWA GOLE. RAKÓW Z ZEREM Z PRZODU? KURS 2,75!
– Rycerze wiosny teraz i rycerze wiosny 21 lat temu? Pewnie coś w tym jest. Chociaż o ŁKS-ie często mówiono, że to rycerze wiosny. Z tym, że raz zgodnie z prawdą, a raz prześmiewczo. Natomiast byłem na tym ostatnim meczu u siebie z Sandecją Nowy Sącz i przyznam szczerze, że serce się radowało. Kilka akcji było naprawdę na świetnym poziomie. Matematycznie wciąż istnieje ryzyko, że ŁKS nie wróci do Ekstraklasy, natomiast nie chcę mi się w to wierzyć. To poukładany zespół, czekam na ostateczne przyklepanie powrotu na należne klubowi miejsce – zaznacza nasz rozmówca.
Na jakże innym biegunie był wówczas Raków. – Nie ma przypadku w tym, że spadliśmy wówczas z ligi. Ja przyszedłem wówczas do klubu zimą, byliśmy bodaj osiem punktów straty do bezpiecznego miejsca. Wiosną rozpoczęła się gonitwa, której jednak nie udało się ukończyć szczęśliwie – mówi Marcin Drajer, wówczas wypożyczony z Lecham do Rakowa: – U mnie sytuacja była dość klarowna. Jesienią w Poznaniu grałem niewiele, miałem rozmowę z trenerem Pawlakiem. Nie widział mnie w składzie, ale skoro pojawiła się szansa gry w Częstochowie, czyli nadal na poziomie I ligi, to żal było nie skorzystać. Raków zbierał wówczas takich piłkarzy. Z jednej strony ligowcy, którzy nie mieścili się w swoich zespołach i szukali minut w I lidze, z drugiej chłopaki z regionu czy wychowankowie.
Drajer, tak jak i Kłos, grał w tamtym meczu przegranym przez Raków 0:1. – Ale dokładnie jego przebiegu nie pamiętam. Musiałbym zerknąć w swoje notatki, w wycinki z gazet, które też wtedy zbierałem. Natomiast jeśli zastanawiamy się nad tym, jak wtedy wyglądał Raków, to mówimy tu o drużynie, która mimo wszystko piłkarsko odstawała od całej ligi. Tak pół-żartem, pół-serio – gdyby nie odstawała, to bym tam nie zagrał całej rundy od dechy do dechy – uśmiecha się wychowanek Kolejorza.
17 GOLI W 9 MECZACH. ŁKS WYROBI SWOJĄ NORMĘ? POWYŻEJ 1,5 GOLA ŁODZIAN – 2,55 W ETOTO!
– Wystarczy popatrzeć na to, ilu zawodników z tamtego Rakowa zrobiło później karierę na poziomie I ligi. Na pewno Marcin Bojarski, wówczas młody chłopak. Grzesiu Skwara też miał swój czas. No i Tomek Kiełbowicz, który później zapisał sobie fajną kartę w Legii Warszawa. Janek Spychalski był wówczas kapitanem, trzymał szatnię. Natomiast jako zespół faktycznie byliśmy za słabi i to, że spadliśmy, nie było jakimś zrządzeniem losu, ale realną oceną naszych możliwości. Gdybym miał porównać tamten Raków potencjałem piłkarskim do którejś z obecnej drużyn, to pewnie stawiałbym na tych beniaminków, którzy wchodzą do Ekstraklasy i od pierwszych kolejek widać, że będą mieli problemy z utrzymaniem – opisuje Drajer.
– Organizacyjnie i finansowo? Było stabilnie, choć po kosztach. Raków finansowo też wówczas odstawał od większych firm w I lidze. Wiadomo, zdarzały się jakieś niedoróbki organizacyjne, natomiast ludzie w klubie starali się to wszystko jakoś łatać. Niestety po spadku do II ligi nastąpiły kolejne relegacje, trochę to przypominało historię obecnego Ruchu Chorzów. Sentyment do Rakowa pozostał, dlatego bardzo się cieszę, że wracają tam, gdzie byli ponad dwie dekady temu. Zresztą miałem okazję pracować z trenerem Papszunem na kursie UEFA Pro, rozmawiałem z Markiem i trzymałem za niego kciuki. Co ciekawe wówczas w bramce tamtego Rakowa stał Marek Matuszek, który teraz jest w sztabie Marcina Brosza w Zabrzu. Nas wówczas w Częstochowie trenował Gothard Kokott. Doświadczony trener, ale z metodami typowymi dla starej szkoły – mówi trener-koordynator przy Wielkopolskim Związku Piłki Nożnej.
Przez te dwie dekady wiele w obu klubach się zmieniło (no, poza stadionem w Częstochowie), natomiast ciekawe jest to, że oba zespoły przez te 21 lat tylko raz wpadły na siebie w lidze. Gdy Raków tułał się po niższych ligach, ŁKS utrzymywał się na powierzchni w I lidze i późniejszej Ekstraklasie. Gdy częstochowianie wrócili do I ligi, łodzianie zlecieli jeszcze niżej po bankructwie. Okazja do ponownego spotkania przyszła dopiero w sezonie, w którym – na co wszystko wskazuje – oba kluby wrócą do Ekstraklasy. A smaczku jeszcze w tej historycznej klamrze dodaje fakt, że ŁKS przyklepać sobie awans może właśnie pokonując Raków – o ile Stal Mielec przegra z Chrobrym Głogów.