Mecz Legii ze Śląskiem układał się jak klasyczne 0:0 po bezbarwnej. Działo się w nim mniej więcej tyle, co na imieninach cioci Jadwigi przed tym, jak na stół wjechała wódka. Ktoś czasem spróbował z dystansu, ktoś wyprowadził kontrę, ale tak generalnie – jedni drugim nie chcieli zrobić krzywdy.
Rozruszać (i rozweselić!) towarzystwo postanowił zatem Igors Tarsaovs, który zdecydował się na interwencję kuriozalną nawet jak na standardy naszej Ekstraklasy. Wrzutkę z lewego sektora boiska Łotysz postanowił obronić wysoko uniesioną ręką. Jasna cholera, kto wystawia rękę w polu karnym w ten sposób? Dlaczego tuż przed dośrodkowaniem uniósł rękę tak wysoko, jakby zgłaszał się do tablicy? Wyglądało to tak, jakby gniazdowy właśnie w tym momencie krzyczał do megafonu:
– Panowie, kto z was jest dzbanem?
– Ja!
Można byłoby zastosować taryfę ulgową, gdyby był to pierwszy odpał Tarasovsa w lidze. Ale nie, gość przecież kompromituje się regularnie, nabierając na swoje rzekome umiejętności kolejnego szkoleniowca. Obserwujemy go od lat i zachodzimy w głowę: z jakich powodów ktokolwiek wpada jeszcze na pomysł, by ten parodysta pojawiał się na boisku? Jakim cudem on wybiega na nie od pierwszej minuty? I to w czwartym meczu z rzędu?
Pewnie wychodzilibyśmy właśnie z siebie, ale uspokaja nas fakt, że na równie absurdalny pomysł wpadnie już niebawem łotewski selekcjoner. Jego problem polega na tym, że – w przeciwieństwie do trenera Lavicki – może nie mieć większego pola manewru. No cóż, nikogo nie chcemy kategorycznie przekreślać, ale mamy pewne argumenty by sądzić, że Piątek, Milik i Lewy spiszą się w meczu eliminacyjnym lepiej niż defensor, na którego przyjdzie im grać.
Karnego na gola zamienił Carlitos i to trafienie ustaliło wynik meczu. Wcześniej obie ekipy nie potrafiły stworzyć niczego klarownego – najbardziej zapamiętaliśmy strzał Vesovicia z ostrego kąta (w bramkarza) i próbę wyjścia sam na sam Piotra Celebana (zablokowaną w ostatniej chwili przez wślizg Wieteski). Po bramce obraz meczu niespecjalnie się zmienił. Niby na musiku znalazł się Śląsk, ale nie wiedział jak się dobrać do skóry legionistom. Wiele mówi to, że najgroźniej było po strzałach z dystansu – przy obu próbach (najpierw Mączyński, potem Gąska) dużą przytomnością wykazał się jednak Cierzniak. A nie były to proste uderzenia do obrony – przy pierwszym piłka zaliczyła kozioł tuż przed bramkarzem, przy drugim trzeba było się bardzo mocno wyciągnąć.
Największe nadzieje Śląsk miał w samej końcówce, gdy sędzia Stefański wskazał na rzut karny, lecz trwały one ledwie kilkadziesiąt sekund – tyle zajęło podbiegnięcie pod ekran i sprawdzenie sytuacji na VAR, po którym arbiter cofnął swoją decyzję. Była to sytuacja trudna do oceny – zwłaszcza przez wysokie tempo, w którym się rozgrywała. W polu karnym o piłkę walczyli Stolarski i Piech. Skończyło się tak, że Piech tuż przed oddaniem strzału kopnął w interweniującego Stolarskiego. Jeśli Stolarski nie byłby zainteresowany piłką, a tylko podstawił swojemu rywalowi nogę – tak, wtedy moglibyśmy mówić o jedenastce. Powtórka wykazała jednak, że obrońca zwyczajnie wygrał pozycję, był pierwszy przy piłce i zdołał ją zagrać zanim Piech sprawdził wytrzymałość jego Achillesa. Po trzech powtórkach w zwolnionym tempie wątpliwości wygasły.
Ale powtórki nie widzieli piłkarze, więc na boisku zaczęło robić się nerwowo. Na tyle nerwowo, że z boiska wyleciał Cafu, który… Nie jesteśmy pewni, jak mamy ocenić tę sytuację. Pomiędzy nim a Piechem wywiązała się klasyczna boiskowa dyskusja, w której padło wiele męskich słów. Chwilę poźniej panowie zetknęli się czołami, a Cafu z wieeeeeeeelką ekspresją nazwał Piecha „putą” (czyli kurwą). Ekspresja była na tyle duża, że przy wypowiadaniu tego słowa z ust pociekła mu ślina. Może była w tym celowość, może atak śliną to, że tak to ujmiemy, efekt uboczny kurwowania. Sędzia Stefański po obejrzeniu powtórki uznał, że Portugalczyk wylatuje z boiska, choć ślina trafiła tylko jego samego. Nawet, jeśli Cafu chciał tylko wyzwać swojego rywala, to i tak jest to karygodne, stanowi beznadziejny przykład dla młodych ludzi, dlatego trudno dyskutować z tą czerwoną kartką. Z drugiej strony – możliwe też, że chciał opluć swojego rywala celowo, ale zwyczajnie mu nie wyszło.
Cafu osłabia swoją drużynę w końcówce sezonu zasadniczego, ale Legia i tak nie ma najgorszej pozycji wyjściowej. Po dzisiejszym wieczorze wygląda na to, że walka o mistrza zawęża się do dwóch ekip. Choć zobaczymy jeszcze, jak jutro zaprezentuje się… Piast Gliwice.
[event_results 569121]
Fot. FotoPyK