Gdyby ktoś chciał zmusić drugą osobę do wyjawienia cennych informacji, mógłby wykorzystać seans tego meczu w ramach tortur. Kilka sesji i każdy wyśpiewałby wszystko. Tak, było aż tak źle.
Przez ponad godzinę spotkania Wisły Płock ze Śląskiem Wrocław nie dało się oglądać bez grymasu zażenowania na twarzy. Żadnego celnego strzału, żadnej piłkarskiej jakości. Jeden wielki niekończący się pojedynek gołej dupy z batem, czyli dwudziestu dwóch gości tego dnia rozmijających się z powołaniem kontra piłka. Piłka, która nie chciała słuchać.
Nie było wątpliwości: jeżeli mamy w Płocku zobaczyć gole, muszą wydarzyć się jakieś wielkie jaja. I wydarzyły się. Z gęstego mroku wyłoniło się światełko dla gospodarzy, które przynieśli Piotr Celeban i Jakub Słowik. 67. minuta. Celeban przyjmuje piłkę w kierunku swojej bramki, jest atakowany przez Grzegorza Kuświka. Wycofuje do bramkarza, ale Kuświk na pełnej naciska Jakuba Słowika i ten najwyraźniej uznał, że jedynym ratunkiem będzie złapanie piłki do rąk. Podanie od swojego obrońcy, a więc rzut wolny pośredni w polu karnym.
Teraz zobaczcie, jak Śląsk ustawił się do obrony tego wolnego. Jedna strona zasłonięta, druga całkowicie odsłonięta. Słowik stoi przed murem, za nim schowani Lubambo Musonda i Jakub Łabojko, którzy de facto stali się bezużyteczni. O co tu chodzi? Co autor/autorzy mieli na myśli?
Nie wiemy, ale Wisła ten absurd wykorzystała. Mateusz Szwoch krótko do Dominika Furmana, ten precyzyjnie przymierzył w odsłonięty róg i mamy 1:0. Pierwszy celny strzał w meczu znalazł drogę do siatki.
Celeban tak dobrze czuł się w rozdawaniu prezentów, że poszedł za ciosem. Po zagraniu Alena Stevanovicia trącił piłkę ręką w taki sposób, że sędzia Krzysztof Jakubik nie mógł nie podyktować rzutu karnego. Za wymierzanie sprawiedliwości wziął się Ricardinho i nie spękał. Po jedenastu meczach niemocy wreszcie się przełamał i strzelił dziesiątego gola w sezonie.
Tyle wystarczyło na jeszcze bardziej beznadziejny Śląsk. W światło bramki goście wcelowali dopiero w 85. minucie, a to i tak przez przypadek. Krzysztofowi Mączyńskiego zamarzył się gol z czterdziestu metrów, zamiast tego wyszło mu podanie do niewiele wcześniej wprowadzonego Arkadiusza Piecha, który znalazł się w bardzo dobrej sytuacji, ale Thomas Daehne stanął na wysokości zadania. Wcześniej WKS jedyne zagrożenie stwarzał po dośrodkowaniach Mączyńskiego z rzutów wolnych (niecelne uderzenia Tarasovsa i Golli). Rozegranie jednego z wolnych to też hit. Mączyński udaje, że coś go boli, ała, ała, nie mogę wrzucić, a potem nagle wraca do piłki i ją dośrodkowuje.
Mączyński i jego wizjonerski wolny, omaatkoboskaczestochowska. @Mietczynski pic.twitter.com/WLzkPDWOl9
— Tomasz Szczygieł 📡 (@TomekSzczygiel) 8 kwietnia 2019
Wrocławianie w ostatniej akcji nawet zdobyli bramkę, lecz dobijający strzał Michała Chrapka Tarasovs znajdował się na spalonym.
Wisła chwyciła się ostatniej deski ratunku, wygrała mecz o życie i ma tylko punkt straty do czternastego miejsca. Leszek Ojrzyński wynikowo zaczyna od mocnego wejścia, podbudowując zespół przed następnym bojem o wszystko – w Sosnowcu. Śląsk najwyraźniej uznał, że nie ma co sobie fundować bezstresowej końcówki sezonu, emocje muszą być. Po tej porażce przewaga nad strefą spadkową stopniała do ledwie czterech “oczek”. Przy tak fatalnej formie to poważna sprawa.
[event_results 574803]