Spektakularna akcja ratunkowa Wisły Kraków była wydarzeniem, które na początku 2019 roku zawładnęło polskimi mediami sportowymi. Kto wie, czy nie dzięki temu pojawiła się właśnie nadzieja również dla Stomilu Olsztyn, by nie upadł na dno. By pacjent, u którego parę dni temu ustała większość funkcji życiowych jeszcze doszedł do siebie. Pierwszy krok wykonano – Michał Brański, wiceprezes i jeden z głównych akcjonariuszy Wirtualnej Polski, pożyczył Stomilowi niezwykle ważne z perspektywy klubu 200 tys. zł. A dalsza akcja ratunkowa może w wielu aspektach przypominać to, co działo się w Krakowie.
Wspomniane 200 tysięcy ma pozwolić spłacić najpilniejsze zobowiązania wobec ZUS i Urzędu Skarbowego, co stało na przeszkodzie, by sięgnąć po kolejne 400 tysięcy. Miasto Olsztyn zablokowało bowiem możliwość dotacji klubu, jeśli ten nie ureguluje wspomnianych zaległości wobec instytucji państwowych. Gdy te zostaną załatwione, nic już nie będzie stało na przeszkodzie.
O wszystkim tym, co dzieje się obecnie w Stomilu, a co trudno nazywać inaczej, niż powstaniem z grobu, ewentualnie otwarciem spadochronu w ostatnim momencie lotu w przepaść i o perspektywach na tę bliższą, jak i nieco dalszą przyszłość, rozmawiamy z Piotrem Gajewskim. Lokalnym dziennikarzem i przedsiębiorcą, doskonale zorientowanym w sprawach dotyczących olsztyńskiego klubu. On również dołożył swoją cegiełkę do zakończonej sukcesem akcji ratunkowej.
– Zacznijmy od tego, jak przyszedł obecny prezes, Maciek Radkiewicz. Szczerze mówiąc, nie do końca było wiadomo, z czyjego on jest „rozdania”.
– Swego czasu mówiłeś na naszych łamach, że wydaje się być łebskim gościem, odpowiednią osobą.
– Pojawił się w takim momencie, że trudno go jakoś sensownie ocenić. Jego największym problemem było to, że przyszedł na totalnie spaloną ziemię. Znalazł się w klinczu. Gdziekolwiek poszedł, trafiał na ścianę. W tym impasie klub tkwił przez całą jesień, runda się skończyła i okazało się, że kasy nie ma już w ogóle. Długi są, jak na Stomil, potężne, a oprócz tego, co było, dochodzi to, co się dodatkowo narobiło.
– Właśnie, ile tego jest? We wrześniowym audycie wyszły niemal dwa miliony, ostatnio czytałem już o czterech milionach…
– Jak nie było z czego dolewać, to można policzyć, że od września musiało trochę dojść. Trochę też w międzyczasie wyszło, o czym nie było wiadomo. Wiesz, takie klasyczne trupy z szafy. Bajzel był na tyle duży, że już nikogo to nie dziwiło. Połowa z tych około czterech milionów – około bo ja nie mam pełnej wiedzy, tę może dać tylko audyt – to zaległości względem miejskich instytucji, typu pożyczka od miejskiej spółki, opłaty za prąd, za korzystanie z obiektów i tak dalej. Realny dług to pewnie około tych wspomnianych dwóch milionów. Ten dotyczący zawodników, firm zewnętrznych, ZUS-u i skarbówki.
Dla mnie to dużo, dla ciebie to dużo, ale dla klubu sportowego z relatywnie dużego miasta, jakim jest Olsztyn, to pryszcz. Największym problemem Stomilu do niedawna był jednak brak perspektyw wynikający z dwóch problemów. Z jednej strony brak stadionu, który mógłby być magnesem dla kogoś spełnionego finansowo. Coś na zasadzie: „mam kasę, to sobie zrobię klub z zajebistym obiektem, będę przyprowadzać kontrahentów i zrobię swój folwark, swoją zabawkę”. Sorry, w Stomilu nawet bardzo chcąc nie da się tego zrobić, bo stadion jest z 1978 roku, rok temu obchodził 40-lecie.
– Słaby powód do świętowania.
– No właśnie, chyba nikt tego też spektakularnie nie odnotował. Ale wracając do głównego tematu… Drugi powód klinczu, w którym znalazł się Stomil, to fakt, że lokalny biznes był Stomilem po prostu zmęczony. Wszyscy mieli podejście na zasadzie: „ja już się nie angażuję, bo to tylko problemy”. Bo i taka prawda: w mieście to nic nie daje. To, że zainwestujesz w Stomil nie sprawia, że ratusz traktuje cię jak „sponsora igrzysk”. Wręcz przeciwnie. Jedynym rozwiązaniem mogło być zatem wejście kogoś z zewnątrz. Takie próby były już wcześniej, ale bez entuzjazmu ze strony ratusza. Wcześniej, czyli zanim przyszedł obecny prezes. I nikt nie wie, dlaczego tak się działo… Natomiast teraz, w obliczu kataklizmu, szukanie inwestora było zintensyfikowane. Mówiło się o Sabrim Bekdasie, był temat jakichś jego spółek, które miałyby inwestować w Olsztynie. Tam jednak w grę wchodziło, jak to w przypadku Bekdasa, bazowanie na gruntach, ich wymiana, dzierżawa czy coś takiego. Interesowały go, z tego co słyszałem, miejskie nieruchomości. Nie ma w tym nic złego, ale od razu było wiadomo, że w Olsztynie to nie przejdzie. I tak też się stało. Prezydent miasta i jego zespół podeszli do tematu sceptycznie i sprawa umarła. Prezydent Olsztyna jest bardzo ostrożnym gościem, ostrożnym wręcz w niezdrowy sposób. Boi się jakiejkolwiek elastyczności i chyba nie jest do końca fanem sportu. Sport, kultura to są takie tematy mu chyba odległe. Nie czuje ich albo czuć nie chce. Szczerze mówiąc to dla mnie niezrozumiałe, bo akurat Olszty jest takim miastem, w którym sport i kultura powinny odgrywać w wizji miasta rolę kluczową, ale… to już temat na jakąś dłuższą rozmowę. I pewnie już nie na Weszło.
– Portalowi polsatsport.pl prezydent Olsztyna powiedział: „Chcemy ratować Stomil!” bardzo zdecydowanie.
– Tylko że te ruchy były mało zdecydowane. Powiedziałbym nawet, że pozorowane. Bez wyraźnej determinacji, jakby od niechcenia. Wydawać się mogło, że miastu nie zależy na klubie piłkarskim na pierwszoligowym poziomie. Wiele zmieniło się, kiedy losami klubu z jakiegoś względu zainteresowała się grupa wychowanków Olsztyna działających na emigracji w Warszawie. Po prostu olsztyniaków, którzy obecnie żyją i pracują w stolicy kraju. Takich ludzi jest dużo z racji, że z Olsztyna do Warszawy jest relatywnie blisko. Gdzieś im się to życie fajnie ułożyło i uznali, że warto zrobić coś dla miasta, z którego pochodzą. Taka grupa, od luźnej konwersacji grupie na WhatsAppie, gdzie też mnie zaproszono chyba ze względu na znajomość tematu, rozwinęła kwestię do realnej szansy na uratowanie klubu. Okazało się, że w grupie „olsztyniaków na emigracji” jest między innymi Arkadiusz Regiec, szef firmy Beesfund.
– Tej, która uczestniczyła w akcji crowdfundingowej Wisły Kraków.
– Dokładnie. Oprócz niego w temat zaangażował się też m.in. Michał Żukowski, prawnik, który współpracuje z Bogusławem Leśnodorskim. On też był zaangażowany w ratowanie Wisły w jakiś sposób. Kumaty prawnik, a przy tym zdeterminowany w temacie Stomilu. Oni we dwóch zaczęli podejmować jakieś kroki. Na początku chodziło o to, żeby akcją crowdfundingową zainteresować miasto, dobrać do tego 2-3 większych akcjonariuszy, którzy kupiliby akcji za powiedzmy kilkaset tysięcy i byli końmi pociągowymi akcji crowdfundingowej. A z szukania takich osób wyniknęło, że Stomilem zainteresował się nie tylko lokalny biznes, co należało do moich zadań – by lokalny biznes zainteresować Stomilem na nowo – ale także Michał Brański, czyli współwłaściciel Wirtualnej Polski. Nie jako przedstawiciel WP w tym wypadku, tylko jako samodzielny przedsiębiorca. Oczywiście sporą rolę odegrały tu kwestie towarzyskie, ale to jednak biznes i z tego co wiem, z Olsztynem wiąże on również plany inwestycyjne związane z nowymi technologiami. Bo Olsztyn to nie tylko miasto jezior, lasów, fajnej starówki, ale też z dużym potencjałem, jeśli chodzi o młodych ludzi. Odsetek młodych ludzi w wieku studenckim przypuszczam, że jest jednym z najwyższych w Polsce. Być może Michał Brański dostrzegł ten kapitał ludzki. I właśnie to przyciągnęło go do Olsztyna?
– Ale miasto nie przywitało go z otwartymi ramionami. Parę dni temu wystosowało oświadczenie, którego ton był trochę taki, jakby za wszelką cenę próbowano zdementować rozmowy, wręcz stwierdzić: my z panem Brańskim nie mamy nic wspólnego.
– Jakby chciał nie wiadomo co uzyskać od miasta… A jemu chodziło tylko o to, żeby nie był traktowany jak dojna krowa, a by stał się partnerem dla miasta. Żeby nie tylko on ciągnął ten klub, ale żeby miasto z nim współdziałało, szukało rozwiązań. Miasto nie raz już zniechęciło lokalny biznes do piłki, do sportu swoją oporną postawą. Ale pod presją kibiców i mediów wygląda na to, że tym razem udało się skruszyć beton.
Oświadczenie miasta, o którym mówisz, było kuriozalne. Nikt tak naprawdę nie potrafi odpowiedzieć tak do końca, skąd się ono wzięło i dlaczego ujrzało światło dzienne. Czego miasto tak bardzo się obawiało? Jakby nie bardzo chciało, żeby ktoś poważny zajął się klubem…
– Brzmiało ono tak, jakby w ratuszu nie pojawił się człowiek związany z Wirtualną Polską, tylko kolejny Vanna Ly.
– Swoimi kanałami dowiedziałem się, że Michał Brański przyjeżdża tego i tego dnia do Olsztyna. Uznałem, że warto ten temat nagłośnić i – jak się okazuje – to chyba pomogło. Presja medialna pozwoliła tego tematu nie grzebać. Pierwsza tura negocjacji wyszła kiepsko i gdyby nie wspomniana presja, temat mógłby umrzeć, tak jak kilka podobnych tematów umarło już wcześniej. Teraz wygląda na to, że strony wreszcie zaczęły się mieć ku sobie. Nie wiem, z czego wynikały wcześniejsze obawy. Spekuluje się różnie. Niektórzy ludzie ze środowiska, z mediów, kibice sugerują, że audyt dotyczący przeszłości klubu może być w jakiś sposób niewygodny dla władz miasta, które jest właścicielem klubu. Umówmy się, było tam sporo zaniedbań. Może są one kompromitujące w jakiś sposób dla kogoś ważnego? Dla mnie to teraz kwestia drugorzędna. Nowy inwestor może tylko uzdrowić sytuację. Wcześniej, okej, miasto nie chciało zbyt dużo inwestować w klub, wymieniać się gruntami, inwestować miejskich nieruchomości w temat i angażować zbyt dużych środków. Nie było to spójne z wizją obecnego prezydenta i trudno – takie jego prawo. Ale teraz nie ma żadnych specjalnych roszczeń poza tym, żeby miasto uczestniczyło w procesie i zapewniało choćby minimalną część budżetu oraz bazę. Żeby to nie było tak: przychodzi inwestor i słyszy: „baw się pan, my nie chcemy z tym klubem mieć nic wspólnego”. Moim zdaniem to w porządku.
– Wejście Michała Brańskiego odbierasz jako próbę rezurekcji? W pewnym momencie wydawało się, że Stomil jest trupem.
– Wiele na to wskazywało. Długi, jak się okazuje, były i są drastycznie mniejsze niż te Wisły, symboliczne, można powiedzieć. Najgorszy był marazm i brak perspektyw. Trochę jakbyś osobę, która nie umie pływać, rzucił na środek jeziora. Jak ktoś nie umie pływać, to i w małym jeziorku utonie. Wygląda na to, że teraz uda się to uratować. Z jednej strony pożyczka ma być zaledwie na 200 tysięcy, ale ona pozwoli spłacić zobowiązania wobec ZUS-u i skarbówki, dzięki czemu Stomil będzie mógł wystartować w konkursie na promocję miasta poprzez sport, co wcześniej było niemożliwe. Paradoks gonił paradoks, miasto ogłosiło konkurs, w którym Stomil nie mógł wystartować. Stomil, którego właścicielem jest miasto. W wymaganiach konkursu było, że trzeba mieć czyste konto wobec tych instytucji. To się odblokuje, do tego prawdopodobnie otworzy się na nowo lokalny biznes, który czuje teraz, że ma sensownych partnerów, wsparcie z zewnątrz. Wygląda na to, że uda się to poskładać i gdzieś w oddali zacznie się wyłaniać normalność. Teraz wyzwaniem będzie tylko poskładanie tego od strony sportowej. Do startu ligi kilka dni, a w kadrze zostało tylko kilku najbardziej doświadczonych zawodników, którzy w Olsztynie już się osiedlili i nie chcieli zmieniać miejsca zamieszkania. Jeżeli Stomil by upadł, zajęliby się tutaj pracą poza sportem. No i są juniorzy, którzy nie weszli jeszcze do seniorskiej piłki. To trochę za mało na ratowanie zaplecza Ekstraklasy dla Olsztyna.
– Trzech punktów, które zabrała Komisja Licencyjna, już się nie uda odzyskać?
– Raczej nie. Moim zdaniem to jednak i tak najmniejszy wymiar kary.
– We Włoszech to i po -50 bywa wlepiane.
– Dokładnie. W Polsce podeszli do tematu łaskawie.
– Wejście Michała Brańskiego jest już, jak rozumiem, przesądzone?
– Na stronie Stomilu jest już nawet oficjalne oświadczenie na ten temat. Podobnie w mediach społecznościowych Urzędu Miasta.
– Do wejścia potrzeba zbadania ze wszystkich stron dokumentów, żeby on wiedział, w co wchodzi. Szacuje się, że wejście może w praktyce potrwać około dwóch miesięcy. To nie zakup pudełka zapałek czy dżinsów, tylko klubu, który mimo że wyglądał niepoważnie, to jednak jest dość poważną inwestycją.
– Będzie się można dopatrywać podobieństw w tej akcji ratunkowej i akcji ratunkowej Wisły Kraków?
– Ma być podobnie. Wiadomo, że Stomil to, tak jak Krzysiek Stanowski wspomniał na Twitterze, nie jest klubem w perspektywie kraju tak znaczącym jak Wisła Kraków. Ma mniej sezonów w Ekstraklasie, mniej trofeów, jest z mniejszej miejscowości, ale jednak jest klubem rozpoznawalnym. Powiedzmy, że to TOP 20 klubów w Polsce pod tym względem spokojnie. Może nawet wyżej. Stomil to klub ze stolicy województwa, spędził osiem lat w Ekstraklasie, swego czasu był takim pozytywnym „wykwitem” na piłkarskiej mapie Polski. W 1994 roku wszedł „na salony” jako drużyna swojska i z miejsca miał jedną z najlepszych frekwencji w lidze. Na Legię chodziło wtedy po kilka tysięcy ludzi, a na Stomil spokojnie bywało po kilkanaście. Wówczas Stomil zyskał publiczną sympatię, wypuścił kilku fajnych zawodników jak Sylwek Czereszewski czy Tomek Sokołowski. Stał się rozpoznawalną marką.
– Teraz jednak o swój byt walczy trochę poza głównym nurtem, na zapleczu Ekstraklasy.
– Powiedzmy, że w miejscu minimum akceptowalnym dla kibiców. II liga to dla potencjału klubu, miasta, dla kibiców jednak za nisko. I liga jest akceptowalna, ale niech to będzie I liga z normalnością. Za nią wszyscy obecnie w Olsztynie wzdychają, ona jest celem. Jak uda się ją osiągnąć, można walczyć o coś więcej. Problem w Olsztynie był z obsługą Excela. Jak się spadnie z ligi sportowo, można to znieść. Choć sportowo Stomil jakoś zawsze dawał radę się utrzymać, między innymi dzięki zawodnikom doświadczonym, stąd, którzy chcieli ciągnąć wózek.
– Michał Brański i ewentualna grupa ratunkowa, którą jego wejście może pomóc zgromadzić, mają docelowo być właścicielem, udziałowcem klubu, czy kimś, kto przygotuje Stomil na poszukiwanie poważnego inwestora, jak ma to miejsce w przypadku Wisły?
– Jednoznacznie trudno mi powiedzieć, ale z tego co wiem, mówi się o perspektywie dwu-, trzyletniej. Brański to chyba taki typ wizjonera i z tego co wiem, interesuje go perspektywa zdecydowanie długofalowa. Wejście innych inwestorów jest jednak możliwe już niedługo. Tak jak mówiłem, poza infrastrukturą dla Stomilu najważniejszą sprawą jest „odczarowanie” wizerunku klubu-kukułki. A właśnie to teraz się dzieje. Wirtualny hasztag #NowyStomil, który od kilkunastu dni krąży po sieci, nabiera kształtów w realu. Aby tylko sportowo udało się teraz wszystko pospinać. Z tego, co wiem, na horyzoncie jest już kilka transferów „last minute”, w tym nawet zawodników z doświadczeniem na poziomie Ekstraklasy. Jeżeli uda się ich na czas dogadać, może nie będzie tak źle. Wiosnę Stomil zaczyna przecież od sześciu meczów u siebie, a wiadomo, że na starym stadionie przy Alei Piłsudskiego zespół z Olsztyna to zupełnie inna drużyna niż na wyjazdach. Będzie ciekawie, pacjent żyje!
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA