Jeszcze miesiąc temu Ricardo Sa Pinto na łamach “Przeglądu Sportowego” puszył się, że nie widzi dla Arkadiusza Malarza miejsca w pierwszym zespole. – Nie ma go w moich planach na wiosnę – deklarował. No i pierwszego dnia wiosny… przywrócił go do zajęć z “jedynką”.
Oczywiście dla obsady bramki Legii ten ruch ma marginalne znaczenie. Powód przywrócenia Malarza do zajęć jest prozaiczny – Pinto musiał wybierać między wciskaniem bluzy bramkarskiej zawodnikowi z pola, włączeniem do zajęć pierwszej drużyny 15-letniego Kuby Ojrzyńskiego, a wyciągnięciem ręki na zgodę do doświadczonego golkipera. Portugalczyk ma bowiem problem, bo Radosław Majecki doznał urazu, Cezary Miszta pojechał na zgrupowanie reprezentacji i strzały kolegów w przerwie na kadrę mógł bronić jedynie Radosław Cierzniak.
No i tyle wyszło z napinki obu panów. Malarz i Pinto najeżyli się na siebie po tym, jak Portugalczyk zrobił z niego bramkarza numer dwa, a później i numer trzy. Malarz burzył się na Twitterze, dodawał emocjonalne wpisy (“Trzy miesiące, trzy pozycje w dół w hierarchii. Nie dam się zniszczyć, chociaż boli kurewsko” i “Rowno rok temu probowalo mnie zniszczyc zycie. Teraz chce to ze mna zrobic praca. Ale po reakcji TT widze, ze nie wolno tu napisac o emocjach. To w sumie przykre”). Bramkarz Legii ostatecznie wylądował w rezerwach, nie poleciał na choćby jedne zimowe zgrupowanie z pierwszym zespołem.
Pinto oficjalnie przyznawał, że dla niego sprawa Malarza jest zakończona, piłkarzowi zalecał szukanie sobie nowego klubu. – Nie ma go w moich planach na wiosnę – mówił na łamach “PS” jeszcze w lutym. Nie jest tajemnicą, że między trenerem a bramkarzem nie było chemii. A jeśli była, to raczej w formie kwasu.
A tu cyk powołania, cyk kontuzja i trzeba było wyciągać rękę do skreślonego już zawodnika. Z jednej strony nie dziwimy się – lepiej mieć na treningach gościa, który jeszcze niedawno był najlepszym bramkarzem ligi, niż 15-latka czy trenera bramkarzy. Z drugiej – Pinto wykazał się niekonsekwencją. Już nie chodzi tylko o to zdanie, że nie widzi go w zespole na wiosnę – plany czasami się zmieniają, życie je weryfikuje. Ale Portugalczyk najpierw zgrywa macho, ura-bura, wali pięścią w stół, odstawia Malarza od zespołu, a gdy sytuacja zrobiła się kryzysowa, to nieśmiało skubiąc skuwkę od dresu mówi “wiesz co, Arek, głupia sprawa w sumie…” i wyciąga rękę na zgodę.
Z punktu widzenia Legii ta decyzja ma znaczenie porównywalne z tym, co piłkarze jedzą na podwieczorek i o której zaczynają trening. Totalna pierdoła, która nie ma większego przełożenia na grę mistrzów Polski, bo umówmy się – na kolejny mecz do bramki wskoczy Cierzniak, ewentualnie Majecki (jeśli się wykuruje). Malarz zatem będzie w najlepszym przypadku rezerwowym bramkarzem, w najgorszym – rezerwowym rezerwowego bramkarza.
Niemniej Pinto przywróceniem go do treningów z “jedynką” pokazał, że kozaka łatwo zgrywać w komfortowych warunkach. Każdy potrafi być kapitanem na spokojnym morzu. Gorzej, gdy z wypiętą klatą trzeba chwycić za stery podczas sztormu. Przy pierwszej większej fali Portugalczyk przezornie założył kapok.
fot. FotoPyk