Komisja Ligi od lat robi wszystko, by stać się najmniej lubianym organem piłkarskim w Polsce. Najpierw promowała grę boiskowych bandytów obierając postawę Pawła Janasa „my się nie wpierdalamy”, ewentualnie – w przypadku mrożących krew w żyłach przewinień – modyfikowała ją do „my się wpierdalamy, ale tylko trochę”. Wiele środowisk protestowało i teraz Komisja Ligi zmieniła taktykę o 180 stopni – zaczyna urządzać pokazówki.
Choć, oddajmy uczciwie, po drodze zdarzały się bardzo rozsądne kary jak na przykład 10 meczów zawieszenia dla Christovao za zdeptanie Walukiewicza. Kara ośmiu miesięcy dla Sito Riery była bardzo mocna, ale zrozumiała – mowa była o recydywiście, gościu, któremu regularnie odcinało prąd i który był już przez Komisję Ligi karany w przeszłości. Kara trzech miesięcy dla Peszki była doskonała – wszak chodziło o zawodnika, któremu bandyckie zachowania zdarzały się regularnie i który tylko w rozgrywkach Ekstraklasy obejrzał łącznie 58 kartek (w tym siedem czerwonych). Recydywista do kwadratu.
Ale kara sześciu miesięcy dyskwalifikacji dla Cezarego Stefańczyka…
SZEŚCIU MIESIĘCY…
No to jest, cholera jasna, grube przegięcie.
Oczywiście, jesteśmy ostatnimi, którzy pochwaliliby Stefańczyka za to, co zrobił. Trzeba powiedzieć jasno – przegiął i to grubo. I trzeba się zgodzić z tym, że łamanie nietykalności cielesnej arbitra musi być karane, nawet surowo. Jeśli taka sytuacja byłaby raz odpuszczona, zaraz pojawiliby się kolejni piłkarze, którzy w swoich protestach posuwają się o kilka granic za daleko. Suwerenność arbitra musi być święta – nikt nie zamierza z tym dyskutować.
Ale jednocześnie jesteśmy pierwszymi, którzy apelują o zdrowy rozsądek i stosowanie wobec wszystkich jednakowych standardów. A coś nam się zdaje, że Stefańczyk został potraktowany niewspółmiernie do jakiegokolwiek innego ukaranego wcześniej piłkarza.
Sprawa najważniejsza – widzimy dla Cezarego Stefańczyka bardzo dużą okoliczność łagodzącą. To, tak po prostu, bardzo potulny ligowiec. Dość powiedzieć, że dopiero w minionej kolejce dostał swoją pierwszą bezpośrednią czerwoną kartkę w karierze (w wieku 35 lat!). Wcześniej nie stwarzał żadnych problemów dyscyplinarnych, nie kojarzymy go z rzeźnicką grą, za którą trzeba byłoby go utemperować.
Po prostu raz oszalał, dał się ponieść emocjom, odwaliło mu. Raz.
Po drugie – w bliźniaczo podobnej sytuacji przed Komisją Ligi stanął w 2017 roku Jakub Szmatuła. Bliźniaczo podobnej, bo analogie można dostrzec w każdym aspekcie. To też piłkarz o nienagannej opinii, który nie sprawiał w przeszłości żadnych problemów. Przewinienie było identyczne – protesty, które zaszły o wiele za daleko, aż do złamania nietykalności arbitra. Bramkarz Piasta złapał sędziego za ramiona i kilka razy nim potrząsnął. Skandaliczne zachowanie, które musiało zostać ukarane.
I było. Kara – cztery mecze zawieszenia (czyli jeden miesiąc). To o pięć miesięcy mniej, niż dostał Stefańczyk. Przy karze, jaką otrzymał zawodnik Wisły, to dyskwalifikacja wręcz symboliczna.
Ale czy obie sytuacje różnią się aż tak?
Bo naszym zdaniem w ogóle.
Jednocześnie widzimy dużą różnicę pomiędzy sytuacją Stefańczyka i Sito Riery. Choć zachowania były podobne (Sito Riera również naruszył nietykalność cielesną arbitra, za co dostał osiem miesięcy kary), Hiszpan miał na swoim koncie już inne, bardzo poważne przewinienie, gdy pod koniec sezonu 16/17 z premedytacją kopnął Adama Buksę. Warto wspomnieć, ze dopuścił się ataku na arbitra tuż po tym, jak sam wszedł sankami w piłkarza Sandecji, za co sędzia słusznie zesłał go do bazy. W minutę zasłużył tak naprawdę na dwie czerwone kartki.
Stefańczyk jest rozgoryczony – sześć miesięcy pauzy może oznaczać dla niego koniec kariery.
– Jestem w ciężkim szoku, że dostałem taką karę. Nie spodziewałem się. Pojechałem tam z przekonaniem, że kara może być wysoka, ale aż tak? Za pierwszą moją bezpośrednią czerwoną kartkę w życiu? Przy 410 meczach w Ekstraklasie, pierwszej i drugiej lidze? Na pewno się odwołam. Sześć miesięcy kary to dla mnie koniec przygody z piłką. Cztery a sześć miesięcy robi różnicę. Przy czterech miesiącach nie gram w 13 meczach, ale w kolejnym sezonie mogę grać. A tak dopiero mógłbym zacząć we wrześniu. To byłby dla mnie koniec. Jestem załamany na tę chwilę. Mówiłem o sytuacji Szmatuły, ale Komisja Ligi stwierdziła, że to inny przypadek. Argumentowałem, że tam też doszło do naruszenia nietykalności sędziego, więc dlaczego jest taka dysproporcja w karach? Nie chcieli tego za bardzo słuchać. Stwierdzili, że mam to napisać i się odwołać. Ja jestem zdrowy, w dobrej kondycji fizycznej, chciałem pograć jeszcze dwa-trzy lata. Jeśli jednak kara zostanie utrzymana, żaden poważny klub mnie nie weźmie. Musiałbym szukać innego zajęcia – mówi nam na gorąco zdesperowany Stefańczyk.
Nie widzimy innej opcji jak pozytywne rozpatrzenie odwołania i załagodzenie tej kary. Cztery miesiące to i tak bardzo długi wyrok (cztery razy dłuższy niż ten, który za identyczne przewinienie odcierpieć musiał Szmatuła). Kara mocna – przy tej, którą otrzymał recydywista Peszko, pewnie i tak zbyt mocna – ale zgadzamy się z argumentem, że dla przykładu można ją wlepić.
Byleby to była kara, a nie łamanie kariery piłkarza za pierwszy wybryk, którego się dopuścił.
Liczymy jednocześnie, że cała sprawa będzie mieć pozytywny efekt. Mamy nadzieję, że Komisja Ligi utrzyma teraz standardy i z równie dużą odwagą będzie karać boiskowych bandytów. Zamach na kolano przeciwnika wyprostowaną nogą – dziewięć miesięcy kary. Okropny faul z recydywą – rok zawieszenia.
Bo chyba na tym poziomie trzeba teraz ustalić kary, żeby było sprawiedliwie?
Fot. FotoPyK