Reklama

Całe życie z GKS-em Jastrzębie

redakcja

Autor:redakcja

08 kwietnia 2019, 13:45 • 15 min czytania 0 komentarzy

Wychował się pięćdziesiąt metrów od stadionu GKS Jastrzębie. Nigdy nie zmienił barw, jest wychowankiem, nawet całą karierę juniorską spędził tutaj.

Całe życie z GKS-em Jastrzębie

Od trzynastego roku życia jeździł na wyjazdy, zaliczył ich kilkadziesiąt jako kibic, a jego brat prowadził doping na trybunach.

Gdy GKS zbankrutował, nie opuścił go i mimo ofert budował klub od zera w okręgówce. Gdzie indziej mógłby skupić tylko na piłce, tutaj musiał pracować jako pomoc dołowa w kopalni.

Z GKS-em Jastrzębie przeszedł drogę od okręgówki do I ligi, gdzie II ligę wygrali jako beniaminek mając połowę graczy na kontraktach półamatorskich.

Trudno wyobrazić sobie mocniejsze więzi między piłkarzem i klubem, niż te, które są pomiędzy Kamilem Jadachem i GKS-em Jastrzębie.

Reklama

***

Pochodzę z Zielonej, gdzie mieszczą się bloki, z których widać boisko GKS-u Jastrzębie. Niektórzy śmieją się, że kupno mieszkania tutaj to od razu dożywotni karnet na nasze mecze. Ja akurat mam pecha, bo z mojego bloku widać tylko jupitery, ale tak czy siak jest bardzo blisko i nie dziwne, że od małego ciągnęło mnie na stadion. Za łebka chodziło się chociaż przez bramę na mecze patrzeć,  później zapisałem się do szkółki i kiedy tylko była okazja, przychodziłem podawać piłki.

Screen Shot 04-08-19 at 01.32 PM

mosir_jastrzebie01

Ty grasz w GKS-ie, twój brat prowadził doping. To była braterska pasja od samego początku?

Tak, brat jest dwa lata starszy, od razu złapał zajawkę kibicowską. Grał w piłkę, zaczynaliśmy razem w szkółce, ale życie zweryfikowało jego umiejętności i na dobre przeniósł się na trybuny. Ja od nich nie stroniłem, już jako trzynastolatek starałem się jeździć na bliższe wyjazdy, a czasami i te dalsze. Pamiętam choćby wyjazd do Lublina grupą 750 kibiców, do tego czytałem fora kibicowskie, znałem klimaty, wiedziałem kto, gdzie, kiedy i z kim. Nie ukrywam jednak, bardziej ciągnęło mnie boisko. Młodzieńczym idolem był Mariusz Miąsko, również związany z kibicami tak jak ja teraz.

Reklama

Jestem ciekaw czy kiedyś mieliście jako drużyna pod sektorem rozmowę motywacyjną z kibicami, i z jednej strony byłeś ty, z drugiej brat.

Była taka sytuacja bodajże w trzeciej lidze, gdy biliśmy się o awans, ale zaczęliśmy tracić przewagę. Widziałem brata, był blisko, ale to nie polega na tym, żeby gnoić. U nas kibice wiedzą jak jest, znają drużynę i to, co dzieje się wewnątrz. Starają się być z nami, a my z nimi i to w przypadku Jastrzębia naprawdę nie są puste słowa. Kibice przychodzą przed naszymi wyjazdami pod autokar, motywują w zdrowy sposób, życzą wszystkiego najlepszego.

Gdybyś miał opowiedzieć o swoim rodzinnym mieście komuś, kto nie tylko w nim nigdy nie był, ale nawet średnio zna region, to co byś powiedział?

Jastrzębie jest miastem specyficznym. Mówi się, że tutaj nic się nie dzieje. Kiedyś gdzieś czytałem, że to jedno z największych miast Polski nie posiadających rynku. Jak chcesz iść do kina na premierę, musisz jechać do Rybnika. Porządnego basenu nie ma. A przecież mówimy o mieście liczącym sobie prawie sto tysięcy mieszkańców. I niby nic tutaj nie ma, ale znam ludzi, którzy mieszkają w Warszawie czy innej metropolii, w teorii dającej większe, fajniejsze perspektywy, a jednak tęsknią za Jastrzębiem i zawsze bardzo chętnie tu wracają. Zwracają uwagę, że w Jastrzębiu jest swojsko, bez zadęcia.

Jak do was podchodzą sąsiedzi z innych miast Górnego Śląska?

Nie chcę opowiadać za całe miasto, ale my, jeśli chodzi o klub i kibiców, utożsamiamy się jako bastion polskości na Śląsku. Każdy powinien mówić za siebie, ale kto zna trochę Jastrzębie, ten wie, że “u nas się nie godo”. Rzadko spotkasz tu gwarę śląską. Ktoś się może obrazić, ale kiedyś była ankieta i bodajże tylko dziewięć procent jastrzębian mówiło gwarą, w dodatku raczej z obrzeży miasta. Na Śląsku mówią na nas “gorole”, a my na nich “hanysy”. Pojedzie się do Wodzisławia dziesięć kilometrów i tam gwara jest na porządku dziennym. Jastrzębie to młode miasto, wielki procent mieszkańców to osoby, które przyjechały tutaj dekady temu z innych regionów Polski. Moja rodzina nie jest wyjątkiem: tata jest z Górnego Śląska, ale już mama z Mazur, przyjechała tutaj razem z rodzicami. W domu nigdy nie rozmawialiśmy gwarą.

Powiedziałeś o tym, że ktoś mieszka poza Jastrzębiem, a jednak ma do niego wielki sentyment. Przypomniało mi się jak pojechałem nagrać wywiad z Kamilem Glikiem do Monte Carlo. Siedzimy na wybrzeżu, obok słynny port, Lazurowe Wybrzeże. Pytam Kamila gdzie chciałby mieszkać po zakończeniu kariery, a on bez chwili wahania: “W Jastrzębiu”.

Wcale mnie to nie dziwi. Kamil ma mieszkanie na Katowickiej, czyli dwa bloki dalej od miejsca, w którym teraz mieszkam. Można go czasem normalnie spotkać na mieście. Nigdy nie gwiazdorzy. Zrobił wielką karierę, a nigdy nie uderzyła mu soda do głowy, nigdy nie zapomniał skąd jest. Pełen podziw. Dużo jest takich sytuacji, kiedy komuś odbija. Nawet jak teraz gramy w I lidze, ktoś ma kilka meczów w Ekstraklasie a robi z siebie gwiazdeczkę, mając nie wiadomo jakie mniemanie o sobie i potrafiąc krzyknąć:

– Gdzie ty grałeś?

Myślę, że Kamil tak by nie powiedział. Wcale się nie zdziwię, jak wróci do Jastrzębia i będzie tu normalnie mieszkał, nie w żadnej willi.

Był ostatnio na derbach, prawda?

Tak. Stał z boku, po cichu. Kto go rozpoznał i chciał zrobić sobie z nim zdjęcie, nikomu nie odmówił. Pewnie ma ciężko żeby swobodnie poruszać się po Jastrzębiu, ale nie ukrywa, że jest jastrzębianinem pełną gębą.

On wyjechałświat robić karierę, ty jesteś kapitanem klubu, którego jest wychowankiem i któremu wciąż kibicuje. Macie kontakt?

Zdarzyło się nam porozmawiać, jeszcze w II lidze, ale nie będę udawał, że nie wiadomo jak się znamy. Wiem, że jak ma wolne, to ogląda nasze mecze, zna wyniki, interesuje się tym, co dzieje się w klubie, a jeśli ma możliwość, to tak jak ostatnio nawet przyjedzie na mecz. Zarobił dużo pieniędzy, mógł w tym czasie pojechać gdziekolwiek, a jednak chciał przyjść na stadion Jastrzębia zobaczyć przegrane przez nas derby.

Myślisz, że zagracie kiedyś razem w GKS-ie?

Myślę, że tak.

Screen Shot 04-08-19 at 01.35 PM

Pamiętasz swoje pierwsze kroki w drużynie?

Tata mojego rówieśnika i kolegi, Dawida Szwargi, był asystentem przy pierwszym zespole. Mieliśmy po osiemnaście lat. Byliśmy w szkółce MOSiR-u, dostaliśmy zaproszenie, żeby pojawić się na treningu pierwszej drużyny. Dla nas to było coś wyjątkowego. Nie mam wrażenia, że dzisiaj juniorzy tak to traktują, ale ja przykładowo byłem już wtedy mocno związany z klubem. Miałem kilkadziesiąt wyjazdów za GKS. Prowadziłem też stronę kibicowską – zajmowałem się na niej sprawami technicznymi, a kolega z klasy robił relacje i opisy meczów. To była oficjalna strona kibiców Jastrzębia. Robiliśmy grafiki, zapowiedzi… tak to się zaczęło. Nie marzyłem nawet, że za jedenaście lat będę kapitanem GKS-u.

Wtedy Jastrzębie było pierwszoligowym klubem, który właśnie się rozsypywał. Historia była taka, że weszliśmy na zaplecze Ekstraklasy, również dzięki dużym nakładom kopalni. Chyba się przeliczono z wydatkami w pierwszym sezonie, gdzie spokojnie się utrzymaliśmy, choć były też podobno niestety jakieś nieścisłości w tym jak otrzymywane ze Spółki Węglowej fundusze są wydawane przez działaczy… W drugim sezonie biliśmy się o utrzymanie do ostatniego meczu. Wygraliśmy nawet baraż o utrzymanie w lidze, ale euforię szybko zastąpił smutek: zostaliśmy zdegradowani za niespełnienie warunków licencyjnych.

Był 2009 rok. Niektórzy nie otrzymywali pieniędzy od miesięcy, ewentualnie jakieś ochłapy. Pouciekali za chlebem do innych klubów. Zostaliśmy my, juniorzy. Wystartowaliśmy w II lidze i pierwsza runda to był koszmar, chyba przegraliśmy pierwsze dziewięć meczów.

Graliśmy prawie za darmo, stary podmiot GKS-u do dziś mi zalega jakieś pieniądze. Ale o wypłatach żaden z nas nie myślał, najważniejsze było to, że możemy grać na tak wysokim poziomie. Wcześniej wejście juniora było rzadkością, teraz każdy z nas dostał szansę.

Co poczułeś, gdy GKS zbankrutował i – jak sam to kiedyś określiłeś – umarł?

Umarł, tak to trzeba nazwać. Kibice wykazali wielką inicjatywę i dzięki nim powstał nowy GKS w okręgówce. Bolało to wszystko bardzo, choćby to, że nie gramy na swojej licencji, tylko zrobiliśmy fuzję z Gosławem Jodłownik. Nie mogłem tego przeżyć, że w pierwszym sezonie jesteśmy wpisywaniu do protokołu jako Gosław. Upokarzające. Ale takie były realia.

Graliście w jednej lidze z LKS-em Nędza, to mówi samo za siebie.

Wszystkim to mówię dzisiaj: graliśmy z rezerwami Katowic, z rezerwami Górnika, rezerwami Podbeskidzia. Teraz znowu gramy derby z Katowicami, Górnik jest tylko o ligę wyżej. Szanujmy co mamy. To, co zdarzyło się dekadę temu, ciągnęło się za nami przez lata. Ściągało złe opinie – Jastrzębie to klub niestabilny, Jastrzębie to długi, w Jastrzębiu potrafią ginąć pieniądze. Dlaczego Spółka Węglowa nie chciała nas przez osiem lat sponsorować, dopiero od roku pomagają? Bo przejechali się na starym klubie. Musieliśmy przejść długą drogę, wydrapać swoje, żeby GKS stał się stabilny.

Ty zostałeś wtedy po krachu w okręgówce. Nie było innych ofert?

Miałem, świętej pamięci trener Wyrobek chciał mnie w Turze Turek, wówczas II-ligowym. Mógłbym utrzymywać się tylko z piłki. Ale zaangażowałem się w budowanie Jastrzębia razem z kibicami i nie chciałem wyjeżdżać. Za mocno czułem się związany z Jastrzębiem.

Czasem jak sobie wspomnę okręgówkę jest z czego się pośmiać. Stanowiliśmy wtedy zlepek pasjonatów, nadrabialiśmy wiarą, na pewno nie umiejętnościami. To nie przykład GKS-u Katowice, który gdy spadł do IV ligi, od razu zebrał taką ekipę, że musiał wygrać. U nas zostało kilku juniorów, którzy mieli doświadczenie w II lidze, ktoś z rezerw, ktoś z okolicznych wiosek. Pomagało nam to, że część klubów… nie chciała żebyśmy do nich przyjechali. Woleli dwa mecze rozegrać na naszym stadionie, byleby kibice nie przyjeżdżali do nich na wieś. Nie ukrywam, na tych wioskach zawsze grało się ciężko, często murawy były trudne,  a u siebie znaliśmy każdy kąt, a wspierał nas minimum tysiąc ludzi z trybun.

Ale okręgówka nie mogła cię wyżywić.

Poznałem w tamtym czasie swoją obecną żonę, więc tym bardziej pojawiła się potrzeba rzetelnego źródła utrzymania. Poszedłem do pracy na kopalnię. Zjeżdżałem codziennie pod ziemię i pracowałem jako pomocnik dołu. To takie przynieś-podaj-pozamiataj, mogą cię zlecić do wszystkiego.

W IV lidze powiedziałem trenerowi, że nie dam rady dłużej łączyć kopalni z piłką. Miałem wtedy pod ziemią akurat taką robotę, że jak dziś sobie ją przypomnę, to zaczynam się trząść. Demontowaliśmy starą obudowę blisko taśmy głównej, która woziła węgiel. Niebezpieczna praca, a te stare obudowy miały ponad trzydzieści lat, trzeba było je odkopać, wynieść, podczas gdy to cholernie ciężkie żelastwo. Jak wracałem do domu, padałem i nie miałem siły na nic, a już na pewno nie na piłkę, choć zawsze była moją odskocznią. Byłem wtedy, za przeproszeniem, tak zajebany, że to nie do opisania.

Na szczęście po miesiącu ta robota się skończyła, i mogłem wrócić do gry. Robiliśmy już przy przodkach, zdarzało się drążyć chodniki pod ziemią. Strzela się wtedy materiałami wybuchowymi, robi się dziura, którą trzeba zabudować. Taki przodek składa się z czterech części, z których jedna waży sto kilogramów. Ktoś to musi dostarczyć – zazwyczaj pomoc dołowa.

Nie powiem, bywały też czasy, że dostawało się lżejszą pracę, choćby przy obsłudze maszyny, która transportowała węgiel. Ale i tak pewnego dnia uznałem, że dłużej tego nie chcę znosić. Na kopalni często jest chamstwo, masz ciężką pracę, a jeszcze sztygar na ciebie wsiada, bo myśli, że jest lepszy, najważniejszy, a pomoc dołową można rzucać z miejsca na miejsce i traktować lekceważąco. Pamiętam raz kazali nam przenieść jakiś sprzęt pod szyb. We czterech nieśliśmy chyba 200 kg taką maszynę. Kosztowało nas to dużo nerwów, dużo sił. Pod szybem ktoś powiedział, że mamy to zanieść z powrotem na górę. Strasznie się wściekłem. Odszedłem i pracowałem jako kierowca w hurtowni chemii.

W tragicznym wypadku rok temu na kopalni Zofiówka zginął jeden z kibiców, znałeś go?

Tak. Świętej pamięci “Tygrys” pomagał mi podczas mojej pierwszej dniówki na „dole” Dowiedziałem się o wypadku akurat wtedy, gdy jechaliśmy na mecz z Garbarnią. Moja żona nagle dzwoni, że coś się stało na kopalni, bo nawet w domu poczuła jak by blok się miał przewrócić. Każdy w drużynie poruszony, jeszcze przed meczem sprawdzał w telefonie informacje, czytał co się stało. Większość osób z drużyny ma w kopalni kogoś bliskiego, jak nie kolega, to brat, jak nie brat, to tata. Mój tata na szczęście jest już na emeryturze, ale brat pracuje na kopalni. Wtedy trener na odprawie mówił, żebyśmy spróbowali się wyłączyć, ale wiadomo było, że będzie ciężko. Bardzo to przeżywaliśmy, nie mogliśmy skupić się na meczu.

Tak jest na kopalni: dzisiaj jesteś, jutro może cię nie być. Nie wiesz skąd, będzie tąpnięcie, dostaniesz czymś w głowę i w koniec. Ale tak jest w życiu, nie mówię, że tylko u górników. Jak jedziesz autem też może się coś stać.

To jednak fenomen w dzisiejszej piłce, w której są tak liczne rotacje w składach, że u was jest tylu ludzi mocno związanych z miastem.

Na pewno. Teraz modna jest u nas w szatni taka gra: “mafia”. Potrafimy grać w nią w dwudziestu. Nie byłem nigdy w innej szatni, ale coś mi się wydaje, że to są rzeczy niespotykane. My mamy naprawdę bardzo zgraną ekipę. To też bierze się stąd, że są u nas trochę specyficzne zasady. Nikogo nie wykluczamy, ale trzeba zapracować na to, by zostać zaakceptowanym. Jeśli jednak się poczuje ten klimat, zarówno nasz, jak i GKS-u i Jastrzębia, to jesteś swój i wszyscy pójdą za tobą w ogień. Najlepszym przykładem Farid Ali, który utożsamia się z klubem, miastem, chodzi w szalikach GKS-u, a w szatni jest ważną postacią, również czysto koleżeńsko. Zdradzę, że wczoraj to on nam prowadził “mafię”. Dzisiaj nie wyobrażam sobie szatni bez niego.

Nawet awans z II ligi zrobiliśmy głównie osobami ze Śląska, w tym wielu rodowitych jastrzębian. Nie chcę rozmawiać o pieniądzach, ale my ten awans zrobiliśmy bardzo małym kosztem finansowym.

Ilu z was wtedy wciąż pracowało?

Myślę, że gdzieś z siedmiu, ośmiu. Wśród nich tacy, co na kopalni.

Ty w którym momencie mogłeś skupić się tylko na piłce?

W III lidze spróbowałem, ale to nie tak, że miałem super pensję i dlatego. Zaryzykowałem, nie miałem żadnych luksusów, liczyło się każdy grosz, ale wierzyłem, że to się może opłacić. Miałem dużo wsparcia ze strony żony. Sam jej zawsze powtarzałem, żeby się nie martwiła, bo jakby coś się zdarzyło, to mam uprawnienia na kopalni, zawsze mogę tam wrócić i podjąć stabilną pracę.

Z którego awansu jesteś najbardziej dumny?

Jednak z II do I ligi. Nikt, nawet my, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Mówiliśmy między sobą, że celujemy w spokojne utrzymanie, a tutaj dziesięć zwycięstw pod rząd, co nam w praktyce dało awans do I ligi już jesienią. Pamiętam jeszcze wywiad przedsezonowy z wiceprezesem Pawłem… mówił, że gramy o awans – nieźle się uśmialiśmy wtedy trzeba przyznać. Ale jak widać jego wiara się spełniła.

Wielki sentyment mam też do III ligi. Rok wcześniej cudem się utrzymaliśmy. Nadwiślan się wycofał, Opole grało baraż… Nie byliśmy panami swojego losu. Mieliśmy trochę szczęścia. A rok później, wciąż w zasadzie w tym samym składzie, wygraliśmy i jeszcze pokonaliśmy ekstraklasowy Górnik Łęczna w Pucharze Polski, dochodząc do ćwierćfinału.

O tym trzeba pamiętać. Mogliśmy nie tak dawno spaść do czwartej ligi, to była realna perspektywa. Doceńmy to, co się stało, doceńmy to, co mamy. Tymczasem dzisiaj są głosy, że powinniśmy być na czwartym-piątym miejscu, może nawet bić się o awans. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć kto jest za nami, choćby Bruk-Bet mający w szeregach zawodników, z których jeden ma więcej ekstraklasowego doświadczenia niż cała nasza drużyna. I liga to dobrzy piłkarze i dużo dobrych zespołów, szanujmy rywali, pamiętajmy o tym gdzie niedawno byliśmy, patrzmy trzeźwo na naszą sytuację. Ze składu, który grał w III lidze, w ostatniej kolejce pierwszoligowej grała połowa ludzi.

Czy beniaminek ma twoim zdaniem jakąś przewagę nad resztą stawki?

Pierwszy sezon beniaminek gra na fantazji. Wchodzisz do ligi, nikt cię nie zna, niektórzy cię lekceważą, a presji nie ma. Spójrzmy na Odrę Opole, która w pierwszej rundzie zeszłego sezonu była w ścisłej czołówce. Mówiło się nawet o awansie. Ale czas nie sprzyja beniaminkom i trzeba mieć się na baczności, grać do końca. W pierwszej lidze dziesięć lat temu Jastrzębie jako beniaminek zrobiło furorę, a w drugim spadło z ligi. Dla nas to przestroga, bo uważam, że to często powtarzający się schemat.

To pokazuje jak nastawienie może zmienić mecz i drużynę.

Dlaczego nigdy nikogo nie trzeba mobilizować na mecze z wielkimi firmami, liderami? Czy tego chcesz czy nie, tak się po prostu dzieje. I tak też niektóre mecze człowiek przegrywa przed meczem. Trzeba mieć respekt.

Pamiętam mecz z Widzewem Łódź w Pucharze Polski po naszym spadku, gdy w klubie byli prawie sami juniorzy. RTS prowadził wtedy Paweł Janas. W Widzewie grali wtedy Bieniuk, Broź, Sernas. Prowadzili do przerwy 4:0. A my po zmianie stron strzeliliśmy trzy gole, w tym ja jedną. Janas w ostatnich minutach nerwowo zerkał na zegarek, przycisnęliśmy ich na euforii. I znowu nastawienie: oni byli już głowami w autokarze, a my wyszliśmy na kompletnym luzie, bo gorzej przecież być nie może. Jedna, druga, trzecia – szkoda, że nie mieliśmy jeszcze pięciu minut grania, myślę, że odrobiliśmy i czwartą bramkę.

Z czego jesteś dziś najbardziej dumny jeśli chodzi o Jastrzębie?

Z jego stabilności. Pamiętam czas, gdy co miesiąc była niepewność: będą pieniądze? Teraz tego nie ma, teraz wszystko jest na czas, nie możemy narzekać.  Jeszcze pamiętam czasy, gdy co pół roku pojawiała się myśl, czy będzie stabilnie, a teraz mogę usiąść w pubie klubowym, mamy klubowy sklepi, rozwija się baza treningowa, mamy swoją akademię. To już nie jest GKS, który może nagle upaść. To jest firma, moim zdaniem duża. Nie cukrując, bo wiadomo, że wyniki pomagają, zrobiliśmy dwa awanse sezon po sezonie, ale prezesi robią bardzo dobrą robotę i chwała im za to. Ja ze swojej strony cieszę się, że mogłem dołożyć do tej stabilności, nowej rzeczywistości GKS-u, swoją cegiełkę.

Rozmawiał Leszek Milewski

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
6
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...