Reklama

Historia Swobody – “grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne robią karierę”

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

05 marca 2019, 17:43 • 15 min czytania 0 komentarzy

Sierpień ubiegłego roku. Ewa Swoboda po kilku nieudanych występach powtarza, że myśli o zakończeniu kariery, potrzebuje przerwy i nie rozumie, dlaczego nic jej nie wychodzi tak, jak sama by tego chciała. Ostatni start w sezonie daje jednak pewną nadzieję – Polka wygrywa w Memoriale Kamili Skolimowskiej. W nowy sezon wkracza odmieniona, najlepsza jest niemal we wszystkich startach na 60 metrów. Na pożegnanie z halą zostaje mistrzynią Europy i mówi, że „to już inna Ewa”. A skoro inna, to jaka była wcześniej?

Historia Swobody – “grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne robią karierę”

53654626_2243700752554597_5162823647848562688_n

Zmiany były, ale niewidoczne

Ewa Swoboda na radarze polskich fanów pojawiła się już dobrych kilka lat temu. Świetne wyniki osiągane w juniorskich startach dawały nadzieję na wielką karierę. Zróbmy zresztą szybkie podsumowanie – Polka w biegu na 100 metrów była: mistrzynią Europy juniorek, wicemistrzynią świata juniorek i młodzieżową mistrzynią Europy. Ten ostatni tytuł zdobyła już po tym, jak wywalczyła seniorskie srebro na 60 metrów (pierwotnie była trzecia, ale zdyskwalifikowano jedną z jej rywalek), dwa lata temu. Ustanawiała też juniorskie rekordy: świata na krótszym z tych dystansów (7,07 s) i Polski na dłuższym (11,12). Pierwszy z nich był też rekordem kraju wśród seniorek. To wszystko jeszcze przed 19. urodzinami!

Chwalili ją wtedy wszyscy, choćby Marian Woronin, rekordzista Polski na 100 metrów, który mówił, że „Ewa ma w sobie wielką siłę” czy Sebastian Coe, szef IAAF. Swoboda szybko została ochrzczona naszą nadzieją na igrzyska w Tokio. Bo na nich miałaby 23 lata, i byłaby blisko optymalnego wieku dla sprinterki. A wszyscy zakładaliśmy, że skoro tak biega w wieku osiemnastu lat, to w kolejnych tylko się poprawi. I to był błąd.

Reklama

Nagle coś się zacięło. Sezon 2017 przyniósł dwa wspomniane wcześniej medale, ale już wtedy dało się dostrzec, że Polka ma problemy z… profesjonalizmem. Ot, pierwszy z brzegu przykład: na starcie sezonu była za ciężka o trzy kilogramy. Zrzuciła je, ale pojawiały się pytania skąd ta nadwaga w ogóle się wzięła. U sprinterów trzymanie odpowiedniej sylwetki jest kluczowe, a to nie był pierwszy (i ostatni) raz, gdy Polka miała z tym problemy. Wirtualnej Polsce mówiła wtedy:

– Zabrakło mi czterech tygodni treningów przed sezonem letnim, podobne problemy były przed halowym. Musiałam wziąć trochę wolnego, pojechać na wakacje, zrobić tatuaż(!). Teraz już wiem, że trzeba takie rzeczy robić inaczej. Jeśli wakacje, to tydzień, nie miesiąc. Jeśli tatuaż, to w wolnym czasie. Z roku na rok wiem coraz więcej. […] Trochę mnie przybyło. Przed mistrzostwami w Bydgoszczy schudłam trzy kilogramy, by nagle przytyć o dwa. Nie wiem, co się stało. Może zadziałał stres, może jedzenie w Spale. Do McDonalda już przecież nie chodzę. Możliwe, że muszę ograniczyć RedBulle, bo mają dużo cukru.

Jeszcze inna sprawa – głowa. Raz „Przeglądowi Sportowemu” mówiła: „jestem bardzo wrażliwym człowiekiem, chociaż może tego nie widać. Igrzyska, ale i pozostałe starty w poprzednim roku, przyniosły wiele emocji i zostały w głowie. Teraz trzeba ją oczyścić i biegać”, a przy innych okazjach powtarzała, że nie potrzebuje współpracy z psychologiem. W końcu z takiej skorzystała, ale dopiero rok później.

– Uważałam, że mogę sobie sama poradzić ze swoimi problemami. A okazało się, że kilka słów, łatwe ćwiczenia i człowiek całkowicie inaczej myśli. Bardzo dobrym krokiem była też zmiana menedżera. Musimy się tylko jeszcze z Marcinem dotrzeć. Musi się przyzwyczaić, że mam humorki i jestem kobietą z krwi i kości. A to oznacza, że zdarza mi się czasami płakać z byle powodu. Jak zapanuję nad tym, to mam nadzieję, że nasza współpraca będzie bardzo owocna i będzie trwała wiele lat – mówiła na antenie TVP Sport.

A skoro już przeszliśmy do sezonu 2018, to warto wspomnieć o tym, co działo się na jego początku. Swoboda najpierw nie awansowała do finału halowych mistrzostw świata, a potem, w startach na otwartym stadionie, prezentowała się po prostu kiepsko. Była całkiem inną zawodniczką niż jeszcze rok wcześniej. Nie wspominając o formie sprzed dwóch lat, gdy kręciła życiówki. A jeszcze w marcu 2018, tuż przed najważniejszą halową imprezą, we wspomnianej rozmowie twierdziła:

Reklama

– Trening jest cały zrobiony, dieta jest trzymana, wszystko jest jak najlepiej, mam nadzieję, że forma wystrzeli. […] Powoli zaczynam być dojrzałą zawodniczką. Trzeba kiedyś wydorośleć. […] Sama sobie gotuję, nie jem tzw. śmieci, korzystam z przepisów fit w internecie. Oczywiście, że tęsknię za McDonaldsem i obiecałam sobie, że jak będę po starcie, to pójdę na cheeseburgera. A jak wygram, to zafunduję sobie cały zestaw. Ale dużo lepiej się czuję, jak odżywiam się lepiej, a to przekłada się na treningi.

Sęk w tym, że tych zmian w ogóle nie było widać. I to dołowało samą Swobodę. Aż w końcu młoda sprinterka miała dość.

Kryzys

Już po wspomnianych mistrzostwach świata na hali widać było, że coś jest nie tak. Swoboda nie biegała tak dynamicznie, jak to zwykle robiła. Gołym okiem było widać, że się męczy. Jej czas z półfinału – 7,25 – daleko odbiegał od tego, co prezentowała w najlepszej formie. Wystarczy napisać, że szybciej w Birmingham pobiegła nawet Anna Kiełbasińska, której rekord życiowy to 7,23. Wtedy jednak Swoboda podchodziła do tego dość spokojnie:

– Szczerze? Nie wiem, co powiedzieć. […] Trudno, czasami zdarza się gorszy sezon. Mam nadzieję, że odkuję się na mistrzostwach Europy w Berlinie. Trening, trening i jeszcze raz trening. […] Rozgrzewka wyglądała dużo lepiej niż wcześniejsze. Zrobiłam dobre przetarcie, dobrze się czułam, ale nie wyszło. Na treningach dawałam z siebie wszystko. Tutaj też się starałam, ale nie wyszło.

Pękła podczas Pucharu Świata w Londynie. Zajęła w nim piąte miejsce w biegu na sto metrów i kompletnie rozkleiła się przed kamerą. Znów powtarzała, że na rozgrzewce wszystko było okej, że tak powiedziała jej trenerka, a nie potrafiła przełożyć tego na start. Aleksandrowi Dzięciołowskiemu, który przeprowadzał z nią wywiad, powiedziała:

– Źle to wyglądało. Myślałam, że szybciej pobiegnę… Nie wiem, co się stało. Po prostu… [tu Swoboda się rozpłakała] chyba nie mam już siły. Mam dosyć. Czułam się bardzo dobrze, byłam gotowa na szybszy bieg… […] Wiem, że Martyna Kotwiła zdobyła brąz mistrzostw świata juniorów. Oglądałam ten bieg. Świetna wiadomość, bo ktoś mnie będzie musiał zastąpić.

Zaczęły się wtedy spekulacje, co z jej przyszłością. Gdzieś pojawiła się informacja, że Swoboda może przerzucić się na starty w… bobslejach (nie byłoby to nic dziwnego, wielu lekkoatletów obiera tę drogę). Fani to podłapali, choć źródło było nieznane. Sama Polka tych doniesień nie komentowała. Za to po przeczytaniu jednego z felietonów, dotyczących jej osoby, na Instagramie napisała:

– Słyszeliście? Czytaliście? Szkoda, że jedni mają zastój przez pięć lat czy więcej. Ja po prostu odpuszczam i zajmuję się swoim życiem, też wam to polecam! Jeszcze tylko dwa starty i nie musicie mnie już więcej oglądać. Buziaki.

Te „dwa starty” to mistrzostwa Europy w Berlinie – te, na których miała się odkuć – i Memoriał Kamili Skolimowskiej w Chorzowie. Pierwszy z nich poszedł kompletnie nie po jej myśli. Mówiła co prawda, że na rozgrzewce nie dało się żyć, bo temperatury były bardzo wysokie, ale dobrze wiedziała też, że sam bieg pozostawił wiele do życzenia. Przed kamerą TVP po raz kolejny powtórzyła więc:

– Zobaczymy co będzie dalej, czy w ogóle będzie następny sezon. Ja z jednej strony już po prostu mam inne plany, ale z drugiej bieganie daje mi radość. Nie wiem, czy tak łatwo będzie mi się z tym pożegnać. […] Nie wiem, czego brakuje. Usiądziemy na spokojnie z trenerką i porozmawiamy. Nie ma sensu beczeć i się mazać. To wcale nie jest początek mojej drogi w bieganiu. Ja już trenuję 10 lat. Powinnam iść już na emeryturę. Można mi załatwiać pracę w telewizji. A tak poważnie, to co ja mogę robić innego, jak nie biegać? 

No właśnie, co innego? Najwidoczniej już po Memoriale Skolimowskiej – na którym pobiegła najlepiej od dwóch lat i wygrała rywalizację na sto metrów – uznała, że nic. Bo przy bieganiu została. I dobrze, bo jak mówiła PAP:

– Długo myślałam po Berlinie. Im dłużej się trenuje i im więcej serca się wkłada w przygotowania, tym ciężej jest się pogodzić z porażką. Talent talentem, ale bieganie dzięki niemu kiedyś się kończy i trzeba dołożyć do tego dużo zaangażowania i pracy.

Powrót

Sebastian Chmara, były medalista halowych mistrzostw Europy i świata, dziś jeden z wiceprezesów Polskiego Związku Lekkiej Atletyki na to wszystko, o czym napisaliśmy wcześniej, patrzy nieco inaczej. Nie mówi o winie Swobody, a wręcz przeciwnie – rozgrzesza ją. I w rozmowie z nami twierdzi, że Ewa po prostu… miała prawo popełnić błędy:

– To, co działo się z nią w ubiegłych latach, to był jak najbardziej naturalny proces. Nie nazwałbym go nawet problemem. Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne robią karierę. Ewa ma w sobie trochę buntu. W poprzednich latach po prostu dorastała, dojrzewała. Inna sprawa, że wielkie wyniki przyszły w jej przypadku bardzo szybko. Kiedy bijesz rekord świata na 60 metrów, będąc białą dziewczyną i czujesz, że cały świat ci się przygląda, możesz mieć wobec siebie ogromne oczekiwania. I jeśli w tej sytuacji coś się nie układa, to może generować problemy.

I faktycznie, patrząc na to, co stało się z nią w tym sezonie, można było odnieść wrażenie, że po prostu musiała przez to przejść. Żeby zrozumieć, jak trzeba się w to wszystko zaangażować, by odnosić wyniki na poziomie. Na treningach, na bieżni i – wydaje się, że przede wszystkim – w swojej głowie. Po mityngu w Łodzi, gdzie wygrała rywalizację na 60 metrów, powiedziała w Telewizji Polskiej bardzo ważne słowa:

– Wróciłam z ciemnego dołka. Trochę musiałam się starać o to, żeby wrócić, trochę to też zajęło. Ale wróciłam. […] Myślę, że nie chodzi o to, że dojrzałam sportowo, a dojrzałam życiowo. Wiem, że większość ludzi powie “Weź, jak dojrzałaś, dalej jesteś jakimś głupim dzieckiem”, ale im więcej się tego wszystkiego czyta, to ma się tego dosyć. Trzeba dorosnąć, trzeba się wziąć za siebie i nie latać w jakichś otchłaniach wszystkiego, a robić to, co się robi i mieć jakąkolwiek radość. Ja ją wreszcie mam.

Trenerka, Iwona Krupa, zresztą pracująca ze Swobodą od początku jej kariery, powtarzała za to, że Ewa nauczyła się koncentrować na tym, co ważne. Oczyściła głowę, zyskała potrzebny spokój i koncentrację. Przed startami myśli już tylko o tym, co czeka ją za chwilę. Inne rzeczy nie zaprzątają jej uwagi. Na Instagramie Swoboda poinformowała też kibiców, że zaczyna… usuwać swoje tatuaże. Co do Instagrama zresztą – o ile wcześniej trafiały tam różne zdjęcia, a niektóre z nich nie budowały jej wizerunku jako profesjonalnego sportowca (choćby fotki z imprez), o tyle teraz pojawiają się tam głównie relacje z treningów. Jej mama wspominała też, że Ewa zmieniła nawyki żywieniowe i odcięła się od niewłaściwych ludzi. Zdaniem samej zainteresowanej, kluczowe było to ostatnie:

– Rok temu się tym wszystkim przejmowałam. Teraz totalnie się od tego odcięłam. Jeżeli zamieszczam coś na Instagramie czy Facebooku, to nie czytam już komentarzy. […] Trzeba się nauczyć szanować to, co się ma i ludzi, którzy są blisko ciebie. Trzeba mieć gdzieś to, co mówią i myślą inni. Nie rozglądam się na boki. Moi rodzice, chłopak i przyjaciółki są ze mną. Więcej nie potrzebuję. Rok temu ktoś powiedział, że jestem „wieśniackim wydziaranym pasztetem”. Teraz liczą się rzeczy w zamkniętym kręgu. Nie obchodzi mnie już to, co myśli Kamil z Wrocławia czy Grażyna nie wiadomo skąd – mówiła po halowych mistrzostwach Europy Polskiej Agencji Prasowej. A na łamach portalu dziennik.pl dodawała: – Poprzedni sezon nie spowodował, że wyciągnęłyśmy z trenerką jakieś rewelacyjne wnioski. Dowiedziałam się po prostu wiele o ludziach. Zamknęłam się na nich bardziej niż kiedyś. Już nie biegnę do wszystkich i nie mówię: „ale jesteście super”. To się skończyło i nie wróci.

Wróciły za to świetne wyniki, które, co podkreśla Marcin Urbaś, były biegacz i rekordzista Polski na 200 metrów, nie są jednorazowymi wyskokami:

– Ewa miała przestój od juniorki do teraz. Powody były różne, trudno powiedzieć co dokładnie nie zagrało. Ważne, że teraz wszystko gra doskonale. Moim zdaniem ten sezon jest absolutnie przełomowy w kontekście jej dalszej kariery. Przede wszystkim po wynikach widać, że może jej czasy nie poprawiły się znacząco, ale za to jest u niej regularność, która jest niezmiernie ważna.

Najgorszy start Ewy Swobody w tym sezonie? 7,31 s. Ale i tak dał jej zwycięstwo w biegu kwalifikacyjnym mistrzostw Polski, a w finale zeszła już do 7,15. Przegrała tylko jeden raz – w Duesseldorfie – ale pobiegła wtedy o jeszcze pięć setnych lepiej! Po prostu jedna z rywalek wspięła się wówczas na mistrzowski poziom. Najlepiej zaprezentowała się w Karlsruhe, gdzie z czasem 7,08 podbiła europejskie listy i tego prowadzenia nie oddała już do końca sezonu. Tak szybko nie biegała od trzech lat. Na Instagramie napisała wtedy „Elo, wróciłam”. I to na całego.

Poza wspomnianymi mityngami wygrywała też w Łodzi, Toruniu i Madrycie. Jako czwarta osoba z Polski – po Adamie Kszczocie, Joannie Jóźwik i Piotrze Lisku – triumfowała w cyklu World Indoor Tour, zimowym odpowiedniku Diamentowej Ligi. Jej każdy kolejny start pokazywał, że faktycznie, zmieniła się. Tym razem skutecznie.

Złoto

W końcu przyszedł ten najważniejszy występ – na halowych mistrzostwach Europy w Glasgow. Były wielkie nadzieje, ogromne oczekiwania i presja, z której Swoboda nic sobie nie zrobiła. Wygrała pewnie, choć na starcie wyszła z bloków na szarym końcu. Później nie pozostawiła jednak złudzeń rywalkom, wyprzedziła je wszystkie. Była zdecydowanie najlepsza i zasłużenie zdobyła złoto. Choć początkowo myślała, że z mistrzostwami pożegna się po jednym starcie, bo… na hali dostała alergii i zmagała się z katarem.

– Zobacz, gdzie byłam dwa lata temu i rok temu, a gdzie jestem teraz. Zobacz, ile roboty w to wsadziłam, żeby tu być. I jestem halową mistrzynią Europy. Było ciężko, myślami zawsze byłam tutaj, na starcie. Myślałam, co będę robić, jak poradzę sobie z presją. Ale teraz wyłączyłam się kompletnie, poszłam na rozgrzewkę: pierwszą, drugą, trzecią i byłam po prostu tutaj. Nie wiem, co powiedzieć. Jest mi niezmiernie miło, cieszę się bardzo, że mi się udało – mówiła tuż po biegu TVP.

Nie było chyba bardziej wzruszonej ze swego sukces zawodniczki niż Swoboda. Po tym, jak zobaczyła swój wynik, rozpłakała się i padła na ziemię. Tym bardziej, że w momencie przekraczania linii mety myślała, że jest… druga albo trzecia. Więc gdy okazało się, że nie miała racji, po prostu wszystko z siebie wyrzuciła. Później, gdy już ochłonęła, rozpoczęła właściwe świętowanie. Przede wszystkim z rodzicami i trenerką, bo to – jak regularnie powtarza – im zawdzięcza najwięcej.

Już na konferencji prasowej, po powrocie do Polski, podsumowała wszystko, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach na hali:

– Ten sezon był dla mnie bardzo ważny, bo to był sezon takiego odkucia się, pokazania, że jeszcze coś potrafię i mogę szybko biegać. Zaczęłam w Karslruhe od 7,08, skończyłam przedwczoraj na 7,09, więc myślę, że ta forma była cały czas równa. Bardzo się cieszę z tego, że mam ten medal. Trochę na to czekałam, włożyłam w to dużo pracy i wyrzeczeń.

Przed nią, jeśli chce utrzymać się w okolicach szczytu, jeszcze więcej takich. Bo sezon halowy już się skończył. Powstaje więc pytanie…

…co dalej?

Sama Swoboda raczej takie woli unikać myślenia o przyszłości. Może powie coś o kolejnych startach w tym sezonie, ale kiedy zapytacie o przyszłoroczne igrzyska, powie tylko, że nie chce o tym mówić, woli się cieszyć tym, co jest teraz. A teraz przed nią kilka dni przerwy, potem początek przygotowań do rywalizacji na stadionie. Tam czekają na nią zupełnie inne warunki, więcej startów, mistrzostwa świata na horyzoncie, ale przede wszystkim – dystans 100 metrów zamiast 60. Jaki będzie to miało na nią wpływ?

– W sześćdziesiątce Ewa króluje, ale ciężko powiedzieć, jak się rozwinie na królewskim dystansie. To zupełnie inne bieganie. W tym przejściu najtrudniejsze jest utrzymanie prędkości w dystansie. Bieg na sto metrów tak naprawdę zaczyna się po sześćdziesiątym metrze. Na pewno czeka ją bardzo dużo pracy – mówi Marcin Urbaś.

Inaczej patrzy na to Sebastian Chmara: – Niektórzy specjalizują się w 60 metrach, a nie potrafią dobrze biegać 100. Albo biegają 100, a nie odnajdują się na 200. Ale Ewa to nie jest taki przypadek. Ona na 100 metrów powinna sobie poradzić bez problemu. Trzeba pamiętać, że jej najsłabszym punktem jest refleks startowy. Na halowych mistrzostwach Europy miała najgorszą, albo prawie najgorszą reakcję, zostawała w blokach. Ale potem potrafi się świetnie napędzić, błyskawicznie łapie właściwy rytm. Nad rywalkami utrzymuje różnicę, albo wręcz ją zwiększa. Doskonale to było widać w jej pojedynku z Dafne Schippers, czyli medalistką igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata.

Żeby jednak osiągnąć coś wielkiego, Swoboda musiałaby się poprawić. Bo jej życiówka – powiedzmy to sobie wprost – niemal nie ma prawa dać awansu do finału mistrzostw. Wystarczy spojrzeć na ostatnie wielkie imprezy: w 2017 roku trzeba było pobiec 11,07; w 2015 10,97; a na igrzyskach w Rio 10,96. Sebastian Chmara twierdzi, że w tym sezonie Swoboda byłaby zdolna zejść poniżej czasu 11,10 s. A to już daje pewne nadzieje, o ile biegi będą wolne. Na przyszłoroczne igrzyska trzeba by się przygotować jednak lepiej. Czy więc w jej osobie możemy upatrywać medalowej nadziei? Eksperci są zgodni:

Marcin Urbaś:

– Do tej pory Ewa miała wielkie wahania nastrojów, charakteru i formy. Wszyscy wiedzą, że to ogromny talent, ale także wielki znak zapytania. Jeśli wszystko ułoży się odpowiednio, stać ją na bardzo dużo. Bardzo mocno trzymam kciuki za jej dalszy rozwój, w niedalekiej przyszłości będzie mogła rywalizować z całym światem. Nawet medal olimpijski w sprincie w kontekście tej dziewczyny nie jest żadnym science-fiction. Przecież właśnie w Tokio ona może być w swojej życiowej formie. To odpowiedni wiek, ja swój szczyt miałem w wieku 23 lat.

Sebastian Chmara:

– Teraz Ewa dojrzała. Wie, jaka jest stawka i o co idzie gra. Już jest najlepsza w Europie i zdaje sobie sprawę, że w kolejnych latach cele będą najwyższe. Co ważne, złoto halowych mistrzostw Europy nie jest żadnym przypadkiem. To efekt ciężkiej pracy. Widać, że forma jest stabilna, równa, że mamy pełne zrozumienie treningu i świetną współpracę z trenerką. Do igrzysk w Tokio zostało półtora roku. To mnóstwo czasu, który należy wykorzystać jak najlepiej. Jeśli ta kariera będzie się dalej rozwijać w podobnym tempie, może osiągnąć niesamowite wyniki.

Nam pozostaje mieć nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie tak, jak chciałaby tego sama Ewa. Bo występem na halowych mistrzostwach Europy pokazała, że może przynieść nam (i sobie) sporo radości. Oby w najbliższych latach było jej jeszcze więcej.

SEBASTIAN WARZECHA I JAN CIOSEK

Fot. Newspix.pl

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...