Nie wziął sobie łatwej roboty Jacek Magiera. Ledwie parę meczów sparingowych i trzeba grać turniej mistrzowski, na nim też Polacy nie dostali łatwej grupy, bo mundial nauczył nas, że Kolumbijczyków i Senegalczyków nie możemy lekceważyć nigdy, nawet gdybyśmy grali turniej kioskarzy świata. No, a jakby tego było mało, polski piłkarz dorasta jednak wolno, a co za tym idzie, na mundialach do lat dwudziestu rzadko odgrywaliśmy poważną rolę. Trzecie miejsce w 1983 roku i w zasadzie tyle z sukcesów.
A dzisiejszy mecz z Niemcami, pokazał, że o kolejny dobry wynik w tym roku też będzie naprawdę trudno.
No, może nie tylko akurat ten mecz, kadra Magiery ma się na razie ogólnie tak sobie. Przynajmniej pod względem wyników. Do tej pory wygrała z Japonią, Ukrainą i Czechami, poza tym przegrała – łącznie z dzisiejszym spotkaniem, 0:2 – pięć gier. Z Włochami, Szwajcarią, Holandią, Portugalią i Niemcami właśnie. Czy problem leży w Magierze? Oczywiście, że nie. Bili nas jednak lepsi, ponadto nie mamy jakiegoś kozackiego pokolenia. Spójrzcie na skład z dzisiejszego starcia:
Niemczycki, Szota, Walukiewicz, Sobociński, Gryszkiewicz, Kanach, Puchacz, Stanilewicz, Łyszczarz, Bednarczyk, Steczyk.
Gdy kontuzjowany jest Majecki, przeciętny kibic może kojarzyć głównie Walukiewicza albo Gryszkiewicza, choć tego drugiego z niekoniecznie dobrej strony. Reszta jeszcze albo nie zapadła w pamięci na poziomie seniorskim, albo jest w pierwszej lidze, jak Łyszczarz, Sobociński, Szota czy Kanach. Talenty, ale jeszcze dalekie od eksplozji.
I mniej więcej to dziś było widać na boisku. Ta kadra nie prezentuje innego stylu niż inne polskie drużyny reprezentacyjne – tak jak tamte, tak i ona wypiła kontratak z mlekiem myśli szkoleniowej. Skrzydłem, gdzie próbował zaistnieć szybki Pucharz, środkiem, gdzie sygnały do ataku dawał Łyszczarz. Niestety, konkretów z tego wszystkiego nie uświadczyliśmy. Brakowało Polakom lekkości, luzu. Mocniej: jakości. Męczyli się, dochodząc do sytuacji, a jak już im się to udawało, to brakowało celności. Bodaj najbliżej był Szota, strzelec bramki z Japonią, który po wrzutce ze stałego fragmentu pocałował piłką poprzeczkę. Pierwszy celny strzał? Po 70. minucie. To wiele mówi.
Toteż na miejscu Niemców czulibyśmy się bezpiecznie, bo oni zdawali sobie sprawę ze swojej klasy i z przewagi, jaką mają nad Polakami. Zresztą… Wystarczy spojrzeć na pierwszą bramkę. Poszli środkiem, rozklepali nas jak głupich i władowali sztukę. W drugiej połowie tylko podwyższyli wynik i jednocześnie go zamknęli bramką na 2:0, ale wiecie co? Z ręką na sercu możemy powiedzieć, że goście grali chyba tylko na trzecim biegu. Gdyby musieli wygrać wyżej, raczej by to zrobili, bo czasami brakowało im koncentracji albo odlatywali w swoich ofensywnych konstrukcjach. Zaliczyli na przykład poprzeczkę, kiedy Itter najpierw udanie dryblował w szesnastce, a potem nieznacznie się pomylił.
No, naprawdę ładnie się to oglądało. Z takiego gościa jak przykładowy Ozcan na pewno będą ludzie.
Oczywiście niewykluczone, że z naszych też, skoro za Walukiewicza już zapłacono cztery bańki. Ale na razie piłkarsko jednak odstajemy, być może za parę lat cześć Polaków przegoni część Niemców. Czy stanie się to jednak do maja? Wątpliwe, ale trzeba próbować się mocniej przeciwstawiać, wstydu u siebie nie można przynieść.
Polska U20 – Niemcy U20 0:2 (0:1)
Otto 17′ Friede 78′
Fot. FotoPyk