Różnie układała się kariera Macieja Lampego w kadrze. Raz sam z niej rezygnował, innym razem to ona go odstawiała na boczny tor. Gdy miały być sukcesy – kończyło się niepowodzeniami. Gdy wydawało się, już nie ma w niej miejsca, to nagle się znalazło i Maciej poprowadził ją do historycznego awansu na MŚ. Niedawno zresztą to wszystko opisywaliśmy. Nie sądziliśmy jednak wtedy, że niemal równy miesiąc trzeba to będzie aktualizować.
– Jeśli nie dojdziemy do porozumienia w tym tygodniu, to nie pojadę na mistrzostwa świata. To dla mnie trudna decyzja, bo chciałbym w nich zagrać. Tym bardziej, że są rozgrywane w Chinach i gramy z reprezentacją gospodarzy [Lampe od 2016 roku występuje w lidze chińskiej – przyp. red.]. Chcę pokazać, że w drużynie należy się wspierać – mówił Polak w wywiadzie dla basketnews.lt, litewskiego serwisu (dlaczego powiedział to akurat na Litwie – nie mamy pojęcia).
O co chodzi naszemu zawodnikowi? Trudno stwierdzić. On sam mówi, że reprezentacja i trener Mike Taylor nie potraktowali poważnie jego problemów zdrowotnych przed meczem z Holandią, ostatnim w eliminacjach do mistrzostw. Nasza kadra miała już wtedy pewny awans i obecność Lampego nie była konieczna. Zresztą ostatecznie faktycznie go tam nie było – zamiast tego pojechał do Monachium na badania. Mówił, że ból odczuwał już podczas gry w klubie, a poważniejsze problemy wróciły w meczu z Chorwatami, kilka dni wcześniej (to dzięki zwycięstwu w nim Polacy awansowali na mistrzostwa).
I niby brzmi to logicznie, niby wszystko się zgadza. Problem polega na tym, że – jak informuje Jakub Wojczyński z „Przeglądu Sportowego” – Lampe początkowo chciał wyjść na parkiet w meczu z Holandią. Zdanie zmienił dopiero dzień przed spotkaniem, gdy nie można było już zmienić składu, a Polacy pod jego nieobecność musieli sobie radzić w jedenastu. Mimo tego dostał propozycję obejrzenia meczu w roli kibica, by zostać z kadrą do końca i wspólnie cieszyć się po wszystkim. Z oferty nie skorzystał, pojechał do Niemiec.
– Nie myślałem, że zespół nie będzie dbał o moje bezpieczeństwo. Pojechałem do Chin, gdzie w cztery miesiące zagrałem w 50 spotkaniach. Dzięki temu utrzymuję rodzinę. Potraktowano mnie jak worek ziemniaków. Nie będę ryzykować zdrowia dla osób, które mnie nie wspierają – dodawał Lampe w wywiadzie. I trudno stwierdzić, o co tak naprawdę chodzi. Bo jeśli to sytuacja sprzed meczu z Holandią, to dlaczego powiedział o niej ponad miesiąc później? I dlaczego do tej pory w przestrzeni publicznej (czy social mediach, choćby na swoim Instagramie) gratulował kadrze, życzył powodzenia w meczu z Holendrami i cieszył się z sukcesu, ani słowem nie wspominając o problemie? Robił to zresztą nawet później, choćby przy okazji losowania grup, które odbyło się w połowie marca.
Krzysztof Sendecki, dziennikarz sportowy Radia ZET i komentator koszykówki w Sportklubie:
– Cała ta sprawa to dla mnie zaskoczenie, bo wydawało się, że wszystkie rzeczy z przeszłości i jakieś niedomówienia między Maćkiem a trenerem Taylorem i PZKosz-em mamy już za sobą. Nie bardzo wiem, o co chodzi Lampemu i na co się obraził. Zresztą wydaje się, że nikt nie wie. Bez wyjaśnienia tego ze strony samego Maćka, chyba trudno będzie to stwierdzić. W związku podobno podchodzą do tego na spokojnie, więc wychodzę z założenia, że i my powinniśmy. Możliwe, że po prostu coś się Lampemu powiedziało i tego nie autoryzował albo dziennikarz źle zrozumiał. Trudno teraz stwierdzić, jak poważna to afera.
I pewnie w najbliższym czasie to się nie zmieni, bo Lampe przebywa aktualnie w Chinach i niełatwo z nim o kontakt. Gdyby jednak opuścił mistrzostwa świata, nie byłby to pierwszy raz, gdy nie wziąłby udziału w dużym turnieju. Już w 2007 roku nie pojechał na Eurobasket, tłumacząc to kontuzją łokcia. Mocno oberwało mu się wówczas od mediów i fanów, bo niedługo po tym zagrał w klubowym sparingu. Później często stawiał się kozłem ofiarnym niepowodzeń reprezentacji, a z szatni przedostawały się negatywne informacje na jego temat. Gdy – po kilku latach – kadrę objął Mike Taylor, odstawił Lampego na boczny tor. Sięgnął po niego dopiero zmuszony sytuacją kadrową. I obaj się dogadali, wspólnie prowadząc Polskę na mistrzostwa świata. Teraz muszą się znaleźć wspólny język ponownie, inaczej nasza kadra będzie miała spory problem.
Krzysztof Sendecki:
– Nam się kończą nazwiska pod koszem. Nie mamy podkoszowych ani w stylu Gortata, czyli wielkich chłopów, którzy zrobią coś w obronie i ataku, ani tym bardziej takich jak Lampe, którzy potrafią też rzucić z dystansu. Jasne, jest Damian Kulig, ale on ze względów, nazwijmy to, rodzinnych, rozstał się jakiś czas temu z kadrą i nie wiem, czy jest możliwość, żeby wrócił. Pierwsze nazwisko, które przychodzi do głowy to Przemek Karnowski, ale on… po prostu nie. Jest też Adam Hrycaniuk, a za nim Dariusz Wyka i inni. To jednak ludzie z polskiej ligi, którzy, umówmy się, nie grają na takim poziomie. Okej, mogą być na ławkę i dobre zmiany tak, ale nie na pierwszą piątkę. I to tyle, koniec. Jeśli Maciek nie zagra, to zrobi nam się pod koszem dziura nie do załatania.
Fot. Newspix