Polskie kluby są w stanie permanentnego zaskoczenia. Lech Poznań powierzył misję budowy drużyny na sezon 2019/20 Adamowi Nawałce, trenerowi z opinią rządzącego w autorytarnym stylu, nieco ekscentrycznego pedanta-perfekcjonisty. Niestety, zanim Adam Nawałka dobił do okresu przygotowawczego w sezonie 2019/20, kompletnie nieznośnym stał się jego autorytarny styl oraz nieco ekscentryczne wymagania charakterystyczne dla pedanta-perfekcjonisty. Legia Warszawa walkę o mistrzostwo Polski oddała w ręce Ricardo Sa Pinto, o którym we wszystkich poprzednich miejscach pracy krążyła opinia despotycznego furiata z tendencją do konfliktowania się z całym światem. Zanim Ricardo Sa Pinto wszedł w finałową fazę walki o mistrzostwo, władze klubu straciły cierpliwość do jego despotyzmu i konfliktowania się z całym światem.
Tak, wiem. Bezpośrednią przyczyną były wyniki, gdyby Adam Nawałka właśnie doganiał Lechię Gdańsk, jego wszystkie dziwne potrzeby uchodziłyby za niezbędną do osiągnięcia sukcesu drobiazgowość. Gdyby Sa Pinto wygrał w Krakowie, być może stałby się wyczekiwanym zamordystą, który wreszcie zaczął wydobywać pełen potencjał z przepłacanych gwiazdek.
Ale też nie mam wątpliwości, że to, jacy są na co dzień szkoleniowcy ma bezpośredni wpływ na dwa bardzo ważne wskaźniki: cierpliwość władz klubu oraz zaufanie drużyny.
Z zawodem trenera jest moim zdaniem trochę jak z fuchą nauczyciela. Najpierw budujesz jakąś bazę, studiujesz, odbywasz praktyki i staże, łapiesz doświadczenie, podpatrujesz starszych. Wypracowujesz własne metody, część z doświadczenia jeszcze jako uczeń, część ze studiów, gdzie uzyskałeś teoretyczne wskazówki, część już na praktykach, gdzie czekało cię pierwsze zderzenie z rzeczywistością.
Na końcu jednak stajesz sam na środku stali przed grupą trzydziestu ludzi, zazwyczaj wkurwionych i sfrustrowanych, bo to naturalny stan przy takiej pogodzie jak nasza. Od tej pory każdy twój ruch jest bardzo wnikliwie monitorowany, każda słabość wychwytywana, każdy brak konsekwencji wytykany i zapamiętywany. Kiedyś ta robota była dość prosta – nauczyciel mówił, reszta słuchała. Złapać go na braku wiedzy czy nawet kłamstwie było cholerne trudno, bo przecież w razie czego mógł się wykręcić autorytetem czy brakiem zgody co do źródła. W ostateczności wezwać rodziców, by zdyscyplinowali młodego człowieka, wypowiadającego posłuszeństwo swojemu nauczycielowi.
Dziś kit wyłapuje się w sekundę, bo trzydziestu wkurwionych i sfrustrowanych ludzi ma odpalony Internet, dzięki któremu w lot może zweryfikować dowolną wypowiedź nauczyciela. Ewentualny wybuch jego wściekłości to trzydzieści filmów, ewentualna dziura w spodniach to trzydzieści zdjęć na facebookowej grupie uczniowskiej. W razie jakiegoś wyjątkowo upartego wychowawcy, uczeń zawsze może wezwać rodziców, by zdyscyplinowali tego tyrana terroryzującego młodego człowieka.
Pozmieniało się, trochę na gorsze, trochę na lepsze.
Na gorsze, bo wyjątkowo prawdziwe zdają się słowa Jose Mourinho w beIN Sports, tłumaczące podejście współczesnych zawodników.
Kiedy ja byłem małym dzieckiem, mój tata mi mówił: „masz tutaj jedno euro, idź i kup mi gazetę”. Pędziłem natychmiast, kupowałem co trzeba i moim jedynym marzeniem było, żeby zatrzymać resztę dla siebie. Szedłem i tyle. Dzisiaj kiedy ja wysyłam mojego syna po gazetę, to najpierw pyta: „Dlaczego?”. Tłumaczę mu, że mam coś ważnego do zrobienia i nie mam czasu, żeby wyjść. A on mi odpowiada: „To idź i kup sobie gazetę za pięć minut!”. Dzieciaki się zmieniły.
Ale i na lepsze, bo kit już tak łatwo nie przechodzi. Niezależnie czy jesteś nauczycielem, czy trenerem, ściema zostaje wychwycona w moment, brak autentyczności to zaś pierwszy krok do utraty i tak lichego autorytetu.
Dlatego tak ważne w obecnej piłce i edukacji wydają się zdolności zarządzania grupą. Pod jednym z moich tekstów przeczytałem świetny komentarz: w obecnych czasach zarządzanie dowolną grupą młodych ludzi, to przede wszystkim zarządzanie ich emocjami. Wywoływanie w odpowiednim momencie nienawiści do wroga, w innym miłości do firmy, w jeszcze kolejnym rozbudzenie efektu oblężonej twierdzy. O obu trenerach zatrudnionych w Poznaniu i Warszawie było wiadomo dość sporo, zwłaszcza, że w hermetycznym środowisku piłkarskim wieści i plotki dość szybko się rozchodzą. A jednak, zaufano im, pewnie nie tylko POMIMO pewnych cech, ale może właśnie DZIĘKI pewnym cechom.
Ricardo Sa Pinto miał być właśnie odkurzaczem, który wymiecie stare chorwackie porządki, co zresztą ochoczo zrobił. Wiele do życzenia pozostawia styl rozstań z Krzysztofem Mączyńskim, Arkadiuszem Malarzem czy nawet Miroslavem Radoviciem, ale przecież pamiętajmy, że przychodził do klubu, który dopiero co wypychał Artura Jędrzejczyka, a skutecznie wypchnął Macieja Dąbrowskiego czy Jakuba Czerwińskiego. Z mojej perspektywy – zamówiono na Łazienkowską 3 tornado, po chwili przyjechało tornado, a następnie wszyscy zdziwili się, że przez Łazienkowską przeszło tornado. Decyzję o zatrudnieniu Sa Pinto dało się obronić, ba, łatwy do obrony był też pierwszy etap jego pracy. Nie da się zaprzeczyć, że odmłodził drużynę i pozbył się kilku zawodników, którzy już wcześniej byli w mniej lub bardziej otwarty sposób zachęcani do opuszczenia stolicy. Zrobił z grubsza to, co do niego należało, podobnie jak we wcześniejszych miejscach pracy.
A potem – co za niespodzianka! – zaczął coraz mocniej świrować, a klasa coraz częściej zaczynała weryfikować jego metody czy prawdomówność. Któż mógł przypuszczać, że skoro spełniła się pierwsza część scenariusza z siedmiu jego poprzednich klubów, to następnie ziści się druga część scenariusza z siedmiu jego poprzednich klubów?
Co trzeba było zrobić? Moim zdaniem: reagować wcześniej, gdy Ricardo zakończył już etap odkurzania i zaczynał zagrzebywać się w sporach. Być może Sa Pinto nie byłby wówczas skłonny do przytulasków z prezesem w oficjalnej klubowej telewizji, ale i nie odpiąłby wrotek. Wiedziałby, że jego władza jest ograniczona, a tolerancja na ostre zarządzanie grupą ma pewne sztywne ramy. Kto wie, może po prostu by się obraził i zwolnił, dzięki czemu Legia miałaby o wiele więcej czasu na przygotowanie planu B. Zamiast tego mieliśmy bierne obserwowanie jak Sa Pinto w Warszawie jest tym samym Sa Pinto, którym był we wszystkich poprzednich miastach, które zwiedził. I zaskoczenie: kto ma teraz poprowadzić wtorkowy trening? Może Vuko, chyba jest w Warszawie, dzwońta po niego.
Lech? “Kolejorz” zaskoczony jest w innym wymiarze: okazało się, że ludzie odpowiedzialni za osiemdziesiąt nietrafionych decyzji personalnych, za osiemdziesiątym pierwszym razem też nie trafili w tarczę. Czy Adam Nawałka jest złym trenerem? Nie wiem, nie mam pewności, wydaje mi się, że może być trenerem specyficznym, trudnym, coś na kształt Jose Mourinho, choć oczywiście zestaw przywar ma inny. Czy piłkarze obecnie przebywający w Poznaniu nie potrafią grać w piłkę? Trudno się z tym zgodzić, myślę że jakieś tam pojęcie mają. Po prostu tam żaden z elementów do siebie nie pasuje, a to dlatego, że puzzle składał człowiek, który miał wątpliwości co do charakteru Nikolicia i jednocześnie nie miał ich w przypadku Nicki Bille Nielsena. Demagogia? Być może, ale piłkarzy Lecha trudno nawet nazwać grupą. Znamienna była wędrująca opaska kapitańska za kadencji Ivana Djurdjevicia, ale też wieczne wypychanie do wywiadów pomeczowych osób spoza “trzonu” drużyny. Przykład pierwszy z brzegu? Marcin Wasielewski w rozmowie z Canal+ po porażce z Piastem.
Ktoś powie, że to pierdoły, ale dla mnie obrazują doskonale obecny Lech Poznań, zespół bez tożsamości, bez liderów, bez charakteru. Moim zdaniem diagnoza władz Lecha – że tu potrzeba prawdziwej rewolucji – jest całkiem słuszna. Sęk w tym, że ostatni dwaj trenerzy odpowiedzialni za zrobienie rewolucji nawet jej nie zaczęli, a i Nenad Bjelica narzekał na bardzo zachowawcze ruchy na rynku transferowym. Może to mylne wrażenie, ale patrząc na Lecha widzę sam siebie przed weekendem. We środę planuję wystawną imprezę w klubie na tysiąc osób, w czwartek ograniczam liczbę miejsc do pięćdziesięciu, w piątek zaczynam się zastanawiać, czy nie wymienić planowanego sushi na tańsze krakersy, a w sobotę wieczorem wypijam pół coli i wracam do domu. Lech też planuje rewolucje, nowe otwarcia, rozpoczęcie od zera, po czym zamiast Trałki, Gajosa i Jevticia grają Jevtić, Gajos i Trałka.
Prawdziwy kabaret miał miejsce w Kielcach, gdy Adam Nawałka, przypomnijmy, zatrudniony, by zrobić w Poznaniu rewolucję, zabrał na wyjazd wszystkich piłkarzy wyznaczonych do odstrzelenia, po czym wrzucił do składu najbardziej charakterystycznych z nich. Na skrzydle biegał Radut, w obronie grał Janicki, a wszystko w telewizji mógł oglądać Klupś, z ławki zaś Jóźwiak.
Negocjacje z Nawałką trwały ponoć tygodniami, a ostatecznie trener nie zgodził się ze swoim pionem sportowym w ocenie któregokolwiek z graczy. Może poza tym, że Gytkjaer to najbardziej logiczny wybór na dziewiątce.
Wiem, że wybór trenera to jedna z najtrudniejszych decyzji w prowadzeniu klubu, można zarżnąć najfajniejszego samograja, albo zepsuć najbardziej doskonałą atmosferę. Wiem, że często na papierze wszystko wygląda wyśmienicie, a potem zaczyna się proza życia i odkrywanie, że nasz wymarzony szkoleniowiec nie lubi naszej wymarzonej strategii i nie dogaduje się z wymarzonym kapitanem. Ale kurczę, właśnie dlatego do tej decyzji w największych klubach podchodzi się z takim pietyzmem. Dziś nie liczy się już jaki wynik osiągnął w poprzednim klubie i jakim gra ustawieniem, ale jaki ma styl zarządzania grupą, jaki model współpracy z dyrektorem sportowym mu odpowiada, jak mocno nagina się do zastanych w klubie rozwiązań. Po prostu – czy pasuje do drużyny i klubu. To całe pieprzenie o długofalowej wizji nie jest zabiegiem PR, ale rzeczywistością, w której trener ma określone zadania do wykonania oraz pewne szerokie wytyczne od osób pozostających nad nim.
A nasi giganci? Permanentnie zaskoczeni. Tylko Lechia wzięła rudowłosego szkoleniowca z opinią niezłego taktyka z dobrym sposobem na wpuszczanie do składu młodzieży, a on okazał się niezłym taktykiem z dobrym sposobem na wpuszczanie do składu młodzieży. I nawet kolor włosów nikogo nie zaskoczył.