Miedź Legnica odniosła być może kluczowe zwycięstwo w walce o utrzymanie. Zmierzyła się z najlepiej punktującą wiosną Cracovią i zasłużenie ją pokonała, neutralizując większość jej atutów. Tym razem beniaminek do fajnego klepania i rozgrywania – co widzieliśmy już we Wrocławiu – dołożył konkrety.
Miedź w tym sezonie zdobywa zdecydowanie najmniej bramek ze stałych fragmentów (z rzutu rożnego nie trafiła jeszcze ani razu), a często stosowane ustawienie bez nominalnego napastnika sprawiało, że wiele dobrze rozwijających się akcji kończyło się na dwudziestym metrze. Jeśli więc legniczanie chcą strzelać gole, muszą robić rzeczy zdecydowanie ponadprzeciętne i w piątkowy wieczór im się to udawało.
Juan Camara wreszcie w większym stopniu pokazał, dlaczego jeszcze niedawno rozegrał dwa mecze w pierwszym zespole Barcelony. Bardzo dobre wyszkolenie prezentował niemal za każdym razem, ale dużo w jego grze było nonszalancji, niepotrzebnego trzymania piłki i nieoptymalnych decyzji. Przeciwko Cracovii od początku dało się zauważyć, że po prostu dobrze się czuje, ma swój dzień. Z łatwością dryblował i stwarzał zagrożenie. To po jego dośrodkowaniu Henrik Ojamaa świetnie odegrał głową do wbiegającego z głębi pola Artura Pikka, a estoński wahadłowy znakomitym strzałem pod poprzeczkę nie dał szans Michalowi Peskoviciowi. Kilka minut później Camara doczekał się premierowej bramki w Ekstraklasie. Pikk wbiegł między dwóch rywali i chyba nie zamierzał podawać Hiszpanowi, który jednak skorzystał z tego, że był rozpędzony i idealnie przymierzył z osiemnastu metrów. W drugiej połowie Camara zaczął od okazji na 3:0 – jego mocny strzał z trudem odbił Pesković – ale potem trochę już spuścił z tonu, zaczęły się częstsze straty. Nie zmienia to faktu, że on i Pikk mogą odbierać najwięcej gratulacji.
Wszyscy w Miedzi byli odpowiednio nastawieni do meczu, każdy walczył i biegał. Będący nieco w cieniu kolegów z ofensywy Petteri Forsell nie unikał powrotów do defensywy. Ba, kilka razy po wywalczonych rzutach wolnych przed swoim polem karnym, wstawał z wojowniczą miną i zaciśniętą pięścią, motywując kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu. Wymowna scenka, najlepiej pokazująca, że tego dnia gospodarze mieli jeden cel, każdy ciągnął wózek w tę samą stronę i nie miało większego znaczenia, kto ostatecznie strzeli gola. Byleby strzelił.
Cracovia przez godzinę nie za bardzo wiedziała, co się dzieje. Wreszcie ze skrzydła do środka ruszył Mateusz Wdowiak i swoim strzałem sprawił problemy Antonowi Kanibołockiemu. Zaraz potem Michal Siplak, najlepszy spośród zawodników „Pasów” z pola, dośrodkował, piłkę podbił Tomislav Bożić i ładnie z powietrza uderzył wprowadzony od razu po przerwie Filip Piszczek. Meczu nie dokończył. Po zderzeniu z Kanibołockim zaczęło mu się kręcić w głowie. Na początku po zejściu usiadł wśród rezerwowych, ale po chwili był już w karetce. Oby nie było to nic poważniejszego, zwłaszcza że Piszczek wreszcie gra na miarę oczekiwań. To była jego czwarta bramka w sześciu ostatnich spotkaniach.
Swoją szansę miał jeszcze Cabrera, po drugiej stronie Ojamaa, a emocje w samej końcówce podkręcił dopiero co wysłany na boisko Paweł Zieliński. Poharatał Siplaka pod kolanem wysoko uniesioną nogą i Piotr Lasyk słusznie pokazał mu czerwoną kartkę, w czym jeszcze utwierdził go VAR. Gdyby goście zdołali wyrównać, Zieliński musiałby chyba uciekać ze stadionu. Koledzy jednak dowieźli wynik, a trener Nowak tak przeżywał zwycięstwo, że tuż po końcowym gwizdku ze łzami w oczach wyściskał się z obecną na trybunach córką.
W tym przypadku piłka okazała się sprawiedliwa. Wygrała drużyna lepsza, lepiej zorganizowana i bardziej zbalansowana. Cracovia nie istniała na skrzydłach (fatalny Sergiu Hanca, później przeszedł do środka), długimi fragmentami przegrywała walkę o środek pola, bardzo niepewny w defensywie byli Dytiatjew i Rapa, rzadko pod grą znajdował się Cabrera.
Miedź po piątkowych meczach ma siedem punktów przewagi nad strefą spadkową. Czy tak będzie również po zakończeniu kolejki, musimy poczekać aż do poniedziałku, gdy Wisła Płock podejmie Śląsk Wrocław. Natomiast znajdujące się tuż za podium „Pasy” mogą zostać dogonione przez Pogoń Szczecin i przegonione przez Lecha Poznań.
[event_results 574207]
Fot. newspix.pl