Jagiellonia przyzwyczaiła w tym sezonie do przyjmowania gości z najwyższymi honorami. Tak też ugościła kielecką Koronę. Jak najlepiej mogła. Boiskowym chlebem, solą i kieliszkiem zmrożonej żubróweczki. Kielczanie zaś poczuli się tak pewnie, że namarasili zabłoconymi butami w przedpokoju, wywalili buty na stół i zajęli miejsce pana domu. A na koniec tak trzasnęli drzwiami, że z kominka poskładały wszystkie rodzinne kryształy.
Jagiellonia u siebie jest w tym sezonie po prostu słaba. Tak słaba, jak słabym nie wypada być mistrzowi Polski, którym białostoczanie tak bardzo pragną w końcu zostać. Nie możesz marzyć o tytule, jeśli przegrywasz u siebie tyle samo meczów, co Zagłębie Sosnowiec czy Miedź Legnica. Po prostu nie.
Podopieczni Ireneusza Mamrota zamiast uczynić ze swojego stadionu twierdzę, zrobili z niego gościniec, w którym wszystkie chwyty są dozwolone. Podczas gdy liderująca Lechia nie przegrała jeszcze spotkania na własnym stadionie, Jaga ma tych porażek już pięć. Gdy Piast stracił 7 goli u siebie, Cracovia 8, a wspomniani gdańszczanie 10, Białystok 24 razy milkł już po golach rywali Jagi. Częściej uciszani byli w swoich domach tylko kibice dwóch beniaminków – Miedzi 25-krotnie, a Zagłębia Sosnowiec aż 26-krotnie.
Przed poprzednim ligowym starciem Jagiellonii pisaliśmy, że to najwyższy czas, by wreszcie zacząć seryjnie wygrywać u siebie. Teraz albo nigdy. No i po remisie z Górnikiem, ale przede wszystkim po dzisiejszym meczu skłaniamy się ku tej drugiej opcji. Korona przyjechała bowiem jak po swoje. Może nie zdominować Jagiellonię, ale po prostu do cna wykorzystać każdą jej niedoskonałość. Gino Lettieri największą dostrzegł najprawdopodobniej w bronieniu się przed szybkimi, długimi zagraniami zaraz po przejęciu piłki przez rywala. Obrona białostoczan w takich sytuacjach wyglądała momentami tak, że nic tylko podłożyć muzyczkę z Benny Hilla.
Pierwszy i drugi gol dla Korony – oba jeszcze w pierwszej części meczu – to akcje bardzo do siebie podobne. Kielczanie przejmowali piłkę około 30 metrów przed własną bramką, gdy ustawiony tyłem zawodnik Jagi dostawał zagranie od jednego z pomocników i nie potrafił utrzymać się przy piłce. Raz doskonale nacisnął Żubrowski, za drugim razem – Kovacević. W pierwszym przypadku efektem było dogranie na skrzydło do Wato Arweładze, który poszedł kilkadziesiąt metrów na przebój i przy biernej postawie rywali, przede wszystkim goniącego go Arsenicia, przepięknie uderzył z dwudziestu metrów. Drugi gol to już mniej kunsztu strzelca, a zdecydowanie więcej asystenta. Pućko musiał bowiem celnie uderzyć, a wcześniej dobrze zabrać się z perfekcyjnym zagraniem Żubrowskiego, dziś rozgrywającego naprawdę fantastyczne spotkanie.
Kto spodziewał się znaczącej odmiany w grze Jagiellonii po przerwie, ten srogo się zawiódł. Parę pierwszych minut było obiecujące, Taras Romanczuk przesunięty wyżej był pod grą i wydawało się, że może stanowić dla kielczan zagrożenie. Bardzo krótko. To pojawiło się… na życzenie Lettieriego, który zdejmując z boiska dobrze radzącego sobie z Novikovasem Gardawskiego, przesunął na jego pozycję najsłabszego dziś w swojej drużynie Kosakiewicza. Ten za Litwinem po prostu nie nadążał. Że może być dla swojej drużyny ciężarem pokazał już na początku meczu, gdy w niegroźnej sytuacji – odprowadzał piłkę do linii końcowej – dał się przepchnąć i w efekcie było blisko gola Poletanovicia.
To on w sporej mierze odpowiadał też za kontaktową bramkę Jagiellonii, na którą szczególnie się nie zanosiło. Odpuścił Novikovasa, który kropnął z dystansu w słupek, dobitka Imaza była już bezbłędna. Spalonego brak, Marquez złamał linię spalonego, stał zdecydowanie za głęboko, przez co ktokolwiek by dobijał, gol byłby prawidłowy. Ale, tak po prawdzie, niewiele go zapowiadało. Wcześniej to raczej Korona mogła myśleć o dopisaniu sobie trzeciego trafienia. Forbes dał się jednak przechytrzyć Runje, który początkowo odpuścił pojedynek biegowy z Kostarykaninem, by ustawić się do zblokowania go w polu karnym. Wcześniej Pućko zakiwał się po doskonałej piłce od Rymaniaka, później Marquez zmarnował bardzo dobre zagranie z rogu Arweładze.
Ale gol na 1:2 zamiast podziałać na Koronę deprymująco, zadziałał motywująco. Kielczanie bronili jeszcze twardziej, ich skupienie w defensywie było tak wyczuwalne, że można by je było kroić nożem. A do tego doszła zabójcza kontra, gdy Jaga postawiła wszystko na atak, przez co Skrzecz, Cebula i Forbes wyszli trzech na jednego z osamotnionym obrońcą Jagiellonii. Piłka poszła od prawej do lewej, jak w płynnej hokejowej kontrze, którą pewnym uderzeniem na 3:1 zakończył Forbes.
Na pocieszenie dla BIałostoczan powiedzmy, że jeszcze żaden gospodarz w tej kolejce nie został choćby z punktem, żaden przed Jagą nie zdobył nawet gola. Choć to pocieszenie tak marne, jak marna była dziś gra Jagiellonii.
[event_results 568967]
fot. NewsPix.pl