Został kulomiotem, bo jest wysoki i gruby. Tak przynajmniej sam twierdzi. Wywiadów praktycznie nie udziela, bo uważa, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Najchętniej cały czas poświęcałby na rzucanie kulą, a jeszcze niedawno – na granie w gry komputerowe. Nie ma matury, za to ma rekord Polski, a do ubiegłorocznego złota mistrzostw Europy właśnie dołożył kolejne – halowe. Oto Michał Haratyk, niedoszły mechanik samochodowy i poważny kandydat do medalu na igrzyskach w Tokio.
„Nie matura, lecz chęć szczera, zrobi z ciebie oficera” – brzmi stare powiedzenie. W przypadku Haratyka – jak najbardziej prawdziwe. Do szkoły nigdy nie było mu po drodze, z klasy do klasy się prześlizgiwał, jeśli można tak powiedzieć o kimś jego postury. Bo wielki był zawsze. Taki – jak sam mówi – wielki misiek. W gimnazjum już jechał na dwójach, w końcu oblał rok w ostatniej klasie. Rodzice – co zrozumiałe – nie byli zachwyceni. Michał próbował tłumaczyć, że nie ma tego złego, że za rok będzie miał lepsze stopnie, dzięki czemu później trafi do lepszej szkoły. Uwierzyli.
Przyszły mistrz Europy rzeczywiście się poprawił, ale tylko o tyle, że niedostateczne pozamieniał na mierne. Potem trafił do technikum samochodowego w Bielsku-Białej, gdzie zamieszkał w internacie. Stamtąd na stadion lekkoatletyczny, gdzie u trenera Piotra Galona trenował już jego starszy brat Łukasz.
Michał matury nie zrobił, bo szybko okazało się, że w wielkim chłopaku z małej wioski drzemie gigantyczny potencjał. Z Bielska-Białej przeniósł się więc do Krakowa, a nauka – przynajmniej ta w szkolnej ławie – szybko zeszła na zdecydowanie dalszy plan. Gdyby ktoś chciał mu jednak wytykać braki w wykształceniu, od razu może odpowiedzieć, że bez matury można dostać Oscara (Andrzej Wajda), nagrodę Nobla i posadę prezydenta (Lech Wałęsa), założyć największą firmę meblarską świata i zarobić niewyobrażalne pieniądze (Ingvar Kamprad), albo na przykład stworzyć najsłynniejsze filmy animowane świata (Walt Disney). Słowem: może i egzamin dojrzałości się przydaje w pewnych sytuacjach, ale niektórzy radzą sobie bez niego świetnie.
Medal, wpadka, medal, medal
Haratyk swój egzamin dojrzałości póki co, niestety, oblał. Do Rio de Janeiro na igrzyska olimpijskie jechał jako świeżo upieczony wicemistrz Europy. W Amsterdamie pchnął 21,19 m i z miejsca zaczął być wymieniany jako potencjalny kandydat do medalu w Brazylii – nic dziwnego, bo wyniki powyżej 21 metrów to już zazwyczaj pozycje w okolicach podium. Miesiąc po największym w seniorskiej karierze sukcesie poleciał do Rio, gdzie… nie przebrnął eliminacji. Spalił jedną próbę, w dwóch pozostałych nie zdołał przekroczyć 20 metrów (najdalej – 19,97 m). Było, minęło. Haratyk twierdzi, że o niepowodzeniu w olimpijskim debiucie zapomniał. Kolejne poprawkowe egzaminy zaliczał rzeczywiście śpiewająco. W ubiegłym roku zdobył złoto mistrzostw Europy w Berlinie (21,72 m, co w Rio dałoby brąz), wcześniej pchnął jeszcze dalej – wynikiem 22,08 bijąc rekord Polski (to w Rio dałoby srebro, ale już cztery lata wcześniej w Londynie – złoto). W międzyczasie dorzucił dwa tytuły mistrza kraju na stadionie oraz dwa na hali. W poprzedni weekend w Glasgow sięgnął po złoto halowych mistrzostw Europy w Glasgow, bijąc przy okazji rekord życiowy na hali (21,65 m, najlepszy tegoroczny wynik w Europie).
Przy okazji triumfu w Glasgow dał o sobie znać swoisty pech Haratyka. Jaki pech? Cóż, kiedy w sierpniu ubiegłego roku w Berlinie sięgnął po złoto, organizatorzy nawalili, jeśli chodzi o polski hymn. No dobra, nie nawalili, tylko dali ciała po całości. Otóż Niemcy dziwnym trafem „zapomnieli” o płycie z „Mazurkiem Dąbrowskiego”. Cała ceremonia była elegancka, tłum kibiców, oficjele, medale, kwiaty. Wszystko pięknie. Aż do momentu, kiedy przyszedł czas na najbardziej podniosły moment uroczystości. Wtedy odegrano i odśpiewano hymn, który nie tylko w niczym nie przypominał oficjalnej wersji, ale jeszcze zdołał pod względem żenady przebić słynne wykonanie Edyty Górniak (nawiasem mówiąc – też nie ma matury) z azjatyckiego mundialu. Zresztą, posłuchajcie sami:
Miny Haratyka i Konrada Bukowieckiego (2. miejsce) mówiły wszystko. Organizatorzy wielkiej, międzynarodowej imprezy kompletnie zepsuli im chwilę, na którą niektórzy sportowcy czekają całą karierę. W przypadku Polaków – na szczęście są spore szanse, że obaj jeszcze nieraz będą słuchać „Mazurka Dąbrowskiego” na ważnych zawodach. Tak czy inaczej – Niemcy zawiedli. Haratyk miał tego pecha, że pchnięcie kulą rozgrywa się zazwyczaj na początku mistrzostw. Po stanowczej interwencji polskiej ekipy oraz polskich polityków, organizatorzy się ogarnęli i kolejnym naszym medalistom grali już jak należy.
Porysowany medal na korytarzu
Minęło nieco ponad pół roku i Polak ponownie okazał się najlepszy – tym razem w Glasgow. I znów dała o sobie znać klątwa ceremonii medalowych. W Berlinie było na bogato, ale zabrakło hymnu. W Szkocji hymn zagrali poprawnie, ale za to dekoracja odbyła się… na korytarzu. – Ważne, że nie zapomnieli o medalach. Przedstawienie było dość kameralne, nie było za dużo ludzi. Do końca nie wiedziałem, gdzie będzie ceremonia medalowa. Wyszedłem, patrzę: korytarz. Okazało się, że to tam – opowiadał w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Ale samo żenujące zorganizowanie ceremonii to nie wszystko. Kiedy Haratyk po wszystkim przyjrzał się dokładniej, zobaczył, że medal jest porysowany, a pudełko na niego – uszkodzone. Pozostaje mieć nadzieję, że do trzech razy sztuka i na kolejnej dużej imprezie wszystko już będzie tak, jak należy.
Bo co do tego, że Haratyk na kolejnych imprezach będzie się kręcił w okolicach podium – nie ma żadnych wątpliwości. On sam zdecydowanie należy do gości, którzy nigdy nie mają dość i rzadko są naprawdę zadowoleni za swoich wyników.
– Szkoda, że udało mi się utrzymać tylko trzy pchnięcia, bo kolejne były chyba lepsze. Zawsze trzeba trochę ponarzekać, trzeba być coraz lepszym, nie ma co spoczywać na laurach. Zobaczymy, co przyszłość da – mówił z poważną miną w TVP Sport tuż po wygranym finale w Glasgow. Czemu z poważną i bez uśmiechu, choć właśnie zdobył złoto? – Ja tak mam. Jestem generalnie strasznie zmęczony, wykończony, do spania. Do Glasgow miałem w ogóle nie jechać, byłem w kryzysie. Na treningach nie potrafiłem pchnąć 20 metrów, nie wiem dlaczego. Dzisiaj wygrała głowa, chociaż mój wynik mnie zaskoczył, nie czułem się tak dobrze.
Na imprezie nie był nigdy w życiu
Trzeba przyznać, że w rozmowie z Aleksandrem Dzięciołowskim nowy halowy mistrz Europy i tak się rozgadał. Z reguły z dziennikarzami nie lubi rozmawiać. Nie chodzi jednak o niechęć do przedstawicieli naszego zawodu. Haratyk po prostu uważa, że „nie ma nic mądrego do powiedzenia, więc po co miałby zabierać głos”. Pochodzi z małej wioski, poza pchnięciem kulą interesują go w zasadzie tylko gry komputerowe, z domu wychodzi niemal wyłącznie na treningi, nie imprezuje. I pisząc „nie imprezuje” nie mamy na myśli gościa, który rzadko idzie w tango, nie nadużywa alkoholu i bawi się na spokojnie. W przypadku Haratyka „nie imprezuje” oznacza w zasadzie pełny celibat. Opowiadał o tym w rozmowie z „Gazetą Krakowską” przed igrzyskami w Rio.
– Pokusy mnie nie pociągają, kompletnie. Pan się tu produkuje, a ja prowadzę zwykłe, nudne życie. Zero sensacji. Nie przeszkadza mi ta monotonia. W wolnym czasie zajmują mnie gry komputerowe, one mnie bardzo wciągają. Gdy skończyłem gimnazjum, przeprowadziłem się z rodzicami do domu w Kiczycach, z innej wioski, z Kostkowic. Zacząłem trenować i w wieku 17 lat wyjechałem do Krakowa, gdzie moje życie kręciło się wokół internatu i treningów. Dlatego na wsi nikogo nie zdążyłem poznać, a teraz nawet mi się nie chce wychodzić z domu – tłumaczył. – Pokusa nocnych szaleństw? Nie jestem typem, który chodzi na imprezy, bo nie lubię tłoku. W zasadzie nigdy nie byłem na imprezie. Jeśli mówimy o weselach czy rodzinnych uroczystościach, to parę zaliczyłem, ale do klubów lub na „domówki” w ogóle nie chodzę. Nigdy, słowo honoru. Nie widzę w tym żadnej frajdy. Pojechać, upić się? Dla mnie to bez sensu. Wolę usiąść w spokoju w domu, odpoczywać, a przy tym zagrać sobie w grę. Na tym punkcie jestem lekkim maniakiem.
12 godzin dziennie na granie
Te gry były dla niego szczególnie istotne, kiedy jako nastolatek wyjechał z domu na wsi do szkoły internatem. Przez wiele lat to była jego pasja, żeby nie powiedzieć uzależnienie. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przyznał, że wybijało go to z realnego życia. Na przykład trener opowiadał mu o Tomaszu Majewskim, że jest Polak, który jest w pchnięciu kulą najlepszy na świecie. Haratyk wpuszczał to jednym uchem, a zaraz wypuszczał drugim. – Bardzo dużo grałem, naprawdę bardzo dużo. Średnio nawet po 12 godzin dziennie, chociaż nie aż tak, żeby zarywać noce. Ale kiedy tylko mogłem, to grałem. Głównie w „Metin”, „Darkensang”, czy „Diablo”. Nie miałem ulubionych gier, bo ja nie grałem dla samej gry, nigdy nawet nie byłem w tym specjalnie dobry, po prostu lubiłem tak spędzać czas. Mieliśmy odpalone komunikatory i gadaliśmy między sobą. Chyba lepiej tak spędzać czas niż spotykać się na mieście i chlać? – mówił. Dodał też, że przestał grać w jakoś na przełomie 2017 i 2018 roku. Trudno nie zauważyć, że na jego wyniki w realnym świecie wpłynęło to doskonale.
A propos wspomnianego Majewskiego – kiedy Haratyk oglądał, jak kolega po fachu sięga po złoto olimpijskie w Londynie, pomyślał sobie, że też fajnie by było wygrywać na takich imprezach. Przez pewien czas panowie rywalizowali ze sobą. Na igrzyska do Rio de Janeiro to młodszy jechał w roli faworyta, ale odpadł w eliminacjach, a stary mistrz zakończył zawody niedaleko za podium (6. miejsce). Dziś panowie rywalizują w zupełnie innej formie. Dwukrotny mistrz olimpijski jest wiceprezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i ostatnio musiał mistrza Europy… uderzyć po kieszeni. Wszystko dlatego, że w czasie lutowego zgrupowania wyjechał na dwa mityngi.
– Michał zna zasady. W tych dniach miał być w Spale. Zgrupowanie polega na tym, jak sama nazwa wskazuje, że człowiek jest zgrupowany, a nie jeździ po świecie. Wydajemy publiczne pieniądze i nie ma na takie działanie zgody. Rozumiem, że Michał chce zarabiać na zagranicznych mityngach. Nikt mu nie broni, ale nie może traktować zgrupowania jak hotelu. Niech jedzie na obóz klubowy. My mamy swoje regulacje i musimy się ich trzymać – tłumaczył prezes Majewski w „Przeglądzie Sportowym”. Związek nakazał Haratykowi pokrycie kosztów 10-dniowego zgrupowania w Spale. – Zapłacę, bo mnie stać, ale nie rozumiem, dlaczego nie mogę zrobić trzydniowego obozu, a po przerwie kolejnego – denerwował się.
To zresztą jeden z niewielu przypadków, kiedy można było spotkać kulomiota zdenerwowanego. Zazwyczaj prezentuje siłę spokoju, nie daje się wyprowadzić z równowagi, rzadko okazuje radość, albo inne emocje. Spotkania z kibicami i prośby o autografy go peszą. – Jestem zwykłym kulomiotem, a nie żadną gwiazdą – ucina.
Ot, taki z niego spokojny misiek, kawał silnego chłopa, z dużym dystansem do siebie i wykonywanego zawodu. A gdybyście zastanawiali się, dlaczego zapuścił brodę, halowy (i nie tylko) mistrz Europy ma dla was gotową odpowiedź: bo jestem gruby i gdybym jej nie nosił, to miałbym okrągłą głowę!
No, powiedzcie sami – da się tego gościa nie lubić?
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl