Reklama

Przyjście Kuświka zrobiło różnicę. Po jego odejściu chwilę się zbieraliśmy

redakcja

Autor:redakcja

12 kwietnia 2019, 15:01 • 11 min czytania 0 komentarzy

Seweryn Kiełpin ma w Ekstraklasie niedokończone rozdziały, więc zapewne tym bardziej zależy mu na awansie ze Stalą Mielec. Znów są na to realne szanse. Z 31-letnim bramkarzem rozmawiamy o sprawach bieżących i jesiennym wyjściu jego drużyny z kryzysu, ale również o czasach Wisły Płock, w której poszedł w odstawkę po kilku poważnych błędach z rundy jesiennej ubiegłego sezonu. 

Przyjście Kuświka zrobiło różnicę. Po jego odejściu chwilę się zbieraliśmy

Po wygranej z Rakowem na dobre wracacie do gry o drugie miejsce.

To tylko jedna kolejka. Nie popadałbym w takie skrajne myślenie, że po jednym meczu jest super, a wcześniej było się w nie wiadomo jak trudnym położeniu. Ale na pewno nasza sytuacja jest teraz lepsza niż wcześniej, zwycięstwo nad Rakowem tym lepiej smakuje, że nadrobiliśmy trochę do ŁKS-u. Cały czas jednak dzielą nas od siebie dwa mecze, bo tyle w praktyce oznaczają cztery punkty, dlatego spokojnie koncentrujemy się na swojej robocie. Mamy mocny zespół i konsekwentnie będziemy gonić ŁKS.

Mam wrażenie, że bardziej chcieliście wygrać ostatnie spotkanie, Raków chyba był zaskoczony aż taką determinacją z waszej strony.

Mieliśmy założenie, żeby mocno zaakcentować, że gramy u siebie i bardzo chcemy tej Ekstraklasy w Mielcu. To się udało, już w 1. minucie mieliśmy stuprocentową sytuację, po chwili strzeliliśmy gola. A trener Marek Papszun powiedział na konferencji, że mimo porażki to był jeden z lepszych meczów jego zespołu w tym roku – jeśli nie najlepszy. Ma to swoją wymowę, dobrze o nas świadczy. Szkoda tylko straconego gola w doliczonym czasie. Zawsze staram się grać na zero z tyłu, więc trochę się wkurzyłem. Miałbym już trzeci z rzędu mecz z czystym kontem, dla bramkarza takie serie zawsze są fajne. Ale to trwało chwilę, później cieszyłem się z trzech punktów, które dzień później nabrały jeszcze większego znaczenia.

Reklama

No właśnie, bo w pewnym momencie wydawało się, że tracicie realne szanse na awans. Porażka z ŁKS-em oraz remisy z GKS-em Tychy i Sandecją zdawały się zapowiadać, że możecie szybko odpaść z wyścigu.

Patrząc w tabelę, nie mogliśmy być ślepi na fakty. To nie było miejsce, w którym chcieliśmy się znaleźć, zwłaszcza że zaczynaliśmy wiosnę jako wicelider. Wcale nie punktowaliśmy tak źle, ale ŁKS punktował rewelacyjnie, seria pięciu kolejnych zwycięstw sprawiała, że nasz margines błędu był minimalny. Nie graliśmy najgorzej, wyniki były niezłe, a mimo to przewaga ŁKS-u rosła, co trochę podcinało skrzydła. Z Rakowem pokazaliśmy jednak, że jesteśmy mocni mentalnie i do samego końca się nie poddamy. Staramy się za dużo nie analizować. Gdybyśmy to robili, już na Raków moglibyśmy wyjść na boisko podłamani, bo siedem punktów straty, ŁKS w gazie i niektórzy uznali, że pozamiatane. Trener Artur Skowronek powtarza: róbmy to na co mamy wpływ, a życie nam odda.

Jak odebraliście porażkę z ŁKS-em: byli lepsi czy jednak mieli szczęście? 

Raczej to drugie. Stworzyliśmy sobie bardziej klarowne sytuacje, a o wszystkim przesądził głupi rzut karny. Odgwizdany słusznie, ale nie powinniśmy go sprokurować. Szkoda, bo zakończyliśmy passę czternastu z rzędu ligowych meczów bez porażki, a doliczając zimowe sparingi trenerowi wyszło ponad 20 spotkań. Rewelacyjny wynik, więc tym bardziej żal, że przegraliśmy w takich okolicznościach. Łatwiej byłoby przełknąć porażkę, gdybyśmy mieli świadomość, że przyjechał przeciwnik, który nas stłamsił i nie podlegało dyskusji, że tego dnia był lepszy. Mieliśmy do siebie pretensje i za nieskuteczność, i za niefrasobliwość we własnym polu karnym. Frajersko przegraliśmy ważny mecz, a ŁKS jeszcze się napędził i aż do teraz wygrywał.

STAL MIELEC WYGRA W JASTRZĘBIU? ETOTO PŁACI PO KURSIE 2,05

Długo wydawało się, że w ogóle nie będziemy rozmawiali w takim kontekście. Po czternastu kolejkach mieliście na koncie zaledwie trzy zwycięstwa i za sobą szósty kolejny remis. Co sprawiło, że potem tak się rozpędziliście?

Reklama

Nie wiem, jak dokładnie śledziłeś nasze mecze, ale mogę cię zapewnić, że praktycznie w każdej kolejce to my dominowaliśmy i nadawaliśmy ton grze. Mieliśmy jednak bardzo duży problem ze skutecznością. Odblokowanie nadeszło w momencie przyjścia Grześka Kuświka. Wprowadził do przodu świeżość i polot, co udzieliło się całej drużynie – zaczęło nam wpadać i wygrywaliśmy tydzień po tygodniu. Sam zdobył cztery bramki, ale mocno wpłynął na całość naszej ofensywy. Potrzebowaliśmy kogoś takiego w ataku. Zimą Grzesiek odszedł, powstała mała wyrwa i może byliśmy delikatnie oszołomieni. Lider z przodu jest potrzebny, nie zawsze od razu uda się go zastąpić. Jako zespół możesz świetnie grać w piłkę, ale jak nie będziesz miał człowieka od kończenia akcji, to trudno osiągać wyniki na miarę oczekiwań. Teraz jednak się przełamaliśmy, również pod względem skuteczności.

Czyli nie mieliście w szatni wkalkulowane, że Kuświk może odejść już zimą?

Nie wiem, jakie plany miał zarząd, ale spodziewaliśmy się, że Grzesiek dalej będzie z nami i w maju wspólnie będziemy świętowali awans. Dostał jednak ofertę z Płocka i skorzystał. Nie dziwię mu się, każdy ma swoje ambicje, chce grać w Ekstraklasie. W Stali walczymy, żeby samemu to sobie zapewnić. Grzesiek dostał ofertę i postanowił to przyspieszyć.

Konsultował się przed transferem? Spędził pan w Płocku sześć lat.

Nie pytał mnie o zdanie, ale wypytał o sam klub. Normalna sprawa.

Awans do Ekstraklasy był celem w Mielcu od początku sezonu czy wyklarował się w trakcie rozgrywek?

Na co dzień nastawiamy się, że w każdym meczu gramy o komplet punktów, najbliższe spotkanie jest najważniejsze. Z takiego podejścia mogą urodzić się duże rzeczy. Wiem, że ciągle to słyszycie, ale naprawdę nie chodzi o wyświechtane frazesy. Takie podejście działa i pozwala zachować koncentrację. Inaczej moglibyśmy się spinać głównie na rywali z topu, a potykać na teoretycznych słabeuszach. Trener Skowronek wyznaje filozofię, że nie patrzymy na ostatni szczebel drabiny, tylko na ten, który musimy teraz pokonać.

Wiadomo, że w pewnym momencie nie mogliśmy udawać, że nic się nie dzieje. Ciągle remisowaliśmy, znajdowaliśmy się w dolnej połówce tabeli, ale jak już się przełamaliśmy, to na dobre. Dziś każdy mówi o awansie, to nasz główny cel, ale do niego prowadzą małe kroki.

Czyli generalnie założenia mieliście ambitne, ale bez zdefiniowania, że albo Ekstraklasa, albo sezon spisany na straty?

Po części tak. Stal już w zeszłym sezonie była wysoko i do końca znajdowała się w gronie kandydatów do awansu. Trener Skowronek dzwoniąc do mnie przed transferem stwierdził wprost, że zamierza walczyć o najwyższe cele. Nie było przesadnej asekuracji, że wystarczy środek tabeli i ewentualnie potem zobaczymy. Nie lubię jednak zawczasu górnolotnych zapowiedzi, bo efekt często jest odwrotny. Widzimy to po GKS-ie Katowice: od lat co roku mierzy w Ekstraklasę, wszyscy o tym mówią i nigdy nie wychodzi. Mówi się, że cisza i pokora rodzą olbrzymów. Takie podejście jest nam najbliższe.

Jesienią po kolejnym niepowodzeniu nie było pokusy, żeby porzucić swój styl grania i zacząć prezentować bardziej standardowy futbol jak na realia pierwszoligowe?

Nie, ale 0:0 w Głogowie było momentem kulminacyjnym i przełomowym. Szósty remis z rzędu, osiem meczów bez zwycięstwa, zaczynało się robić nieciekawie. Po tym meczu spotkaliśmy się we własnym gronie, szczerze pogadaliśmy, padły mocniejsze słowa. Nie mieliśmy jednak wątpliwości, że idziemy dobrą drogą jeśli chodzi o sposób gry. Trener Skowronek zawsze bazuje na InStacie. Po każdym meczu statystyki były bardzo mocno za nami. Brakowało jedynie kropek nad “i”. Na papierze byliśmy zespołem, który mało strzelał i mało tracił. Wiedzieliśmy, że dobrze wykonujemy swoją codzienną robotę. Należało tylko dołożyć jeszcze z pięć procent ekstra i efekty przyjdą. Tak się stało, później odnieśliśmy osiem kolejnych zwycięstw.

Wspomniane spotkanie odbyło się w luźnej atmosferze, przy piwku?

Nie powiem, czy przy piwie, czy nie, ale pogadaliśmy sobie. Pomogło, szatnia się oczyściła ze złych emocji. Szczera rozmowa, gdy człowiek się bardziej otworzy, przeważnie daje dobre efekty.

W takich momentach łatwo o kłótnie i podziały, wy tego uniknęliście.

Atmosferę w szatni mamy naprawdę fajną, nie ma się do czego przyczepić. Kluczem było zaufanie do trenera, nawet w tych najtrudniejszych chwilach wierzyliśmy, że idziemy we właściwym kierunku. Nieraz byłby już bunt w szatni, chęć pójścia inną drogą. Tu nie było o tym mowy. Każdy szukał winy w sobie, nie w ogólnym sposobie pracy.

Takie chwile chyba mocno cementują zespół i jego relacje z trenerem. W niejednym przypadku doszłoby już do zwolnienia szkoleniowca.

Na każdy przypadek trzeba patrzeć indywidualnie. Jeśli od dłuższego czasu nie ma wyników, a drużyna po prostu kiepsko gra w piłkę, to jakaś zmiana może być potrzebna. Najważniejsze jest to, czy zachowana zostaje chemia między trenerem a piłkarzami i jak zarząd podchodzi do sprawy. Gdy szefowie klubu widzą, że ogólnie całość dobrze funkcjonuje, tylko brakuje szczegółów, to kredyt zaufania można znacznie zwiększyć i poczekać. Cieszę się, że u nas poczekano. Od 1. kolejki gramy cały czas tę samą piłkę, w końcu brakujący trybik zaskoczył, pozbyliśmy się nieskuteczności i zaczęliśmy marsz w górę tabeli. Może znaczenie miał też fakt, że latem zaszły spore zmiany. Przyszedł nowy trener i wielu nowych zawodników, w tym ja. Często zwyczajnie potrzeba czasu, żeby wszystko się scaliło i zgrało. Piłkarsko od początku graliśmy na 80-90 procent, potem dołożyliśmy brakujący element.

STAL MIELEC WYGRA DO ZERA Z GKS-EM JASTRZĘBIE? KURS W ETOTO WYNOSI 3,00

To tylko papier, ale patrząc na terminarz, raczej się nie smucicie. Mecze ze ścisłą czołówką macie już za sobą. 

Niby prawda, nie lubię jednak takiego analizowania. Stomil dalej jest w okolicach strefy spadkowej, a biorąc pod uwagę samą wiosnę, to byłby top tabeli. Wiele z tych drużyn ma nóż na gardle, na boisku będzie ostro. Głupio byłoby się nastawiać, że na przykład w Katowicach czeka nas łatwy mecz. Wcześniej graliśmy w Suwałkach i było to przeciężkie spotkanie. Wygraliśmy 1:0, ale fizycznie wiele nas to kosztowało. To byłoby najgorsze, co moglibyśmy zrobić: nieco się uspokoić, bo nasz terminarz fajnie wygląda.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Wisla Plock. 16.12.2017

Awans dla pana byłby o tyle istotny, że chyba na razie ma pan spory niedosyt i poczucie niespełnienia, jeśli chodzi o Ekstraklasę.

Jestem ambitnym człowiekiem, chcę grać na jak najwyższym poziomie. Co mogę więcej powiedzieć?

Zmierzam do tego, że pewne sprawy są niedokończone. Jesienią tamtego sezonu cieniem na pana występach w Wiśle Płock kładły się fatalne błędy z Kielc i Gdańska, a wiosnę spędził pan na ławce po przyjściu Thomasa Daehne. 

Nie lubię grzebać w przeszłości. Liczy się to, co teraz i to, co będzie. Przeszłość odcinam grubą kreską. Tamtej jesieni miałem swoje problemy prywatne. Kilka bardzo bliskich mi osób zmarło w ciągu dwóch tygodni i chwilowo odbiło się to na mojej formie, miałem słabszy miesiąc. Głowa nie zawsze była obecna na boisku tak bardzo, jak powinna być. To nie jest tłumaczenie. Są zawodnicy, którzy nawet przed najważniejszymi meczami dowiadują się o śmierci rodzica i potrafią świetnie zagrać. Podziwiam takich ludzi. Może to kwestia doświadczenia? Jeśli tak, to już za mną, a takie przejścia mogą też zbudować piłkarza. Im więcej trudnych chwil przetrwasz, tym potem jesteś mocniejszy przy grze o awans lub utrzymanie, gdy presja jest największa.

Wiem, że tamte wpadki zapadły ludziom w pamięć. Szkoda, że później nie pamiętano, że zaraz po Lechii w trzech meczach na cztery zachowałem czyste konto, że wygrywaliśmy na wyjeździe z Wisłą Kraków czy Legią. Rundę zakończyłem w dobrym stylu, ale zimą nastąpiło nowe rozdanie i już nie dostałem szansy.

Za ostatni jesienny występ, na Legii, dostał pan od nas notę 7. Jeśli więc jest się tak dobrym jak ostatni mecz, wylądował pan na ławce po bardzo dobrym występie.

Byłem rozczarowany. Kto by nie był? Ale takie jest piłkarskie życie, tak wybrał trener. Później zagrałem jeszcze raz, wchodząc z ławki we Wrocławiu.

W takich okolicznościach brał pan w ogóle pod uwagę pozostanie w Płocku?

Miałem trudny moment i uznałem, że potrzebuję zmiany.

Oferta z Mielca spadła jak z nieba czy wybór był większy?

Dostałem dwa telefony z klubów Ekstraklasy, agent z kolei mocno namawiał mnie na kierunek zagraniczny. W grę wchodził na przykład Cypr. Mój świat nie ogranicza się jednak do samej piłki. Dużo inwestuję w nieruchomości, więc zależało mi na pozostaniu w Polsce, żeby trzymać rękę na pulsie.

Jestem szczęśliwym, spełnionym człowiekiem i cieszę się, że w piłce też jest dobrze. Zdrowie dopisuje, wyniki są.

31 lat w przypadku bramkarza jeszcze nie odstrasza. Wszystko co najlepsze wciąż przed panem?

Mam nadzieję, że tak. Mówiłem o bagażu doświadczeń. Wydaje mi się, że dziś mogę z tego czerpać. Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, czuję się świetnie. W badaniach na skoczność czy szybkość zawsze jestem w pierwszej trójce w zespole.

Dwa lata temu mówił pan na Weszło o współpracy z psychologiem, o zmianie diety i badaniach na nietolerancję pokarmową. Pan też może powiedzieć po latach “szkoda, że wcześniej czegoś nie robiłem, o czymś nie wiedziałem”? 

Ogólnie świadomość w polskiej piłce bardzo mocno poszła do przodu przez ostatnie lata. Dostępność do informacji, które teraz może mieć każdy, dekadę temu była jeszcze znikoma. Dziś coraz więcej same kluby uświadamiają piłkarzy, jeśli chodzi o dietę czy mental, że głowa to ponad połowa sukcesu w piłce. Kiedyś ktoś wspomniał o psychologu, to wszyscy się śmiali “chory na głowę czy co?”. Teraz dużo więcej uwagi poświęca się sprawom wykraczającym poza podstawowy trening na boisku i też staram się z tego korzystać.

Ma pan jeszcze rezerwy mentalne?

Zdecydowanie. Każdy ma rezerwy, człowiek rozwija się przez całe życie.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Stal Mielec/FotoPyk

***

Opinie i rozmowy o zapleczu Ekstraklasy znajdziesz w magazynie “Pierwszoligowiec”.

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
0
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...