Atletico straci najmniej bramek z całej La Liga. Diego Simeone na przestrzeni lat stworzył blok defensywny wylany z wyjątkowo solidnego materiału, który trzyma w ryzach Jan Oblak, raz po raz popisujący się genialnymi interwencjami.
Ale można mieć nawet najsolidniejszy blok defensywny, najlepiej zgranych zawodników, a wszystko tak czy siak weźmie w łeb, jeżeli w jednym z najważniejszych meczów w sezonie, na zdecydowanie najtrudniejszym terenie, twojemu napastnikowi odetnie prąd.
W roli główne, naturalnie, Diego Costa. Jego neandertalskie zachowania znowu dały o sobie znać. W przeszłości zdarzało się, że na boisko wychodził jak na matę zapaśniczą i dziś dał kolejną próbkę umiejętności, które w piłce raczej się nie przydają. Na samym początku podostrzył, wykonując z dwa-trzy nieco agresywniejsze faule. Ale w porządku, zdarza się, takie zachowanie można traktować jako element taktyki.
Jednak ludzie… Zwyzywanie sędziego, które skutkuje czerwoną kartką? W pierwszej połowie? Na tak gorącym terenie? Przy bezbramkowym remisie, który kilkanaście sekund wcześniej uratował Jan Oblak?
W przeszłości nie raz i nie dwa zdarzało się, że spryt, cwaniactwo i dyskrecja z reguły pozwalały mu unikać wykluczeń, choć po każdym meczu podnoszono głosy, że powinien wylecieć z boiska po trzeciej prowokacji. Tym razem, masz ci los, doigrał się.
Nie wiemy, co dokładnie powiedział sędziemu. Hiszpańskie media donoszą, że raczej nie ograniczył się do zapytania Jesusa Gila Manzano jak mija mu dzionek.
Efekt tego taki, że Atletico z Barceloną przegrało. Uproszczenie? Nic z tych rzeczy. Słoweński bramkarz gości zwijał się jak w ukropie – a to ratował go słupek, a to wyjął uderzenie Coutinho, a to poradził sobie ze strzałem Messiego – ale w końcu nie dał rady. Barcelona przeważała zbyt wyraźnie i wreszcie skruszyła madrycki mur. A że grała w przewadze, miała zdecydowanie łatwiej. Tym bardziej że na początku, jeszcze jedenastu na jedenastu, różnica klas nie była aż tak wyraźnie widoczna. Po odpale Costy Atletico ograniczało się jedynie do prób kontrataków Griezmanna czy Moraty, ale mówimy o próbach tak efektownych, że aż kończyły się na połowie boiska, względnie czterdzieści metrów przed bramką ter Stegena. Był jeden groźny strzał głową tuż nad bramką, ale to tyle. O wszystkim zdecydowało uderzenie zza pola karnego Suareza. Idealnie dopieszczone, niesamowicie precyzyjne. Tuż przy słupku.
Gdy po chwili trafił kolejny raz świetnie dysponowany Messi, stało się jasne, że mistrzostwo Hiszpanii powędruje do Barcelony.
No bo powiedzmy sobie szczerze – jedenaście punktów w ciągu siedmiu spotkań to przewaga nie do roztrwonienia.
Barcelona – Atletico Madryt 2:0 (0:0)
Luis Suarez (85.), Leo Messi (86.)