Jeszcze dwa zwycięstwa i Piast Gliwice może być drużyną z najbardziej bezstresową końcówką sezonu w całej lidze. Podopieczni Waldemara Fornalika w praktyce mieliby już wtedy pewną grupę mistrzowską – a więc pewne utrzymanie – a do osiągnięcia czegoś ponad to drużyna zobligowana nie jest. Co nie zmienia faktu, że analizując na chłodno nie widać dziś żadnego zasadniczego powodu, by gliwickiego klubu nie traktować jako poważnego kandydata do występu w europejskich pucharach.
W Gliwicach mają stabilną sytuację finansową, dobrego trenera, mocną i szeroką kadrę, a wiosną po prawie rocznej przerwie powrócił nawet regularny doping. Stowarzyszenie Piastoholicy na początku roku wybrało nowy zarząd, który deklaruje chęć zakopania topora wojennego z klubem i miastem. Efekty były widoczne (i słyszalne) podczas meczu z Lechem.
Co do tej kadry. Fornalik jak mało który trener w Ekstraklasie ma dziś olbrzymi komfort wyboru czy – nazywając rzecz inaczej – kłopotu bogactwa. I to chwilami również w kontekście doboru meczowej osiemnastki, o wyjściowym składzie nie wspominając. W ostatniej kolejce z powodów jedynie sportowych do kadry nie załapali się niedawno wypożyczony z Lecha Paweł Tomczyk oraz skrzydłowi Mateusz Mak i Aleksander Jagiełło, którzy swoje bardzo dobre momenty w tym sezonie już przecież mieli. Na ławce siedzą Jakub Szmatuła, Tomasz Jodłowiec czy Gerard Badia, bo ich konkurenci aktualnie są jeszcze lepsi. Komfort godny pozazdroszczenia.
Nie widać w Piaście stałego newralgicznego punktu. Jesienią chwilami można było mówić, że jest nim atak, Michal Papadopulos i Piotr Parzyszek nie do końca spełniali oczekiwania, ale wiosną oglądamy już innego Parzyszka. Świetnie gra tyłem do bramki i przyspiesza akcje podaniami bez przyjęcia, a konkrety ofensywne również daje, co pokazał przeciwko “Kolejorzowi” (gol i asysta). Bardzo trudne początki miał Mikkel Kirkeskov i choć akurat tydzień temu w Gdyni miał nieco słabsze chwile, to ogólnie od pewnego czasu zalicza się do grona czołowych lewych obrońców ligi. Pozytywne zaskoczenie. Pozostałe pozycje w zasadzie od 1. kolejki funkcjonują dobrze.
Sami piłkarze Piasta również czują tę siłę i uważają, że są trochę niedoceniani co do szacowania potencjału ich drużyny, o czym TUTAJ dopiero co mówił nam Martin Konczkowski. On i koledzy na pewno nie zadowolą się samym awansem do pierwszej ósemki.
Sklejając to wszystko do kupy, wychodzi, że nie ma dziś żadnego poważniejszego powodu, dla którego Piast nie mógłby wejść do pucharów, zwłaszcza że ostatnie lata pokazały, iż tak naprawdę nikt nie gwarantuje nam pucharowego sukcesu, więc element nowości nie zaszkodzi. Wydaje się, że bardziej sprzyjających okoliczności dla klubu z Okrzei potem długo może nie być.
Z zupełnie innej perspektywy do rywalizacji przystępuje Śląsk Wrocław. Dla niego grupa mistrzowska jest już raczej nieosiągalna. Nawet w razie ewentualnego zwycięstwa w piątkowy wieczór, jeszcze przed pozostałymi meczami strata do ósmej Pogoni Szczecin wynosiłaby osiem punktów. Bardzo dużo. Do końca fazy zasadniczej zostałoby sześć kolejek, a po Piaście czekają Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa. Niewykonalne zadanie.
WKS co najwyżej może – podobnie jak w zeszłym sezonie – bardzo szybko zapewnić sobie spokój w grupie spadkowej. To akurat jak najbardziej jest do zrobienia. W czterech ostatnich meczach przed podziałem zmierzy się kolejno z Arką Gdynia, Miedzią Legnica, Wisłą Płock i Górnikiem Zabrze. Z całej piątki Śląsk chyba znajduje się obecnie w najwyższej formie i w sumie trudno się dziwić, Vitezslav Lavicka dysponuje dość wiekowym, ale jednak mocnym składem jak na Ekstraklasę. A że dotychczas ten potencjał nie był optymalnie wykorzystywany, to już inna sprawa. Z czeskim trenerem jednak wrocławianom raczej nic złego się nie stanie. Zmiana pokoleniowa w tej ekipie nadejdzie prędzej niż później, więc dobrze byłoby, gdyby brał się za nią ktoś poważny, a nie tylko tymczasowy “strażak”.
Fot. FotoPyk