Gdy latem obszernie opisywaliśmy przejęcie Warty Poznań z rąk rodziny Pyżalskich zaznaczaliśmy, że liczymy na to, iż będzie to definitywne pożegnanie tego dziwnego duetu z polską piłką. Niestety tak się nie stało. Jakub Pyżalski nadal robi „Zielonym” pod górkę. Według relacji pracowników Warty Pyżalski w czwartek wpadł na stadion przy Drodze Dębińskiej ze swoimi pomagierami i zdemontował część trybuny. A w niedzielę warciarzy czeka pierwszy w tym roku mecz domowy.
Żeby dobrze zrozumieć obecną sytuację wokół Warty należy wrócić do tego, co działo się w klubie przez ostatni rok. Piłkarze grający w I lidze przez kilka miesięcy nie dostawali wypłat, w klubie brakowało pieniędzy na wszystko (nawet na tak prozaiczne rzeczy jak woda do picia), stadion nie był przygotowany do rozgrywek i tym samym zespół musiał grać w Grodzisku Wielkopolskim. „Zieloni” znalazła się w szachu – była uzależniona od kondycji finansowej rodziny Pyżalskich i ich firmy Family House. A skoro w firmie było źle, to w klubie było dramatycznie.
Mimo to Pyżalscy bardzo, ale to bardzo niechętnie oddali spółkę Warta Poznań SA w ręce Bartłomieja Farjaszewskiego. Negocjacje trwały bardzo długo, na zamknięte obrady wchodzili nawet piłkarze, którzy apelowali do Pyżalskich, by wreszcie zostawili ten klub i pozwolili mu funkcjonować w innych rękach. Wreszcie obu stronom udało się dogadać i wydawało się, że przy Drodze Dębińskiej zapanuje normalność.
I w pewnym sensie zapanowała, bo długi wobec piłkarzy zostały spłacone, a warciarze wrócili do gry w Poznaniu. Zimą zespół został wzmocniony m.in. Michałem Jakóbowskim z Bytovii czy Serhijem Napołowem z Chrobrego, na inaugurację rundy wiosennej z Bytowa udało się wywieźć jeden punkty. Na stadionie w Poznaniu przeprowadzono odnowienie szatni, przygotowywano się do zainstalowania oświetlenia niezbędnego do uzyskania licencji na I ligę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że rodzina Pyżalskich nie potrafi się pożegnać z klubem z klasą.
Jesienią ujawniliśmy, że Pyżalskich wyzywał sędziego na meczu dziesięciotolatków Warty. Pyżalski zrobił też na złość pierwszemu zespołowi, gdy kilka godzin przed meczem pierwszoligowców wpuścił na główną płytę zespół orlików, by ci rozegrali tam sobie mecz (wbrew wcześniejszym ustaleniom, że dzieciaki będą grać na boisku bocznym). Słowem – siał ferment. Ale w czwartek przeszedł samego siebie.
Rano do klubu wpłynęło pismo od Pyżalskiego, który domagał się od Warty pieniędzy za korzystanie z trybuny, którą w przeszłości Family House postawiło przy boisku. W Warcie zdziwili się, że takie pismo w ogóle wpłynęło i to od Pyżalskiego, bo on nie jest żadną stroną w rozmowach o korzystanie z obiektu. Warta SA ma bowiem umowę podpisaną z Warta KS (stowarzyszenie obejmujące pozostałe sekcje) o wykorzystywanie terenów i infrastruktury na Dolnej Wildzie. Osoby decyzyjne nie zdążyły jeszcze pochylić się nad tym świstkiem, nie mówiąc już o ustosunkowaniu się do niego, gdy na stadionie pojawili się ludzie Pyżalskiego, którzy… rozmontowali fragment trybun i wywieźli metalowe części z obiektu. Taka jest przynajmniej wersja pracowników Warty. Chociaż Pyżalski ponoć tej wersji zaprzecza, a my nie widzimy powodów, by mu nie wierzyć. To przecież prawdomówny, elegancki i dystyngowany dżentelmen, którego ust nie hańbią bluzgi czy kłamstwa.
Stadion Warty to kameralny obiekt umieszczony blisko centrum miasta, nie trzeba forsować żadnego muru, by na niego wejść. Niemniej to doprawdy duże zuchwalstwo, by w biały dzień wbić się na stadion z ekipą i rozkręcić m.in. schody prowadzące na trybuny.
zdjęcie umieszczone przez Szymona Mierzyńskiego na Twitterze
Popytaliśmy w klubie o zagrożenie odwołania niedzielnego meczu z Podbeskidziem, ale według zapewnień sytuacja zostanie opanowana i nie ma ryzyka tego, że spotkanie zostanie przesunięte bądź odwołane. Ponadto w niedzielę stadion ma być chroniony już od rana, by Pyżalskiemu nie przyszedł do głowy kolejny remont urządzony tuż przed meczem.
Doprawdy nie wiemy co trzeba mieć w głowie, by odwalać taki kabaret. Warta stanęła na nogi, ostatnio pozyskała nowego sponsora, nowy właściciel robi co może, zimą pozyskano ogarniętego dyrektora sportowego, odmalowano szatnie, odrestaurowano klubowy sklepik. Generalnie wszyscy wokół klubu widzą, że po odejściu Pyżalskich w struktury „Zielonych” tchnięto nowego ducha i na Wildzie pojawił się dawno nieobecny entuzjazm. Tymczasem Pyżalski nie dość, że robi wiochę swoim zachowaniem, to jeszcze permanentnie kopie dołki pod klubem, z którym nie ma już nic wspólnego. Może lepiej, gdyby zajął się kondycją swojej firmy, która – z tego co mówi się na mieście – nie jest zbyt dobra?
fot. NewsPix.pl