Drogi Lechu. Nasz ulubiony poznaniaku. Staruszku. To już tyle lat razem, tyle wspólnych przeżyć, czasem trochę weselszych, czasem smutnych.
Czego moglibyśmy ci życzyć w dniu twoich 97. urodzin?
Wszystkie życzenia zaczynają się od zdrowia, to zawsze jest sprawa najważniejsza, nie podlega dyskusji. Ale może to właśnie doskonały punkt wyjścia, by porozmawiać o aktualnej kondycji naszego jubilata? Bo i czym tak naprawdę jest zdrowie? U człowieka z definicją bywa krucho, najbardziej popularne wyjaśnienie z tym “ogólnym dobrostanem” nie do końca nas przekonuje. A co dopiero w przypadku klubu?
A, kit, zaryzykujemy – Lechu, życzymy ci, byś jak najdłużej był tak zdrowy, jak jesteś teraz.
Tak, długo nad tym myśleliśmy i wiele wskazuje na to, że Lech istotnie jest jednym z najbardziej zdrowych polskich klubów. To niepopularna opinia, gdy patrzy się na tabelę, przysłuchuje kuluarowym rozmowom oraz sprawdza listę środkowych obrońców zakontraktowanych w pierwszym zespole. Ale jednak, z naszej perspektywy – to sama prawda. Przywołamy tutaj efektowne porównanie, przygotujcie się. Lech jest jak kompletnie zdrowy, zadbany i uczesany nastolatek, świetnie pracujące serce, mocne nogi, twarde kości. A jednak, na bieżni notorycznie wyprzedzają go nadciśnieniowcy, cukrzycy, osoby chore na depresję a nawet ludzie poruszający się o kulach (porównajmy dorobek punktowy i sytuację finansową Lecha i – na przykład – Korony Kielce).
Lechowi zdrowia nie trzeba specjalnie życzyć, on naprawdę na zdrowie nie narzeka. Jako jeden z nielicznych w Polsce zrozumiał wyjątkową rolę profilaktyki i aktywnego trybu życia. Dieta pozwala mu utrzymać prawidłową wagę, codzienne ćwiczenia fizyczne sprawiają, że nawet upadki na bieżni nie są tak bolesne. Odkładając na moment na bok metafory – Lech naprawdę jest najbliżej modelu klubu, który powinien być polskim wzorcem. Rozwinięta, doinwestowana akademia, która nie tylko zapewnia młodzieży optymalną czy bliską optymalnej infrastrukturę, ale również możliwość przebicia się od razu do klubu z czołówki Ekstraklasy. Sieć kontaktów na rynku transferowym tworzy imponujące pomosty między młodzieżowymi zespołami Kolejorza a wielką piłką, choćby w lidze włoskiej.
Lech nie wydaje więcej niż zarabia, ba, wydaje nawet dość mądrze – bo choćby na stałe podnoszenie poziomu akademii. To w końcu musi zaprocentować, bo ten plan zwyczajnie nie ma słabych stron. Mogą być po drodze jakieś wypadki losowe, zdolny junior wpadnie w nałogi, inny dozna pechowej kontuzji, ale generalnie miliony zainwestowane w akademie kiedyś staną się dziesiątkami milionów zapłaconych za wychowanków tejże akademii.
Poznaniacy mają więc zdrowy klub, naprawdę, pomińmy ten tradycyjny życzeniowy wstęp, słynne “zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy“.
Właśnie zdrowych fundamentów i pieniędzy im nie brakuje. To są jedyne aspekty ich aktualnej egzystencji, których życzyć może nawet nie wypada – bo brzmi to z przekąsem. Coś jakby życzyć abstynentowi szampańskiego sylwestra, nie do końca na miejscu.
Najprościej byłoby życzyć szczęścia. Zgonić dotychczasowe niepowodzenia na zły układ gwiazd, który sprawiał, że Darko Jevtić wyglądał na niewyspanego. Stwierdzić, że to zrządzenie losu, że Łukasz Trałka, gdy już odebrał piłkę od stoperów, nie miał ani jednego partnera do zagrania piłki do przodu. Że w finale Pucharu Polski przeciw Arce cały wszechświat pilnował, by piłka nie wpadła do siatki gdynian, a jednocześnie usilnie sprzyjał, ilekroć atakował zespół Leszka Ojrzyńskiego. Ale przecież wszyscy wiemy, że to nie jest prawda. Że to wcale nie pech, nie zły los, ani nie czarny kot przebiegający drogę. Szczęścia można życzyć, jasne, ale najpierw wypadałoby życzyć po prostu lepszych decyzji.
Decyzji, które pozwolą odsiać Lovrencsicsów od Radutów. Gytkjaerów od Nielsenów. Arajuurich od Vujadinoviciów. Ile błędów w kwestii decyzji personalnych popełnił w ostatnim czasie Lech Poznań? Zacznijmy może od stanowiska trenera, czy Jan Urban to był dobry wybór? Czy zwolnienie Nenada Bjelicy bez znalezienia następcy to był dobry wybór? Czy wypuszczenie Ivana Djurdjevicia na pole minowe po kompletnie nieudanym sezonie to był dobry wybór? Czy dobrym wyborem było rozstanie z Dilaverem, by zastąpić go Goutasem? Czy Lech kupował odpowiednich piłkarzy, czy sprzedawał ich w odpowiednim czasie?
No nie.
Niestety, jeśli spojrzymy na ostatnie parę lat, Lech to głównie złe decyzje sportowe. Nietrafione transfery, nietrafione roszady na stanowisku trenera, zaufanie do niewłaściwych ludzi, brak zaufania do właściwych ludzi. Trzeba się wobec tego zastanowić, komu właściwie życzymy podejmowania lepszych decyzji? Prezesowi Klimczakowi? Właścicielowi, Jackowi Rutkowskiemu? A może wiceprezesowi, który pozostaje również twarzą pionu sportowego, Piotrowi Rutkowskiemu? A może Lechowi Poznań wypadałoby po prostu życzyć dyrektora sportowego, który odciąży albo zastąpi Piotra Rutkowskiego? Udoskonali albo zmodyfikuje jego pracę? Zapewni dystans, albo wprost: lepsze decyzje? Takiego Tomasza Rząsy, ale z możliwością przekonania Piotra Rutkowskiego, że źle robi? Okej, to było z naszej strony niemiłe i wobec Rząsy, i wobec Rutkowskiego, a przecież to urodziny. Życzymy po prostu lepszych decyzji pionu sportowego.
Im dłużej o tym myślimy, tym bardziej pewni jesteśmy. Lechowi trzeba życzyć świeżości.
Słynny transparent kibiców o tym, że mieli dość, nie wynikał z tymczasowego rozczarowania sportowego. Nie, frustracja narastała od lat, potęgowały ją bezustanne porażki z największym i znienawidzonym krajowym rywalem, potęgowały ją głupie wpadki, które w klubie tego formatu po prostu nie powinny się zdarzać. Na dziesięć dwumeczów z Litwinami czy Islandczykami, Lech wygrałby pewnie koło ośmiu. Na dziesięciu odpałowców pokroju Nielsena Lech pewnie ośmiu wykryłby na etapie ich słynnego wywiadu środowiskowego. Na dziesięć finałów Pucharu Polski z Arką, tamten Lech wygrałby pewnie koło ośmiu. Ale pasma tych małych irytujących detali, tych niewielkich przypadkowych klęsk, tych niczym niezawinionych rozczarowań musiały przynieść przełom. Przełom w postaci haniebnego finiszu ubiegłego sezonu oraz zupełnie nowej optyki kibiców w obecnych rozgrywkach.
Przywołujemy optykę kibiców, bo po raz pierwszy od lat Lechowi trzeba życzyć towarzystwa najbliższych. Frekwencja leci na łeb, słynny fanatyczny doping w Kotle coraz częściej brzmi jak pomruk z tysięcy zniechęconych gardeł. Poznańscy dziennikarze coraz częściej alarmują, że w stolicy Wielkopolski nastąpiło zobojętnienie. Porażki już nie frustrują, zwycięstwa już nie cieszą, mecze nie elektryzują. Poznań nie staje już na baczność, ilekroć na murawę wybiegają lechici, coraz częściej jedzie dalej własnym tempem, niechętnie sprawdzając wynik na telefonie. To chyba najbardziej jaskrawy dowód na to, że pomimo swojego zdrowia, kondycja Lecha nie jest najlepsza.
Jacek Rutkowski obejmując władze w Lechu trzynaście lat temu mówił, że będzie chciał “sprzedawać emocje”. Życzymy zatem w najbliższym czasie mniej “sprzedawania”, a więcej “emocji”. Najlepiej tych pozytywnych. Fajnie jest bowiem zachwycać się zielonym Excelem i pięknym audytem, ale zawsze na koniec dnia należy zadać sobie pytanie “okej, ale co z tego?”. Mistrzostwa nie zdobywa się przecież komórką C9, do finału Pucharu Polski nie prowadzi formuła =SUMA, a skuteczny napastnik, kreatywny pomocnik i solidny stoper.
Czyli co? Nie zdrowia i nie pieniędzy, za to lepszych decyzji pionu sportowego, świeżości i towarzystwa najbliższych.
Trofeów nie życzymy, nie rozmawia się o sznurze w domu wisielca.
1000 lat, Lechu!
fot. Twitter Bonusa BGC