Rafa Nadal nie wygra turnieju w Monte Carlo, choć do kolejnego triumfu miał wręcz autostradę. Ba, nawet nie zagra w finale, bo dziś doznał porażki z Fabio Fogninim. Co tu dużo gadać, na taki moment Włoch czekał przez całą długą karierę – dziś po razy pierwszy awansował do decydującego starcia w turnieju rangi ATP 1000.
Rafa Nadal to numer 2 w światowym rankingu, ale jego forma przed Monte Carlo była sporą zagadką. Wprawdzie w styczniu osiągnął finał Australian Open, jednak potem w zasadzie nie pojawiał się na korcie (tylko w Acapulco). W marcu zameldował się w Indian Wells, gdzie grał znakomicie, ale do półfinału z Rogerem Federerem nie wyszedł z powodu kontuzji. Na kolejny występ kazał swoim fanom czekać prawie dwa miesiące, do Wielkiego Tygodnia i Monte Carlo, gdzie wygrywa w zasadzie hurtowo i legitymuje się kilkoma rekordami.
I wydawało się, że tym razem znów nie będzie na niego mocnych. Na jednym z najbardziej spektakularnych obiektów tenisowych na świecie z dużą łatwością wygrywał mecz za meczem. 23. w rankingu rodaka Roberto Bautistę Aguta zmiótł z kortu, jak juniora (6:1, 6:1), niewiele więcej dał pograć mistrzowi ATP Finals sprzed półtora roku Grigorovi Dimitrovovi. W ćwierćfinale potrzebował trochę więcej czasu na odesłanie Guido Pelli (7:6, 6:3), ale już było jasne, że wrócił stary, dobry Nadal, który na kortach ziemnych nie ma sobie równych. W tym samym czasie w drugim ćwierćfinale sensacyjnie Danił Miedwiediew ograł Novaka Djokovicia. To oznaczało, że Hiszpan ma nie tyle otwartą drogę do kolejnego triumfu w Monte Carlo, co wręcz autostradę. I to taką w niemieckim stylu: bez bramek, bez opłat i bez ograniczeń prędkości. Dodajmy, że mówimy o turnieju, na który Nadal ma wyjątkowy patent: wygrał tam osiem razy z rzędu i 11 razy na 14 podejść.
Tymczasem Fognini ma 31 lat, na koncie kilka tytułów w mniejszych turniejach, w rankingu najwyżej był na 13. miejscu, dziś jest na 18. To miejsce może być mylące, bo FF żadnym wybitnym graczem nie jest, dość powiedzieć, że w turniejach wielkoszlemowych w 44 próbach RAZ osiągnął ćwierćfinał, najczęściej odpadał w pierwszych i drugich rundach. Do tej pory najgłośniej o nim było w Wielkim Szlemie, kiedy na US Open 2017 nie przebierając w słowach zwyzywał sędzinę. Dostał za to prawie 100 tysięcy dolarów kary i został wyrzucony z turnieju debla.
Dziś jednak Fognini nikogo nie obrażał, a do tego grał fenomenalnie. Najpierw zdołał się postawić faworyzowanemu Nadalowi, a potem po prostu wyszarpał zwycięstwo. Porażka w pierwszym secie oznaczała dla Hiszpana koniec serii 25 setów z rzędu wygranych na mączce. Porażka w drugim z kolei – koniec marzeń o czwartym z rzędu triumfie w księstwie i zmniejszeniu straty w rankingu do Djokovicia.
Inna sprawa, że akurat z Hiszpanem Włoch potrafi grać – w 2015 dwukrotnie pokonał go na mączce.
Fogniniemu dzisiejsze zwycięstwo dało pierwszy w karierze awans do finału imprezy rangi ATP 1000. Do tej pory raptem trzy razy grał w finałach ATP 500, a i tak bije w tej kategorii na głowę swojego jutrzejszego rywala. Bo w być może najważniejszym meczu w życiu zagra jutro z 48. w rankingu ATP Dusanem Lajoviciem, dla którego to będzie… pierwszy finał turnieju ATP w karierze. Trzeba przyznać, że w Monte Carlo Lajović gra doskonale, a do tego drabinka układa się dla niego znakomicie. Pokonał kolejno Jaziriego (#65), Goffina (#21), Thiema (#5), Sonego (#103), a dziś zamiast z Djokoviciem (#1), mierzył się z Miedwiediewem (#14), którego ograł w dwóch setach.
Stawką finału będzie prestiżowy tytuł, 1000 punktów do rankingu i bagatela – czek na 958 tysięcy euro. Słowem: ktoś będzie miał udane święta…