Niby sędziów przy meczu coraz więcej, niby VAR do dyspozycji, a co za tym idzie – mnóstwo kamer, ujęć, możliwość zatrzymania gry. A jednak błędy jak były, tak nie chcą odejść w niepamięć. Dzisiejszy mecz Lechii z Wisłą Płock przypomniał archaiczne czasy, gdy sędziowie mylili się bardzo często.
W roli głównej Wojciech Myć, który nie ma dobrej passy. Dwa tygodnie temu prowadził mecz Arka – Piast i mamy wrażenie, że nawet on nie wie, dlaczego wówczas nie dał drugiej żółtej kartki Adamowi Marciniakowi i przynajmniej nie odgwizdał faulu, gdy Adam Deja chciał zmienić rysopis Patrykowi Dziczkowi.
Ale to nic przy tym, jak pogubił się dzisiaj. Że pozwolił sobie wejść piłkarzom na głowę, nie panował nad emocjami na boisku, a mecz zdominował chaos to jedna, bardzo źle wpływająca na ocenę jego występu sprawa. Że prawdopodobnie wypaczył wynik tego spotkania – druga.
A trudno mówić, że nie wypaczył, skoro Lechia wyrównała po TAKIM rzucie karnym. Nie tyle miękkim, co zupełnie niezrozumiałym.
TO JEST RZUT KARNY.
W sobotę natomiast FAULOWAŁ DRZAZGA.
Kurwa. To jest jakiś matrix.#LGDWPŁ pic.twitter.com/EBqzsHokC8— M.CH (@MCH_1906) March 11, 2019
Patrzymy na stopklatki i naprawdę – nie widzimy podstaw do podyktowania jedenastki. Muśnięcie, delikatny kontakt? W porządku, ale na rzut karny? Absolutnie nie. Jedyną słuszną decyzją wydawało się pokazanie żółtej kartki za symulkę Sobiechowi, jednak sędzia Wojciech Myć nawet nie podbiegł do monitora, by skorzystać z wideoweryfikacji i na własne oczy przekonać się, co wydarzyło się naprawdę. A podobno arbitrzy główni osobiście powinni sprawdzać na ekranie każdą kontrowersyjną sytuację.
Tak jak pisaliśmy na gorąco – można snuć jakieś teorie, że pozycja horyzontalna McGinga, że Sobiech dotknięty i jedynie upadek teatralny. Ale sorry, nie kupujemy tego, tym bardziej że arbiter nawet nie raczył obejrzeć powtórek.
Zresztą nie ostatni raz w tym spotkaniu. Można byłoby zastanawiać się, czy Mladenović za uderzenie Vareli nie zasłużył na coś więcej niż żółta kartka, ale sędzia znów nie podbiegł do monitora.
Dalej? Doliczony czas gry, Sobiech wyskakuje w polu karnym i uderza bramkarza łokciem. Spokojnie „żółtko”, które nie zostało jednak pokazane.
No i jeszcze siedem minut, które doliczył sędzia, choć w praktyce wyszło mu jedenaście. Wydaje się, że stracił rachubę. Chwilę na boisku leżeli Uryga z Augustynem, ale bez przesady.
Cóż, w piłce nożnej normą jest, że – jeśli nie jest się w formie i popełnia błędy – prędzej czy później siada się na ławce rezerwowych. Jest to zasada stara jak świat oraz dosyć uniwersalna, wydaje się, że pasuje również do arbitrów, więc mamy nadzieję, że Wojciech Myć po tym, co pokazał w Gdańsku, jakiś czas sobie odpocznie.
Fot. FotoPyk