Reklama

Czy Skra może przeskoczyć Włochów? LUBE to!

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

24 marca 2019, 12:33 • 9 min czytania 0 komentarzy

Rywalizacja Skry Bełchatów z Cucine Lube Civitanova w półfinale Ligi Mistrzów będzie miała tyle smaczków, co najlepsza włoska pizza. Nie dość, że mistrz Polski zagra o finał z siatkarskim gigantem, to jeszcze prowadzonym przez trenera, który nie jest najlepiej wspominany w naszym kraju. Mowa oczywiście o Ferdinando De Giorgim, który najpierw położył polską reprezentację, a później w środku sezonu zerwał kontrakt z Jastrzębskim Węglem, bo w ręce wpadła mu akurat atrakcyjniejsza robota. Czeka nas naprawdę pikantny dwumecz.

Czy Skra może przeskoczyć Włochów? LUBE to!

A jeszcze miesiąc temu na hasło „Skra w półfinale Ligi Mistrzów” można było dostać bólu bebechów ze śmiechu. Bełchatów zaliczał koszmarny sezon i nie miał w głowie żadnych Zenitów czy Lube, tylko swojski GKS Katowice, który mógł wypchnąć go poza fazę play-off, co Skrze w XXI w. jeszcze się nie przytrafiło. Zespół grał jednak w mocno rezerwowym składzie, bo kontuzje wykluczyły m.in. Mariusza Wlazłego, Artura Szalpuka i Milada Ebadipoura. Trener od przygotowania fizycznego zbierał takie medialne cięgi, że jedynym ratunkiem dla klubu wydawał się być już chyba tylko George Clooney z serialowego „Ostrego dyżuru”.

I nagle Skra powstała niczym króliczek Duracell’a. Od 17 lutego zespół Roberto Piazzy – który w końcu mógł korzystać z podstawowych graczy – spośród dziesięciu meczów na wszystkich frontach wygrał dziewięć.

Drużyna uratowała sezon w PlusLidze zapewniając sobie play-offy i w ostatniej chwili wydostała się z grupy w Lidze Mistrzów. Bełchatowianie dostali turbodoładowania i sprawili też niespodziankę w ćwierćfinale Champions League, bo za taką należy uznać odprawienie z kwitkiem Zenita Sankt Petersburg. Przy okazji pokazując też mocne nerwy, bo w pewnym momencie Skra była przecież pod ścianą. Chociaż po wygranej 3:1 w Polsce drużyna leciała do Rosji z dobrą zaliczką, to jednak gospodarze wygrali w takim samym stosunku, przez co potrzebny był złoty set. I mistrz Polski, chociaż poturbowany, wygrał go i zameldował się w czwórce najlepszych drużyn Europy.

Dzięki temu drużyna, która miała być w tym sezonie ofiarą, może być jeszcze królem polowania.

Reklama

Do diabła, to liga mistrzów świata

Chociaż w Lidze Mistrzów trafił się jej teraz naprawdę gruby zwierz. Kibice siatkówki wiedzą to doskonale, ale przypomnijmy – Cucine Lube Civitanova to aktualny wicemistrz Włoch (ostatni tytuł zdobyli w 2017 r.), finalista ostatniej Ligi Mistrzów oraz zespół, który zgarniał srebrne medale w dwóch ostatnich edycjach Klubowych Mistrzostw Świata.

Te łupy jednak nie mogą dziwić, jeśli popatrzy się na wyjściowy skład drużyny ze środkowych Włoch. Rozegranie? Bruno Rezende. Atak? Cwetan Sokołow. Przyjęcie? Osmany Juantorena i Leal. Środek? Simon i Dragan Stanković. Libero? Fabio Balaso. Owszem, można czepiać się, że podstawowy skład Lube jest mało włoski, skoro jest tam dokładnie… półtora Włocha (cały Balaso plus naturalizowany Juantorena), ale trzeba oddać, że paczka jest niesamowita. Dlatego trzeba sobie jasno powiedzieć – Skra nie będzie w tym dwumeczu faworytem. Ewentualne wyeliminowanie Lube nie będzie może wprawdzie wielką sensacją, ale niespodzianką na pewno.

14.03.2019 - Belchatow , Hala Energia , siatkowka , Liga Mistrzow CEV , 2019 CEV Volleyball Champions League , PGE Skra Belchatow (zolte yellow) - ZENIT Saint Petersburg (biale white) N/Z Jakub Kochanowski , Aleksei Safonov Fot. Mariusz Palczynski / MPAimages.com / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Tym bardziej, że dotychczas bełchatowianom w meczach z tym rywalem wiodło się słabo. Włosi byli lepsi podczas ubiegłorocznych KMŚ i wyrzucali Skrę w fazie pucharowej w dwóch ostatnich edycjach Ligi Mistrzów. Z ostatnich dziesięciu meczów nasza ekipa wygrała trzy. Niby mówi się, że pieniądze nie grają, niby w siatkówce jeszcze nie zdarzyło się, żeby worek gotówki zaserwował asa, ale jednak widać kto siedzi na wyższej półce, kogo stać na droższe zabawki (Lube tylko przed tym sezonem sprowadziło Rezende i Leala).

To wszystko prawda, ale Skra to przecież też uznana marka w Europie i odbieranie jej szans będzie niesprawiedliwe. Tak uważa chociażby Zbigniew Zarzycki, mistrz olimpijski i świata, który przez lata był także trenerem włoskich klubów.

Reklama

To nie będą przelewki, to będzie bardzo ciężki mecz, ale do diabła, Skra reprezentuję ligę mistrzów świata. Sami sobie zrobiliśmy kompleks ligi włoskiej i rosyjskiej, ciągle stawiamy się w roli tych słabszych. Musimy nauczyć naszych zawodników udzielać wywiadów, żeby wychodzili z uśmiechem na twarzy i mówili „rzucimy się na nich i damy radę”. W tym dwumeczu 70-80 proc. wszystkiego zawodnicy będą mieli w głowie. Psychika będzie kluczowa. Najważniejsze, że po problemach z pierwszej części sezonu Skra będzie mogła teraz powalczyć pierwszym składem i trzeba to wykorzystać. Niech Wlazły udowodni, że w dalszym ciągu jest świetnym zawodnikiem i pociągnie zespół. Mam nadzieję, że Skra sprawi niespodziankę sobie i kibicom – mówi w rozmowie z Weszło.

O tym, że Cucine Lube jest do skaleczenia, udowodniła w lutym ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Drużyna Andrei Gardiniego zmierzyła się z Włochami na ich terenie w ostatniej kolejce rundy grupowej i musiała wygrać, żeby wejść do ósemki. Kędzierzynianie prowadzili już 2:0, w trzecim secie mieli nawet piłki meczowe, ale jednak dali się wykiwać i przegrali 2:3. Chociaż trzeba pamiętać, że pewny awansu rywal nie grał w najsilniejszym składzie.

Lube dla niektórych może wydawać się 100-procentowym faworytem, ale nie stawiałbym Bełchatowa na straconej pozycji. Skra nie musi awansować, tylko może. Niespodzianka jest możliwa, mecz z Zenitem Sankt Petersburg pokazał, że mimo przegranego spotkania bełchatowianie potrafili się zmobilizować i wygrać złotego seta. Skra ma charakternych zawodników i mentalność zwycięzcy, a to bardzo ważne – mówi Sebastian Świderski, były gracz Lube Banca Macerata w latach 2007-2010.

Lube dysponuje bez wątpienia sporo wyższym budżetem niż Skra. Szacuje się, że mistrz Polski ma w kasie między 10 a 12 mln zł. Dla porównania – jak można wyczytać z nieoficjalnych danych – czołowe kluby włoskie, w tym Lube, mogą mieć nawet 70-80 proc. grubsze portfele. Widać to po składach, chociaż na niektórych pozycjach można mówić o zbliżonym potencjale. Takim przykładem mogą być środkowi Lube i Skry.

Simon to na pewno klasa światowa, ale Bełchatów ma mistrza świata Jakuba Kochanowskiego i Karola Kłosa, który jest marką samą w sobie. Naszych środkowych można więc spokojnie porównać do pary Simon-Stanković. Różnicę widać już jednak chociażby w przyjęciu. Skra ma Ebadipoura, który przebojem wdarł się do drużyny, są też Szalpuk czy Katić, ale jednak po drugiej stronie są Juantorena i Leal, gdzie przede wszystkim fizyczność bierze górę. Nasi przyjmujący nie są tak przygotowani pod tym względem. Z drugiej jednak strony siła też nie zawsze jest dominująca, można ją pokonać umiejętnościami i odrobiną sprytu – dodaje „Świder”.

Zarzycki: Ale to Skra ma lepszego trenera

Półfinał LM będzie miał jednak jeszcze jeden wymiar – do Polski przyjedzie Ferdinando De Giorgi. Przez PlusLigę przewinęło się wielu zagranicznych szkoleniowców z mniej lub bardziej głośnymi nazwiskami, ale trudno znaleźć takiego, który był żegnany w gorszej atmosferze niż „Fefe”. Oczywiście stara zasada brzmi „nigdy nie mów nigdy”, ale na ten moment trudno sobie wyobrazić, aby Włoch dostał jeszcze angaż w naszej lidze. Chociaż mówimy o człowieku, który jako zawodnik był trzykrotnym mistrzem świata.

51682628_2477929132234409_7499270150177161216_n

Dziś już na drugi plan schodzi to, że De Giorgi doprowadził ZAKSĘ do dwóch tytułów mistrzowskich i Pucharu Polski. Bardziej pamięta mu się fatalny sezon z reprezentacją Polski, z którą z kretesem przegrał Euro 2017 na naszej ziemi, a także toksyczne okoliczności zakończenia pracy w Jastrzębskim Węglu. Przypomnijmy, Włoch trenerem klubu z województwa śląskiego został w styczniu ubiegłego roku zastępując Marka Lebedewa. Po reprezentacyjnej katastrofie jego notowania mocno spadły, ale klub dał mu szansę. Mimo to De Giorgi już w grudniu zapukał do biura prezesa z prośbą o rozwiązanie kontraktu, bo zgłosiło się po niego właśnie Lube. W szoku byli i właściciele JW, i zawodnicy, i kibice. Kilka dni później klub poinformował, że kontrakt trafił do niszczarki.

Kiedy rozstanie stało się faktem, nie wytrzymali też niektórzy siatkarze. Nawet Dawid Konarski, który uchodził za jednego z jego ulubieńców. Atakujący urządził mu małe oranko w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”: – Następnego dnia przyszedł na trening uśmiechnięty od ucha do ucha. Jakby nic się nie stało. Był zaskoczony naszą reakcją, może myślał, że takie rzeczy są w PlusLidze na porządku dziennym. Powiedziałem, że jestem zniesmaczony. Jego zachowanie świadczy o tym, gdzie miał nie tylko nas, ale całe środowisko siatkarskie w Polsce. (…) Próbował to tłumaczyć, ale w dziecinny sposób. Nie w takiej sytuacji, nie w pół godziny. Dostał telefon z Włoch, a po chwili już chciał rozwiązać kontrakt. Tłumaczył, że to była trudna decyzja, że dostał świetną ofertę w swoim kraju, że częściej będzie przebywał z bliskimi. Ale co to za tłumaczenie? Wie, jaki uprawia zawód, podpisał umowę na dwa lata, a prezes dał mu mnóstwo pieniędzy na zbudowanie drużyny. Rezygnacja w trakcie rozgrywek była nie fair.

Na szczęście dla De Giorgiego jego Lube nie gra z Jastrzębskim Węglem tylko z Bełchatowem. Ale czytając opinie kibiców Skry, które pojawiły się po ustaleniu par półfinałowych i tak nie może on liczyć na powitanie chlebem i solą (pierwszy mecz odbędzie się 3 kwietnia w Atlas Arenie). Chociaż Włoch w wywiadach od początku bronił się, że nie zasłużył na nazywanie go zdrajcą oraz że szanuje polską siatkówkę. Twierdził, że po prostu skorzystał z bardzo dobrej oferty i na jego miejscu tak samo zrobiłoby wielu trenerów.

Także Sebastian Świderski, który przez dwa lata zatrudniał De Giorgiego w Kędzierzynie, lekko bierze go w obronę. – Z jednej strony nie powinno się to zdarzyć, sam miałbym wielkie zarzuty do trenera, gdyby odszedł mi w trakcie sezonu. Ale z drugiej strony, kiedy w połowie sezonu kluby rezygnują z zawodników i trenerów, to nikt o tym nie mówi, jest to jakby normalne. Tymczasem kiedy odchodzi trener lub zawodnik, „bo chce”, to już jest afera. Poza tym trzeba też zrozumieć trenera, który przede wszystkim wrócił do siebie, do miasta, w którym zdobył mistrzostwo Włoch. Bądźmy szczerzy, Lube to jeden z tych klubów, którym się nie odmawia. Chyba każdy trener chciałby tam pracować – uważa.

Zbigniew Zarzycki nie chce komentować okoliczności wyjazdu Ferdinando De Giorgiego z Polski, ale przyznaje, że dla niego nie jest on szkoleniowcem z topu. – Powiedzmy, że nie jest moim trenerskim ideałem. Sam dzielę szkoleniowców na trenerów i panów trenerów. De Giorgi jest tym pierwszym. Uważam nawet, że to Skra ma lepszego szkoleniowca. Wyżej cenię Roberto Piazzę – twierdzi mistrz olimpijski.

Zarzycki jak mało kto może jednak oceniać De Giorgiego, ponieważ zna go od ponad trzydziestu lat. Polak w latach 80. prowadzał filigranowego Włocha w małym klubie z Ugento, który wówczas trenował. Razem awansowali nawet do włoskiej ekstraklasy. Zarzycki śmieje się, że zrobił pierwszą ligę na wsi, bo w Ugento mieszkało niewiele ponad 10 tys. ludzi.

Był rozgrywającym. Skoczny, miał też przyjemny charakter, bo wprowadzał do drużyny dużo śmiechu i zabawy. Z wiekiem jednak się zmienił. Jak widzę włoskich trenerów, to wszyscy wyglądają tak poważnie, jakby byli na mszy. Nie mówię, że trzeba szaleć, ale trochę przeżywać można. Zobaczymy, jak Ferdinando będzie zachowywał się podczas meczów ze Skrą.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl, lubevolley.it

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...