Reklama

Kolejny stracony sezon Śląska, a najgorsze dopiero może nadejść

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2019, 20:36 • 5 min czytania 0 komentarzy

Gdybyśmy mieli wskazać klub Ekstraklasy, który w ostatnich latach najbardziej trwoni swój potencjał, Śląsk Wrocław nie miałby sobie równych (Lechu, sorry, nawet tu jesteś drugi). Teoretycznie dysponują tam wszystkim, żeby stworzyć coś naprawdę dobrego i trwałego: pięknym stadionem, liczną grupą kibiców, niemałym budżetem. W praktyce jednak powoli tradycją staje się, że WKS przystępuje do rozgrywek z wielkimi ambicjami, a na końcu jest jednym z największych przegranych. Teraz wyjątku nie ma.

Kolejny stracony sezon Śląska, a najgorsze dopiero może nadejść

Ba, może być jeszcze gorzej niż w poprzednich latach.

Śląsk w czwartym sezonie z rzędu znalazł się w grupie spadkowej. W poprzednich przypadkach przynajmniej bez większego trudu się utrzymywał, kibice nie musieli nerwowo obgryzać paznokci do ostatniej kolejki. Tym razem prawdopodobnie będzie inaczej. Zespół znajduje się tuż nad kreską, a właśnie zaczynają się decydujące mecze. Poza Arką Gdynia rywale z dołu tabeli są w co najmniej przyzwoitej dyspozycji. Wychodzi więc na to, że wrocławianie wyrastają nam na jednych z głównych kandydatów do spadku. Jeszcze niedawno – nie do pomyślenia.

Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!

Ostatnie trzy występy piłkarzy WKS-u to jawna kpina. Zero jakości ofensywnej, do tego błędy w tyłach i efekty są jakie są. Śląsk w tym roku ma najsłabszy atak w lidze: zaledwie osiem strzelonych goli (druga najlepsza defensywa stanowi marne pocieszenie). Wszystkie bramki padły w czterech wygranych spotkaniach, w pozostałych sześciu ani razu nie trafiono do siatki. A przecież Vitezslav Lavicka ma do dyspozycji w ataku ligowych wyjadaczy w osobach Marcina Robaka i Arkadiusza Piecha. Obaj są jednak pod formą. Robak wiosną zdobył zaledwie dwie bramki, natomiast przeważnie rezerwowy Piech – jedną.

Reklama

ŚLĄSK WYGRA NA WYJEŹDZIE Z JESZCZE BARDZIEJ POGRĄŻONĄ KRYZYSEM KORONĄ? TOTOLOTEK PŁACI PO KURSIE 3,05

Postawa drużyny jest tym większym rozczarowaniem, że z osobą Lavicki wiązano spore nadzieje. Wygrano o niego walkę z Zagłębiem Lubin, dwukrotnie zostawał on trenerem roku w Czechach i raz w Australii – bez wątpienia nie jest to człowiek przypadkowy. Jak dotąd jednak trudno go za coś mocniej pochwalić, nie widać wyraźnej poprawy w jakimś aspekcie. Na początku rundy przynajmniej stworzono twierdzę Wrocław (trzy zwycięstwa z rzędu), ale ostatnio był żałosny remis z Miedzią i 0:1 z Górnikiem Zabrze. Na pewno stratą jest kontuzja Mateusza Radeckiego, który nadspodziewanie dobrze odnajdywał się jako fałszywa “dziesiątka”, ale też bez przesady. W kadrze zespołu znajduje się zbyt wiele uznanych nazwisk, by obecna sytuacja była do zaakceptowania.

To też może jednak pokazuje w pewnym stopniu słabą stronę Śląska. Opiera się on głównie na weteranach w osobach Robaka, Piecha, Picha, ostatnio Mączyńskiego czy coraz słabszych Celebana i Brozia. Młodzież nie potrafi się na dłużej przebić do składu, a pierwszoligowy zaciąg z letniego okienka nie przekonuje. Poza Radeckim regularnie w wyjściowej jedenastce pojawia się jeszcze Jakub Łabojko, ale raczej dostosowuje się do reszty, nie jest postacią z pierwszego szeregu. Z nowych obcokrajowców nie sprawdził się Farshad Ahmadzadeh i podobno już zakomunikował, że po sezonie zamierza odejść. Pozyskany zimą Lubambo Musonda nieźle zaczął, lecz szybko na wierzch zaczęły wychodzić jego wady: problemy techniczne, słaby drybling i ogólny chaos w grze.  Tylko gaz, gaz i gaz. Nie przez przypadek tak długo siedział w Armenii.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Wisla Plock - Slask Wroclaw. 08.04.2019

Największe problemy to jednak brak jednej konkretnej wizji na rozwój klubu, chaos organizacyjny i ciągłe pozostawanie na miejskim garnuszku. Klub na przestrzeni 2,5 roku ma już czwartego prezesa. Od listopada 2016 do marca 2017 funkcję tę pełnił Krzysztof Hołub. Za niego przyszedł Michał Bobowiec, który na stanowisku utrzymał się do stycznia 2018. Wówczas stery przejął Marcin Przychodny, a w grudniu zluzował go Piotr Waśniewski, wracający do WKS-u. Był on prezesem od października 2008 do września 2013. Za jego kadencji Ślask sięgnął po mistrzostwo Polski i rozgrywał najpiękniejsze mecze w europejskich pucharach. Jego osoba daje pewną nadzieję na stabilizację, ale dopiero w dłuższej perspektywie. Inna sprawa, że Waśniewski na wejściu zanegował sens budowy akademii przy ulicy Oporowskiej, co wydawało się już przesądzone. Jest on zwolennikiem powstania akademii, tyle że w innej lokalizacji, bo na Oporowskiej jest za ciasno i zaledwie jedno z pięciu boisk byłoby pełnowymiarowe. Całkiem sensowna argumentacja, ale zapewne główny efekt będzie taki, że minie znacznie więcej czasu nim cokolwiek powstanie, a chyba właśnie brak poważnego szkolenia najbardziej odróżnia WKS od Zagłębia Lubin. Tam na górze również ciągle się coś dzieje, ale przynajmniej w kwestii wychowywania swojego narybku “Miedzowi” niezmiennie znajdują się w krajowej czołówce.

Miasto od dawna próbuje znaleźć głównego inwestora dla klubu. Już ponad dekadę temu rozmawiano ze Zbigniewem Drzymałą. Później doszło do gorzkiego romansu z Zygmuntem Solorzem, po którym została przede wszystkim dziura w ziemi. Kilka innych prób – na czele z Grzegorzem Ślakiem – nie wypaliło. Uzależnienie od miejskiej kroplówki niczemu dobremu służy, przedłuża okres stagnacji i bezkarnego szastania forsą. Prezes Bobowiec na początku ubiegłego sezonu zapowiadał, że zmontowano tak drogi skład, iż dopiero od czwartego miejsca w tabeli budżet się domknie. Jak było – wiadomo.

Reklama

To jednak zmartwienia długoterminowe. Na tu i teraz zagrożony jest ekstraklasowy byt, a powodów do optymizmu za bardzo nie widać. Negatywny nastrój potęgują doniesienia znanego i lubianego janekxa89, który zdradził na Twitterze, że pojawiły się opóźnienia płacowe i lada chwila zawodnicy będą mogli wysyłać wezwania do zapłaty. Idealny tajming, przyznacie.

Śląsk ma jakość i jeśli trafi na swój dzień, potrafi wygrywać – często w dobrym stylu i najczęściej do zera. Rzecz w tym, że taki dzień przychodzi od czasu do czasu, zdecydowanie za rzadko. Gdy robi się nieco trudniej, WKS okazuje się najbardziej pierdołowatym zespołem ligi. Jeśli pierwszy traci gola, w zasadzie jest pozamiatane. Na czternaście takich przypadków w trwającym sezonie, tylko JEDEN nie zakończył się porażką! WKS jako jedyny w całej stawce ani razu nie zdołał wygrać po objęciu prowadzenia przez przeciwnika. Trudno o lepszy dowód, że drużyna nie ma jaj.

Trzeba będzie je w końcu pokazać, inaczej cały pierwszoligowy zaciąg z letniego okienka wróci z resztą kolegów tam, skąd przyszedł. Z punktu widzenia zarządzania klubem, byłaby to katastrofa. Czasami jednak takie katharsis na niższym szczeblu może wiele dać. We Wrocławiu przykładu na potwierdzenie tej tezy nie muszą szukać daleko, wystarczy zerknąć na Lubin…

Fot. FotoPyk

***

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...