W sobotę w Planicy sygnalizował naszym skoczkom, że mają odbić się od belki. W niedzielę został ogłoszony ich nowym trenerem. W przeszłości sam skakał (przeciętnie), współpracował z czeską reprezentacją, był telewizyjnym ekspertem i… pomagał Angelinie Jolie. Dziś Michal Doleżal stoi przed największym wyzwaniem w swojej karierze. Ma zastąpić najlepszego trenera w historii naszej kadry skoczków:
Sukcesami nie grzeszył
Wiadomo, że kariera zawodnicza o niczym w przypadku trenera nie przesądza. Najlepszym dowodem jest ten, który z kadry Polski dopiero co odszedł – Stefan Horngacher nigdy nie był wybitnym skoczkiem (choć całkiem sporo osiągnął), a szkoleniowcem okazał się przecież znakomitym. Łukasz Kruczek, który Stocha i spółkę prowadził wcześniej, też całkiem nieźle poradził sobie z tym zadaniem, choć sam przez całą swoją karierę zdobył tyle punktów Pucharu Świata, ile wielu z nich dopisuje na swoje konto w jednym konkursie.
I Michal Doleżal-skoczek to mniej więcej ta półka, choć zdarzały mu się całkiem niezłe konkursy. Świetny miał sezon 1999/2000, gdy zdobył 220 punktów i w klasyfikacji generalnej wylądował na zdecydowanie najwyższym (27.) miejscu w karierze. Wiadomo, nie jest to wielkie osiągnięcie, ale był wówczas jedynym z Czechów w czołowej „30” i o sześć oczek wyprzedził… Adama Małysza, który sezon później stał się przecież absolutnym dominatorem.
To też tamtej zimy „Dodo”, jak mówią na niego wszyscy znajomi, zaliczył najlepsze zawody w karierze. Zajął siódme miejsce w… Zakopanem. To o tyle ciekawe, że jeden z dwóch najlepszych (bo tyle razy w karierze wygrywał) konkursów w swoim życiu w tym samym miejscu zanotował też Stefan Horngacher, zresztą zaledwie sezon wcześniej. Wychodzi na to, że jeśli chcielibyście wytypować, kto zostanie kolejnym trenerem naszej kadry, powinniście przeglądać w archiwach wyniki zakopiańskich konkursów.
Niezłe występy Czech zaliczył też w odbywającym się niedługo potem Turnieju Czterech Skoczni. Dwukrotnie był w dziesiątce, a całość ukończył na 12. pozycji. Najbardziej pamiętne z jego występów odbyły się jednak w 1998 roku. Wtedy, na japońskich igrzyskach olimpijskich, wysoko był w obu konkursach: 11. na normalnej skoczni i 8. na dużej. Jak na gościa, który tylko trzy razy wszedł do czołowej dziesiątki zawodów PŚ (i to już w sezonach po tamtej olimpiadzie), trzeba przyznać, że to całkiem sympatyczne wyniki.
Doleżala ze skoczni trudno sobie jednak przypomnieć. Że zawodnikiem wybitnym nie był – to jedno. Inny problem polega na tym, że gdy w Polsce zainteresowanie skokami – za sprawą Adama Małysza – stało się nagle ogromne, to „Dodo” kompletnie spuścił z tonu. Od sezonu 2000/2001, aż do końca kariery, przez kolejne zimy zdobył: 1, 20, 0, 0, 0, 0 i 0 punktów. Gdyby skakał jeszcze rok, zrobiłby „sześć zer” na długo przed Taco Hemingwayem. Jeśli już gdzieś się dobrze prezentował, to zwykle latem i w lokalnych zawodach (był np. drużynowym mistrzem Czech), które często potrafił wygrać, nawet w towarzystwie dużo lepszych skoczków. W Polsce kiedyś zdarzyło mu się nawet zgarnąć nowy samochód, który był w takich nagrodą. Gdy jednak przychodziła zima… kończyło się klapą.
Nie sposób go jednak nie podziwiać. Już pod koniec 2003 roku pojawiały się informacje, że Michal Doleżal sam finansuje sobie wyjazd do Finlandii, by móc trenować z kolegami (trzech najlepszych czeskich skoczków obóz miało opłacony). Trener mógł mu w tej sprawie pomóc jedynie… udostępniając miejsce w mikrobusie. Niespełna trzy lata później „Dodo” poszukiwał sponsora, który mógłby mu umożliwić starty w kolejnym sezonie. Czy mu się to udało? Takich informacji znaleźć nie sposób. Ale jeszcze jedną zimę faktycznie na skoczni spędził.
Nie osiągnął jednak tego, czego się po nim spodziewano. A przecież nawet Włodzimierz Szaranowicz określał go kiedyś „wielkim talentem czeskich skoków”. Bo takim był. Okazało się jednak, że zdecydowanie lepsze wyniki w swojej karierze osiągnął młodszy o zaledwie półtora miesiąca Jakub Janda. A Doleżal? Pozostaje mieć nadzieję, że jako trener Polaków się spełni i… nie zanotuje zbyt wielu upadków. Bo na skoczni zdarzało mu się to często.
Człowiek-orkiestra
Gdy już zakończył karierę, trochę czasu zajęło mu znalezienie dla siebie konkretnego zajęcia. Wprost mówił, że skakanie wciąż bardzo go pociąga, zresztą nic dziwnego – kiedy opuszczał skocznie, miał zaledwie 29 lat. „Zorientowałem się, że muszę zostać przy sporcie. Jesienią grałem nieco w piłkarskiej niższej lidze dla zespołu Ruzyne” mówił. Brał też udział w kolejnych kursach trenerskich, poszerzał swoje horyzonty.
Trafił również do czeskiej telewizji, został w niej ekspertem, debiutował w tej roli w trakcie Turnieju Czterech Skoczni. Ale czuł się w niej średnio, bo otaczali go tacy ludzie jak Sven Hannawald czy Dieter Thoma, którzy na skoczni osiągnęli znacznie więcej. „Nie czuję, żebym do nich pasował. Za pierwszym razem będę bardzo nerwowy, na wszystko jest tu mało czasu. Inni będą mówić, ja się dopasuję” zapowiadał, jeszcze przed tym, jak zadebiutował w studiu.
Kilka lat później poszedł w inną stronę – wraz z matką założył firmę zajmującą się produkcją kombinezonów narciarskich. Dla Czechów okazało się to świetną sprawą, do tej pory zawsze szukali takich za granicami kraju. Zdarzało się, że jechali gdzieś na pomiary, potem czekali na kombinezony, a gdy te przyszły… okazywały się niedopasowane. I trzeba było jechać jeszcze raz. Od momentu, gdy zajął się nimi Doleżal, dostawali świetne stroje od gościa, który szybko stał się jednym z mistrzów w swoim fachu. Do tego trafił w dobry moment – kiedy zaczynał swoją przygodę z kombinezonami, znacznie bardziej rygorystyczne stawały się przepisy dotyczące strojów.
A skoro o strojach mowa, to zanim dbał o te dla swoich kolegów po fachu, kompletował też takie dla… Angeliny Jolie. I to nie żart. Tuż po zakończeniu kariery Michal Doleżal szukał pracy. W Pradze akurat kręcono wówczas film „Wanted” (w polskiej dystrybucji dodano do tytułu jeszcze słowo „Ścigani”, tworząc piękny angielsko-polski zlepek „Wanted – Ścigani”, gratulujemy pomysłowości), a jeden z kolegów „Dodo” szukał do pracy przy nim kogoś, kto umiał mówić po angielsku. Zwrócił się do Michala, Michal powiedział, że oczywiście, „speak English very well”. I pracę dostał.
– Zajmowałem się tam niemal wszystkim, załatwiałem urodzinowe torty, rzeczy biurowe, administrację. Raz trzeba było jechać do Wenecji po skórzaną kurtkę dla Angeliny. Swoją drogą Angelina jest naprawdę miła, ale jak na mój gust zbyt chuda – wspominał. Po tak odważnej opinii dziwimy się, że jednak nie został przy karierze eksperta telewizyjnego.
Kierunek: Polska
Poza tym, że szył kombinezony, Michal Doleżał zajmował się też trenerką. Najpierw sprawował pieczę nad czeską kadrą B, a potem – gdy rozwiązano to nieco inaczej i główną grupę podzielono na dwie, dostał we władanie jedną z nich. Znajdowali się w niej tacy zawodnicy jak Jakub Janda, Lukas Hlava, Jan Matura czy Cestmir Kozisek (dwaj ostatni byli też w „jego” kadrze B). Wielu z nich współpracę z „Dodo” naprawdę sobie chwaliło, mówili, że dzięki niemu odżyli i poskakali jeszcze na całkiem niezłym poziomie. To ważne z perspektywy Polaków – my też mamy do dyspozycji głównie skoczków doświadczonych, a Doleżal już z takimi pracował.
Miał też swój udział w ostatnim pucharowym zwycięstwie Romana Koudelki, które ten odniósł 4 marca 2016 roku, niedługo przed przenosinami Michala do Polski. Richard Schallert, z którym „Koudi” normalnie trenował, pojechał wtedy na zawody z juniorami, a Roman trafił pod opiekę Doleżala. Ich wspólna praca przyniosła młodszemu z Czechów najwyższy stopień podium zawodów w Wiśle. Przyznawał to sam Koudelka, więc źródło tych informacji jest najlepsze z możliwych. A, jeszcze jedno – Doleżal dobrze zna się też z człowiekiem, od którego wiele w skokach zależy. Był bowiem reprezentacyjnym kolegą, a potem też trenował Borka Sedlaka. Tego od zapalania zielonego światła na skoczni. To co, panie Borek, koledze pan chyba wyczeka na dobry wiatr?
Kiedy Polski Związek Narciarski zakończył współpracę z Łukaszem Kruczkiem, Doleżal starał się o posadę trenera naszej kadry. W Polsce wszyscy byli jednak zdecydowani na Stefana Horngachera i Austriak faktycznie do naszego kraju trafił. Gdy dowiedział się jednak, że zgłaszał się do nas „Dodo”, sam zaproponował jego zatrudnienie. Zdawał sobie bowiem sprawę, jakiej klasy fachowcem jest Czech, gdy chodzi o… kombinezony. Bo to głównie miał w głowie, kompletnie zakręcony na punkcie sprzętu i nowinek technicznych, trener Polaków.
– Już w Planicy przyszedł do mnie Stefan Horngacher i zapytał, czy chciałbym pracować w Polsce. Przemyślałem to, chciałem też coś zmienić w moim życiu i zgodziłem się. Dla mnie to była świetna okazja. Wiem, jaki wielki potencjał tkwi w polskich zawodnikach. Poza tym znam Stefana Horngachera. Współpraca z nim to czysta przyjemność – wspominał „Dodo” w rozmowach z Polskim Związkiem Narciarskim i Onetem.
Choć przed przejściem do naszej kadry musiał dostać jeszcze jedną zgodę na podjęcie tej pracy. Zgody, bez której nie byłby w stanie podjąć współpracy z naszą kadrą. Zgody od jedynej osoby, która mogła o tym zadecydować. Innymi słowy… zapytał żony, czy nie będzie jej przeszkadzać, że rzadziej będzie widywać go w domu. Ostatecznie zgodę na przekroczenie granicy otrzymał.
Asystent multifunkcjonalny
Dla Doleżala oferta pracy w Polsce pojawiła się w idealnym momencie. Czeskie skoki (może poza wyrywającym się od czasu do czasu z marazmu Romanem Koudelką) wpadły w prawdziwy kryzys. Zawodnicy nie osiągają sukcesów, kluby nie mają środków, a skocznie podupadają – tak to dziś wygląda. A „Dodo”? W 2016 roku przeszedł do kraju, który w ten sport mocno inwestuje, a do tego trafił na okres największych sukcesów kadry w historii. Lepszej zmiany nie mógł sobie wymarzyć.
W Polsce znany stał się głównie przez wspomniane kombinezony. Miał w tej kwestii dobre kontakty i dojścia (może nie tak duże jak Piotr Świerczewski, ale wystarczające), potrafił znaleźć odpowiednie materiały, kilka lat prowadzenia rodzinnej firmy dało mu też potrzebne doświadczenie. W dużej mierze dzięki niemu Polacy tak świetnie prezentowali się na skoczniach. Jego dziełem były słynne „czekoladki” – brązowe kostiumy, które tak zapadły w pamięć polskim kibicom. Doleżal szybko zaskarbił też sobie zaufanie zawodników, którzy wiedzieli, że w przypadku strojów Czech jest po prostu ekspertem. Gdy uszył im nowe, czarne kostiumy, Kamil Stoch oddał w takim tylko jeden skok treningowy. I już wiedział, że chce w nim występować.
– Przed MŚ w Lahti w 2001 roku Adam Małysz czekał na swój kombinezon od firmy zagranicznej trzy miesiące. Obecnie mamy znakomitego eksperta od spraw kombinezonów – Michala Doleżala, czeskiego trenera, byłego skoczka. Element kombinezonów mamy rozpracowany najlepiej ze wszystkich reprezentacji. Doleżal i Horngacher specjalnie jeżdżą do Szwajcarii, gdzie wybierają z tych materiałów, które tam są produkowane i które wydają im się najlepsze. Z nich kombinezony są szyte na miejscu. Często się zdarza, że stroje są robione w trakcie zawodów jak choćby po upadku Kamila Stocha w Innsbrucku, kiedy jego stary kombinezon się zniszczył, a na Bischofshofen miał nowy, uszyty w nocy przez Grzegorza Sobczyka i Michala Doleżala – mówił przed dwoma laty Apoloniusz Tajner.
Sam Doleżal, w rozmowie z Polskim Związkiem Narciarskim, dodawał: – Tu w Polsce jestem asystentem odpowiedzialnym za sprzęt, głównie za kombinezony. Staram się też pomagać zawodnikom jeśli chodzi o trening, technikę skoku, pozycji dojazdowej. W zakresie kombinezonów dużo współpracujemy ze Stefanem Hulą i układa się to bardzo fajnie. Dogadaliśmy się, że ja będę szył kombinezony dla Kadry Narodowej A, natomiast dla Kadr Narodowych B i C: Stefan Hula.
Michal Doleżal i Stefan Horngacher. Fot. Newspix
Zwróciliście uwagę na zdanie o treningu i technice skoku? Słusznie. Michal Doleżal może i rzadko pojawiał się w telewizji – zwykle obok Stefana Horngachera stał Grzegorz Sobczyk – ale odgrywał bardzo ważną rolę w polskim sztabie. Gdy austriackiego trenera nie było w naszym kraju, często to właśnie Czech koordynował treningi, wprowadzając w czyn zalecenia Stefana. Poza tym faktycznie bardzo dobrze zna się na technicznych aspektach skoku. Szybko też wyrobił sobie u naszych skoczków autorytet, a poza tym potrafił zadbać o dobrą atmosferę. Stał się też pomysłodawcą… odchudzenia zawodników (choć nie wiemy, jakim cudem mieli coś jeszcze do zrzucenia z wagi), co przekładało się na możliwość użycia krótszych nart, dających większe możliwości w locie. Nic dziwnego, że Horngacher nazwał go „asystentem multifunkcjonalnym:”.
Jakub Kot, były skoczek, dziś trener i ekspert telewizyjny:
– U nas się mówi, że to człowiek od kombinezonów. I to prawda. Ale pamiętam, że kiedy tylko byłem na jakichś zawodach, to on zawsze, razem ze Zbyszkiem Klimowskim, stał na wieży dla asystentów bądź sędziów i z niej podawał: jakie są warunki, jakie są odległości, swoje uwagi odnośnie lotu czy odbicia, bo to wszystko widać. Nagrane przez nich skoki od razu wrzucano też do komputera i z miejsca je analizowali. Kombinezony w hotelu to jedna sprawa, ale na skoczni były też wskazówki odnośnie fazy lotu czy lądowania. A to ważne rzeczy, w których Michal był „czynny”. Nie samym kombinezonem był w tej kadrze.
Portalowi Skijumping.pl, niedługo po objęciu posady, Michal Doleżal mówił: – Staram się pomagać zawodnikom też trochę w innych aspektach, dzielę się wiedzą z zakresu techniki skoku, pozycji dojazdowej. […] Dosyć długo mam już kontakt ze szkoleniowcami z Polski, sporo już rozumiem i myślę, że będzie jeszcze lepiej. Ze Stefanem Horngacherem rozmawiam po niemiecku, ale gdy rozmawiamy całą grupą to mieszamy wszystkie języki. – Dziś już bardzo dobrze mówi po polsku. I wygląda na to, że, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie miał jeszcze sporo czasu na naukę.
Ciąg dalszy (sukcesów?) nastąpi
O tym, że Michal Doleżal może zostać trenerem kadry, mówiło się już od kilku miesięcy. Dla wielu kibiców było to jednak nazwisko anonimowe, bardziej cenili sobie – podawane w mediach – kandydatury Alexanda Pointnera, Miki Kojonkoskiego czy Ronny’ego Hornschucha. Realny był tylko ostatni z nich, jednak bał się podjęcia pracy w Polsce, wolał kontynuować „misję” z kadrą Szwajcarii. Gdy więc ta opcja nie wypaliła, Adam Małysz i Apoloniusz Tajner postawili na Doleżala. Na antenie TVP pierwszy z nich uzasadniał tę decyzję:
– Michał zna bardzo dobrze kadrę i cały zespół, jeśli chodzi o przedłużenie tego, co robił Stefan. Jego asystentem zostanie Grzesiek Sobczyk, pewnie jeszcze dojdą niektóre osoby. Podamy te informacje w późniejszym terminie. Podstawowym argumentem jest kontynuacja linii Horngachera – mówił. Dziś już wiemy, że spora część sztabu w kadrze zostanie. Między innymi doktor Harald Pernitsch, odpowiedzialny za przygotowanie motoryczne (rozpracowuje je od strony naukowej), którego pracę nasi skoczkowie bardzo sobie cenią. Zresztą podobnie jak Doleżala, bo we wszystkich ich wypowiedziach na temat Czecha, nie znajdziecie ani jednej negatywnej.
– Mamy super możliwości i bardzo ciekawą perspektywę. Wszystko od nas zależy, jak to wykorzystamy. Bardzo cenię Michala, szczególnie jego wiedzę na temat sprzętu, krojów kombinezonów. Ciągle poszukuje nowych rozwiązań. Zna się też doskonale na technice skoków. Nie boi się wyzwań, co jest bardzo ważne. Na wysokim poziomie jest też komunikacja z nim, wzajemne rozumienie się – mówił PAP Kamil Stoch. Z kolei Dawid Kubacki ujmował to tak: – Na nasze sukcesy ciężko pracował cały sztab, w tym oczywiście Michal. Ze swoich zadań wywiązywał się świetnie i współpraca układała się bardzo dobrze. Myślę, że praca z nim będzie kontynuacją systemu wprowadzonego przez Stefana. Nikt chyba nie będzie myślał nad nowym, skoro ten działa.
Jasne, można się obawiać, że Doleżal nie sprosta zadaniu. Ale już teraz ma za sobą zawodników i, co podkreśla Adam Małysz, któremu wierzymy, spory autorytet. Musi jednak przestawić się na bycie bardziej trenerem, a mniej ich kolegą. Przynajmniej, gdy sytuacja będzie tego wymagać. Mówił nam też o tym Jakub Kot:
– Przede wszystkim plusem wyboru Michala jest to, że zawodnicy nie będą musieli poznawać się z nowym trenerem, a trener wybadać zawodników. To znany system, który funkcjonuje. Ten trener jeździł z nimi wszędzie, był częścią ekipy zarówno w gorszych, jak i lepszych chwilach. On zna grupę, grupa jego. Skoro zawodnicy się o nim dobrze wypowiadają, to świadczy o tym, że mają wobec niego szacunek. Sam „Dodo” fajnie ujął to w wywiadzie, gdy mówił, że trener musi być przyjacielem, ale musi też istnieć granica pomiędzy byciem jednym a drugim, której nie można zatrzeć. Zawodnicy wiedzą, że Michal nie przyszedł po to, by się z nimi pośmiać i ich pogłaskać, a czasem będzie musiał tupnąć nogą.
O to ostatnie obawia się jednak Piotr Bąk, redaktor portalu Skijumping.pl:
– Skoczkowie na jego wybór reagują pozytywnie. Niektórzy z nich, jak na przykład Kamil Stoch, śmieją się już, że od dziś to nie będzie „cześć, Dodo” tylko „dzień dobry, panie trenerze”. Michal jest postacią bardzo lubianą, chociaż w związku z tym mam wrażenie, że ten „przyjacielski” stosunek z polskimi skoczkami może spowodować, że nie będzie w stanie zbudować sobie odpowiedniego autorytetu. Horngacher to trener, który potrafił słuchać zawodników. Był jak przyjaciel, ale potrafił też docisnąć i pokazać stanowcze oblicze (jak np. w przypadku zmiany pozycji najazdowej u Żyły). Nie znam dobrze Doleżala, w żadnym wypadku nie chcę mu niczego umniejszać, ale właśnie jeśli chodzi o tę kwestię, mam lekkie obawy. W Planicy, gdy z nim rozmawialiśmy, spytany o to, czy jest gotowy na tak duże wyzwanie, odpowiadał dość niepewnie, tak się zdawało. Być może tej estymy nabierze z czasem. Najważniejsze, by w relacji Doleżal – skoczkowie każdy każdego słuchał i potrafił wyciągać odpowiednie wnioski. Wtedy wszystko powinno dobrze funkcjonować.
Obaw nie ma za to jeśli chodzi o umiejętności trenerskie Michala. Polscy skoczkowie w tej kwestii wyłącznie go komplementują. Jak np. Stefan Hula, który mówił, że Czech to znakomity szkoleniowiec. Zresztą podobnie dla Onetu wypowiadał się też Maciej Kot, a to przecież gość, któremu ten sezon – w trakcie którego pracował też z Doleżalem – kompletnie nie wyszedł. Niech to o czymś świadczy.
– Z Michalem od początku pracowało mi się bardzo dobrze. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Mieliśmy wspólny pomysł na moje skoki. Czasami nie było Stefana, ale przy „Dodo” czułem się tak, jakbym pracował ze Stefanem. To była ta sama wizja, a do tego ma olbrzymią wiedzę, jeżeli chodzi o sprzęt i nowinki techniczne. Nie wiem jak „Dodo” będzie zachowywał się, kiedy będzie osamotniony i będzie realizował swoją wizję skoków. Myślę jednak, że ona nie odbiega wiele od tej trenera Horngachera – mówił Maciek.
Dawid Kubacki i Michal Doleżal. Fot. Newspix
Ba, kolegę po fachu komplementował sam Horngacher, mówiąc, że Polacy bardzo dobrze wybrali. Zresztą nic dziwnego, że tak twierdzi. Podobno proponował Czechowi objęcie posady asystenta w niemieckiej kadrze. Michal wybrał jednak Polskę i posadę pierwszego trenera. Prestiż większy, ale wyzwania też.
Jakub Kot:
– Na pewno trzeba wyciągnąć wnioski odnośnie tego, co nie zadziałało, choćby w przypadku Maćka czy Stefana. Trzeba dowiedzieć się, czemu u reszty było dobrze, a u nich nie. Natomiast u zawodników, którzy osiągnęli poziom życiowy – jak Dawid, Piotrek czy Kuba – po prostu trzeba go podtrzymać. Inna sprawa, że gdy staniemy w miejscu, to tak naprawdę zaczniemy się cofać – bo skoki cały czas idą do przodu. Bardzo ważne jest to, by nie osiąść na laurach, tylko szukać nowinek sprzętowych, materiałów, metod badania na platformie… Jeśli uznamy, że osiągnęliśmy maksimum, to jest tak do marca 2019 roku. Ale od maja to może być za mało.
Do tego dodajmy pracę nad całym systemem, którą zapoczątkował Stefan Horngacher. Bo tu trzeba rozwijać kadry młodzieżowe i szukać juniorów, tam współpracować z kadrą kobiet, gdzie indziej próbować odbudować kilku skoczków, którzy mogliby się przydać na najwyższym szczeblu (pod koniec sezonu Olek Zniszczoł, Paweł Wąsek i Andrzej Stękała naprawdę dobrze radzili sobie w Pucharze Kontynentalnym). Sporo tego. W takiej sytuacji faktycznie można się zastanawiać czy Michal Doleżal podoła.
– Nie myślałem, że tak szybko zostanę trenerem kadry, jednak myślę, że jestem gotowy. Wiem jaki mamy zespół, jaki mamy sztab szkoleniowy, jakich skoczków. Wiem, że to skok na głęboką wodę, ale można zrobić jeszcze więcej, jeśli chodzi o polskie skoki narciarskie. Mam już pewne pomysły. Sztab szkoleniowy zostaje jednak taki jak był, musimy tylko dobrać jednego asystenta. Stefan prowadził tę kadrę bardzo konsekwentnie, wiem w jaki sposób pracował. Ja trenerem w polskiej kadrze jestem już trzy lata, przez ten czas Stefan nas dużo nauczył. Praca trenera to nie tylko kadra A, ale myślenie o całym systemie – mówił sam zainteresowany po zawodach w Planicy. Wierzymy mu.
Dodał też, że przygotowania do kolejnego sezonu zawodnicy zaczną… za tydzień. Z nowym trenerem i – mamy nadzieję – z równie wielkimi sukcesami.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix