W latach pięćdziesiątych wymiatał Gunnar Nordahl. Dekadę później strzeleckimi umiejętnościami błyszczał legendarny Gigi Riva. Potem byli choćby Rossi, Platini, van Basten, Signori, Batistuta, Szewczenko, Totti, Ibrahimović, Higuain i Dżeko. Jasna cholera, nie starczyłoby czasu do końca 2027 roku, gdybyśmy mieli teraz wziąć się za opisywanie historii wszystkich tych genialnych piłkarzy, którzy w swoim czasie zdobywali tytuł capocannoniere, przyznawany najlepszemu strzelcowi Serie A. W sezonie 2017/18 nagrodzono dwóch graczy – Mauro Icardi i Ciro Immobile zdobyli po 29 goli w poprzednich rozgrywkach. To był najlepszy rezultat, gwarantujący prestiżowy tytuł. Ale dziś obaj ci napastnicy zostali z tyłu, utknęli gdzieś w peletonie. My skupimy się natomiast na ucieczce – tym bardziej, że w grupie forsującej tempo w wyścigu o koronę króla strzelców włoskiej ekstraklasy gna ile się w nogach dwóch polskich napastników.
I to nas cieszy. Martwi natomiast, że tempo w tej gonitwie narzuca pewien wiecznie nienasycony zwycięstwami i nagrodami Portugalczyk.
*
Piąte miejsce na liście najlepszych strzelców Serie A zajmuje w tej chwili Arkadiusz Milik (14 bramek w 22 występach). Od niego zatem zacznijmy, bo taki dorobek strzelecki jak najbardziej stanowi wystarczającą pozycję wyjściową, żeby pod koniec sezonu namieszać w rywalizacji o tytuł króla strzelców włoskiej ligi. Tym bardziej, że Milik z każdym tygodniem coraz bardziej rośnie w oczach trenera Carlo Ancelottiego. Szkoleniowiec neapolitańskiej drużyny na początku sezonu wiele sobie po polskim napastniku obiecywał, potem trochę zwątpił w jego przydatność i wykluczył z wyjściowej jedenastki, lecz ostatecznie Arek na nowo zaskarbił sobie zaufanie trenera. Od jakiegoś czasu gra i strzela regularnie , doskonale się odnajdując jako dziewiątka w ekipie wicemistrzów Włoch. Chciałoby się rzec – wreszcie.
Regularność w wydaniu Milika to naprawdę nie są przelewki – były piłkarz Ajaksu pakuje piłkę do siatki co 103 minuty, a w dorobku ma jeszcze 1 asystę (dane wg Transfermarkt). Na dodatek rozszalał się w roli wykonawcy stałych fragmentów gry – już trzy trafienia bezpośrednio z rzutów wolnych zapisał na swoim koncie w bieżącym sezonie Serie A. To plasuje go w najściślejszej, europejskiej czołówce, jeżeli chodzi o ten element gry w piłkę nożną. Polakowi wciąż zdarzają się mecze sknocone na całej linii, jak choćby starcie z Torino, gdy spartaczył chyba z pięć dogodnych sytuacji podbramkowych, a wtórował mu w tym partactwie Lorenzo Insigne. Efekt – bezbramkowy remis.
Ale, mimo wszystko, Milik osiągnął częstotliwość strzelecką z jakiej go wcześnie nie znaliśmy. Kiedyś to była strzelba – potężny wystrzał i mozolny proces przeładowywania broni. Teraz – raczej szybkostrzelny karabin. W tym sezonie Polakowi dopisuje wreszcie zdrowie i od razu może on rozwinąć skrzydła. Aż przyjemnie popatrzeć.
Gole Arka Milika według modelu xG. Dużo łatwych bramek, ale też sporo piekielnie trudnych strzałów zza szesnastki. To go wyróżnia na tle pozostałych napastników. fot. Understat
Kilka setek już Arek w bieżącym sezonie spartolił, ale nie ma tragedii. Stosunkowo rzadko uderza zza szesnastego metra, biorąc pod uwagę ile goli z dalszej odległości już zdobył. Duży plus. fot. Understat
Jaka się przed Milikiem rysuje przyszłość w lidze?
Juventus (DOM), Sassuolo (WYJAZD), Udinese (D), Roma (W), Empoli (W), Genoa (D), Chievo (W), Atalanta (D), Frosinone (W), Cagliari (D), SPAL (W), Inter (D), Bologna (W).
Tak naprawdę nie jest to terminarz, który może napawać przerażeniem. Z jednej strony – aż siedem meczów wyjazdowych, a Arkadiuszo zdecydowanie lepiej się czuje na Stadio San Paolo, gdzie niezmiennie otrzymuje euforyczne wsparcie ze strony trybun, co korzystnie wpływa na jakość jego gry. Ale te wyjazdy, Bogiem a prawdą, nie zapowiadają się zbyt strasznie. Roma to groźny rywal, prawda, lecz poza tym? Próżno tu szukać zespołów z czołówki. Napoli zagra u siebie z Atalantą, która nie słynie z doskonałej defensywy, co zresztą świetnie obnażył jakiś czas temu inny z polskich snajperów. Inter też podejmie przed własną publicznością, a mediolańska ekipa – delikatnie rzecz ujmując – targana jest pozaboiskowymi kłopotami, a końca tych perypetii nie widać.
Reszta przeciwników – dół tabeli. Serio, Milik zagra jeszcze w tym sezonie ze wszystkimi zespołami, które zajmują miejsca w stawce od ostatniego do jedenastego, za wyjątkiem dwunastej Parmy, dopiero co przez Polaka pognębionej.
Prezentuje się to… obiecująco.
Przeciwnicy pokroju Chievo, Frosinone, Empoli czy Genoi to wręcz wymarzone worki treningowe dla najprężniejszych bombardierów Italii, takich jak Milik właśnie. Defensywa tych drużyn popełnia kardynalne błędy, zupełnie przecząc stereotypom o wrodzonej biegłości taktycznej wśród Włochów. Oczywiście Carletto na pewno będzie chciał sięgnąć w tym sezonie po Ligę Europy, tym bardziej że na triumf w Serie A nie widać dla Napoli żadnych nadziei. Więc niby możemy się spodziewać pewnych rotacji w wyjściowej jedenastce, ale i tak prorokujemy Arkowi jeszcze wiele okazji do świętowania po zdobytych golach. Barierę dwudziestu trafień powinien przeskoczyć, może nawet uczyni to z łatwością. Jest duży potencjał na huknięcie hattricka tym czy innym ogórasom, a resztę brakującego dorobku można cierpliwie i metodycznie pozbierać po drodze. Zwłaszcza, jeśli rzuty wolne dalej będą Polakowi tak ładnie siedzieć. Partnerzy kreują mu sporo sytuacji – 4.34 strzału na 90 minut to naprawdę klawy bilans. Dużo lepszy niż choćby w przypadku Roberta Lewandowskiego w Bayernie.
Ach tak, no i jeszcze Juventus, pierwszy kąsek do ugryzienia. Cóż – nie chcemy zapeszać, ale zbliżające się wielkimi krokami starcie na szczycie Serie A to niekoniecznie musi być wieczór należący do Cristiano Ronaldo i jego kumpli z Turynu. Bo Stara Dama ostatnio jak gdyby zestarzała się wyjątkowo mocno, w wyjątkowo krótkim czasie i już nie imponuje jak dawniej. Długofalowego kryzysu rzecz jasna nie przewidujemy, ponieważ to za mocna paka, zbyt doświadczona zgraja.
Żeby było jasne – nie wydaje nam się, by Milik mógł realnie włączyć się do gry o tytuł capocannoniere. Jednak, po pierwsze nie jest to wykluczone. A po wtóre, dla chłopaka po takich przejściach zdrowotnych dociągnięcie do poziomu dwudziestu bramek w Serie A to będzie wystarczająco wspaniały wyczyn.
*
Zanim jednak do anonsowanego już CR7 przejdziemy, czas omówić czwartego w kolejce jegomościa. To Duvan Zapata z Atalanty Bergamo, a więc kolejny z napastników, który robi zdumiewającą furorę w bieżącym sezonie Serie A. 27-letni Kolumbijczyk w takim tempie i z takim rozmachem jeszcze nigdy nie strzelał, choć do Italii trafił ładnych parę lat temu. Jeszcze w sezonie 2013/14 zatrudniło go u siebie… Napoli. Duvan ma w tym momencie 16 goli na koncie (w 25 występach), do tego dograł partnerom 4 asysty. Golkipera drużyny przeciwnej pokonuje średnio co 115 minut, a zatem z nieco gorszą częstotliwością od omawianego wyżej Milika, ale to mimo wszystko statystyka na bardzo dobrym poziomie.
Jego gole nie robią piorunującego wrażenia, nazwijmy to, estetycznego. To zwykle gwoździe dobijane z bliska, po rażących babolach defensorów, ewentualnie strzały głową. Także z najbliższej odległości. Ale takie zagrania również trzeba umieć odpowiednio wykonać. Zapata genialnie odnajduje sobie miejsce w polu bramkowym – jakoś tak się do układa, że obrońca zawsze jest za jego plecami i zawsze sprawia wrażenie, jak gdyby był o pół metra niższy.
Trzeba pamiętać, że kolumbijski napastnik przez pierwszą część sezonu nie strzelał prawie wcale – premierowego gola w Serie A zdobył dopiero w jedenastej kolejce rozgrywek. Wcześniej zdarzało mu się wyłącznie asystować, a i to nieczęsto. Jednak to nie tylko on, ale i cała Atalanta przeżywała trudne momenty późnym latem i wczesną jesienią. Można zatem powiedzieć, że Duvan jest beneficjentem zwyżkującej dyspozycji swojej drużyny. Albo odwrócić teorię i stwierdzić, że to ekipa z Bergamo się rozkręciła, bo Zapata wreszcie zaczął trafiać.
Cóż, system naczyń połączonych. Ostatnio Atalanta dwa razy dostała w czapkę, Zapata oczywiście bez gola.
Natomiast od czternastej do dwudziestej pierwszej kolejki napastnik wpakował futbolówkę do siatki czternastokrotnie, w tym raz zaaplikował czwórkę w jednym meczu. Z Frosinone. Słowem – nieobliczalny facet. Potężny, mocny na nogach, diablo głodny bramek. Oddaje ledwie 3.69 strzału na 90 minut gry – to o wiele mniej niż Milik, nie wspominając już o CR7.
Bramki Zapaty. Mnóstwo zdobytych z centralnej części pola karnego, a wręcz pola bramkowego. Kolumbijczyk to prawdziwy król szesnastki. Widać zresztą na pierwszy rzut oka, gdzie jest jego ulubiona „klepka” na boisku. Aż się tam zazieleniło. Duvan ustawia się prawie zawsze w tym samym miejscu, niczym wyspecjalizowany w rzutach za trzy punkty koszykarz, notorycznie czający się blisko narożnika parkietu. fot. Understat
Kiedy Zapata sili się na uderzenia skomplikowane, z niewygodnych pozycji – marnuje sytuacje. On potrzebuje naprawdę konkretnej okazji, by skutecznie zaatakować. Ale, na swoje szczęście, gra u Gasperiniego – w Atalancie takich szans naprawdę nie brakuje. To drużyna miłująca ofensywę, fachowców od kąśliwych dośrodkowań ci u nich dostatek. fot Understat
Przed jakimi wyzwaniami stoi jeszcze w Serie A nieustraszony Zapata?
Fiorentina (D), Sampdoria (W), Chievo (D), Parma (W), Bologna (D), Inter (W), Empoli (D), Napoli (W), Udinese (D), Lazio (W), Genoa (D), Juventus (W), Sassuolo (D).
Przyjdzie mu pograć z samą ligową śmietanką – Juventus, Inter, Napoli i Lazio to ekipy z czołówki Serie A. Oczywiście Atalanta też aspiruje do tego elitarnego grona, ale wciąż za mało w tej drużynie jest regularności, a za dużo frajerskich porażek. Idealistyczny styl gry kosztuje niejednokrotnie utratę punktów. Aczkolwiek – jeżeli chodzi o zdobyte bramki, w całej lidze tylko Juventus ma ich więcej niż drużyna z Bergamo, więc trudno się spodziewać jakieś szczególnej strzeleckiej zapaści po Zapacie. Choć Kolumbijczyk, o czym już wspominaliśmy, ostatnio jak gdyby zwolnił, wyhamował.
Do bariery dwudziestu goli dojedzie, to wydaje się pewne. Ale udziału w wyścigu o koronę króla strzelców się po kolumbijskim mocarzu jednak nie spodziewamy. Jego repertuar zagrań za bardzo ogranicza się do prostego dostawiania szufli lub baśki, a za mało okazji do gola napastnik kreuje sobie sam.
*
O tytuł capocannoniere niespodziewanie powalczy też w tym sezonie Fabio Quagliarella, weteran włoskich boisk. 36-letni napastnik – czy raczej, wolny elektron w ofensywie, bo trudno boiskowe zadania Fabio sprowadzać do roli klasycznego egzekutora. To byłaby nieuczciwa szufladka. Włoch ma już w bieżących rozgrywkach Serie A 17 goli i 6 asyst w dorobku, a to wszystko na przestrzeni 24 występów. Już w chwili obecnej jest to drugi pod względem skuteczności sezon Fabio, jeśli chodzi o jego występy we włoskiej ekstraklasie, zainaugurowane w 2005 roku. Lepiej było tylko… w zeszłym sezonie, gdy Quagliarella ustrzelił dziewiętnaście goli. Wynik jak najbardziej do machnięcia w bieżącej kampanii. A to wszystko przy zaledwie 3.66 strzału na 90 minut.
Ta futbolowa żmija kąsa rzadko, lecz niezwykle jadowicie.
Kapitan Sampdorii w ostatniej ligowej kolejce zdobył siedemnastego gola, czym przerwał krótki okres niemocy. Poważne strzelanie w tym sezonie rozpoczął zaś od dziesiątej kolejki – zaaplikował wtedy bramkę Milanowi, a potem znajdował drogę do siatki w dziesięciu spotkaniach z rzędu. Jedenaście kolejnych meczów z co najmniej jednym golem na koncie – jeżeli do kogoś pasuje wyświechtane powiedzonko, że na starość jest jak wino, to na pewno do tego zawodnika. Fabio strzela trochę rzadziej od rywali – gol co 123 minuty – ale za to jego trafienia często bywają przedniej urody.
No i od dłuższego czasu Quagliarella gra prawie każdy mecz od deski do deski. To też zaskakujące jak na zawodnika w tym wieku, że nie podlega rotacji. Jak widać – po prostu jej nie potrzebuje. Sekret długowieczności włoskich napastników wymaga jakiejś głębszej analizy – pamiętamy przecież co wyczyniali na stare lata Luca Toni czy Antonio Di Natale. Przeżywali nie drugą, nie czwartą, a dziesiątą młodość. Lider Sampy idzie w ich ślady.
Fabio to przede wszystkim doskonale ułożona nóżka. Nie przestraszy go kozłująca futbolówka, niewygodne podanie, nieprecyzyjna wrzutka – uderzyć z pierwszej piłki potrafi właściwie z każdej pozycji. Niesamowita pewność przy podejmowaniu decyzji. fot. Understat
Choć, jak widać, ta pewność siebie niekiedy trochę go ponosi – te uderzenia z kilkudziesięciu metrów mógłby włoski napastnik ograniczyć, ponieważ pożytku z nich niewiele. fot Understat
Co czeka dalej specjalistę od goli zdobywanych piętką?
SPAL (W), Atalanta (D), Sassuolo (W), Milan (D), Torino (W), Roma (D), Genoa (D), Bologna (W), Lazio (D), Parma (W), Empoli (D), Chievo (W), Juventus (D).
Nie jest źle – z jednej strony sporo starć z potentatami, ale właściwie wszystkie przed własną publicznością. Dla samego Fabio to niewielka różnica – on strzela niemal równie często u siebie, co na wyjazdach. Ale Sampa generalnie jest ekipą własnego stadionu, gdzie punktuje znacznie lepiej i o wiele skuteczniej się broni.
Ekipę z Genui czekają jeszcze mecze z ligowymi średniakami i autsajderami, a zatem doskonała szansa, by podrasować swoje strzeleckie wyniki. Quagliarella na pewno walki o koronę króla strzelców nie odpuści – to człowiek niezwykle doświadczony przez życie, pewien okrutny zwyrodnialec zatruł mu najlepsze lata sportowej kariery. Dzisiaj Włoch z przytupem nadrabia stracony czas. I życzymy mu jak najlepiej, ze szczerego serca, ale konkurencja jest chyba zbyt konkretna. Fabio już od jakiegoś czasu poprawia swój dorobek strzelecki głównie z rzutów karnych, a generalnie kiepsko dysponowana Sampdoria spada na łeb na szyję w tabeli Serie A.
Ta ekipa jest zakuta w tak ciężkie, taktyczne kajdany, że naprawdę trudno tam narobić szumu w ataku. Wiedzą coś o tym Bartosz Bereszyński i Karol Linetty. Gdybyśmy mieli pokusić się o odgadnięcie, który z pięciu czołowych snajperów ligi najszybciej pozwoli się doścignąć peletonowi, wskazalibyśmy właśnie na weterana z Genui. On już i tak swoje zrobił.
*
Jest i on!
Krzysztof Piątek przyzwyczaił nas już do tego, że za nic ma standardowe pierdzielenie o potrzebie aklimatyzacji, zaadaptowania się do taktyki, doszlifowania relacji z nową drużyną, przyzwyczajenia się do innego środowiska. Jego te banialuki nie dotyczą – gość po prostu przychodzi, przedstawia się, zajmuje miejsce w pierwszym składzie i strzela jednego gola za drugim. Trzeba powiedzieć, że jest to filozofia życiowo-zawodowa wprost genialna w swej prostocie. Krzysiek wziął szturmem Genoę, teraz bierze Milan. Lufy jego rewolwerów grzeją się do czerwoności.
Jak na razie Piątek zdobył 18 goli w 24 występach w Serie A. To daje trafienie co 106 minut gry, dodatkowo niektóre źródła zaliczają mu też 1 asystę. Bilans po prostu piorunujący. Polski napastnik strzelał dla Milanu we wszystkich meczach ligowych, nie licząc króciutkiego debiutu przeciwko Napoli. Rewolwery huczą raz za razem, bez opamiętania, a przecież były piłkarz Cracovii nie dostaje od trenera Rossonerich pełnych dziewięćdziesięciu minut na boisku. Gennaro Gattuso upiera się, żeby Piątka ściągać na dwadzieścia minut przed końcem meczu, dając szansę na wykazanie się konkurentowi Polaka do miejsca w wyjściowej jedenastce.
Patrick Cutrone to oczko w głowie sztabu, więc staramy się tę strategię rozumieć, ale…
Panie Rino – proszę, na litość boską, skończyć z tym dziwacznym manewrem. Jest napastnik, łupie gola za golem, z każdej piły potrafi zrobić użytek. Taki gość musi orać murawę od pierwszego gwizdka do ostatniego i czekać na swoje szanse, a one same go znajdą. Nie można tak cudować ze snajperem będącym w równie szaleńczym gazie co Polak. To może być jego pięć minut, jego życiówka. I tak przecież Krzysiek musi się pogodzić z tym, iż w Milanie nie wolno mu tak wiele jak w Genoi. W poprzednim klubie oddawał grubo ponad cztery strzały na 90 minut gry. Teraz? Zaledwie 3.47 strzału. Trzeba częściej dzielić się piłką, jeszcze więcej pracować bez niej. Milan wcale nie poprawił jego sytuacji jako napastnika – niesie go fala euforii, ale prawda jest taka, że koledzy z Mediolanu kreują Polakowi niewiele dogodnych sytuacji do zdobycia bramki.
Fenomen Piątka tkwi jednak w tym, że on z łatwością finalizuje również sytuacje nie-dogodne.
Piątek ma na koncie całe mnóstwo nieoczywistych trafień. Jest oczywiście przede wszystkim doskonałym egzekutorem, ale potrafi też walnąć gola z niczego, wywalczyć sobie sytuację w pojedynkę. To wielki dar i jego duża przewaga nad niektórymi konkurentami. Kiedy oni czyhają na stuprocentową szansę, Krzysiek pakuje piłkę do siatki z pozycji, która sprawiała wrażenie nieprzygotowanej. fot. Understat
Oczywiście Piątek – jak każdy łowca goli – sporo sytuacji również marnuje. Ale rzadko są to szanse naprawdę klarowne. fot. Understat
Co dalej czeka Piątka i Milan?
Sassuolo (D), Chievo (W), Inter (D), Sampdoria (W), Udinese (D), Juventus (W), Lazio (D), Parma (W), Torino (W), Bologna (D), Fiorentina (W), Frosinone (D), SPAL (W).
Mamy trochę złych przeczuć. Strata do CR7 jest wprawdzie minimalna, ale terminarz nie rozpieszcza Milanu – trudne starcie derbowe, dwa paskudne wyjazdy do Turynu. W ogóle Rossonerich czeka kilka skomplikowanych potyczek wyjazdowych z groźnymi średniakami i zespołami zaliczanymi do ligowej czołówki. Krzysiek dotychczas nie dał się poznać jako szczególnie skuteczny kat ligowych gigantów. Stał się nawet z tego powodu obiektem ataku krytyków, gdy jeszcze grał w poprzednim klubie. Ale na bazie pierwszych popisów polskiego napastnika w Mediolanie można z czystym sumieniem tę krytykę wyrzucić do śmieci. Kalidou Koulibaly na pewno to potwierdzi.
Problem tkwi w tym, że koronę króla strzelców najłatwiej jest zdobyć gromiąc bezlitośnie ogórkowe ekipy z dołu tabeli. Milan będzie miał kilka takich okazji – jedną już niebawem, w starciu z Chievo. Tylko cóż z tego, skoro Gattuso najpewniej skorzysta z tej szansy, by Cutrone złapał bezcenne minuty kosztem polskiego goleadora?
Tytuł capocannoniere może się wymknąć Polakowi z rąk wskutek tej dziwacznej polityki kadrowej managera Rossonerich. Tych poucinanych z każdego spotkania minut w ostatecznym rozrachunku może po prostu zabraknąć.
*
Bo dobrze wiemy, że pewnemu panu z Madery marzy się tytuł króla strzelców w trzeciej już wielkiej, europejskiej lidze. W przypadku Cristiano Ronaldo nie będzie mowy o żadnym odpoczywaniu, jeżeli losy strzeleckiej klasyfikacji nie będą jasno wskazywały na olbrzymią przewagę Portugalczyka. Na razie gwiazdor Juventusu zgromadził 19 bramek i 10 asyst w 25 meczach. To daje średnio trafienie co 113 minut gry – a zatem rezultat minimalnie gorszy od duetu polskich snajperów. Ale któż by się przejmował takimi szczegółami. Liczy się przecież wyłącznie to, kto nastuka więcej goli. Bardziej zaawansowane statystyki to zabawka dla analityków i ekspertów, historia nie zapamiętuje takich wyczynów. Cristiano o tym wie. Dlatego nigdy nie odpuszcza, nawet jeżeli stawką jego akcji w doliczonym czasie gry jest gol na 6:0 z pogrążonym już od dawna w rozpaczy beniaminkiem.
Juventus ostatnio na całej linii dał ciała z Atletico i to jest fakt. Ze Starej Damy w tym jednym meczu wylazło bokiem całe jej kunktatorstwo, cwaniactwo, boiskowa bylejakość. Podopieczni Diego Simeone obnażyli wszystkie negatywne strony Juve, które w Serie A też są widoczne, ale nie ma tam rywali zdolnych, bo hegemona wypunktować. Stąd Bianconeri regularnie dopisują sobie trzy punkty po meczach smętnych, nudnych i wyrównanych, choć na papierze dysproporcja sił przemawia znacznie na ich korzyść. W grze jej jednak nie widać, bo Juve nie ma wielkiej ochoty, by jakikolwiek rozmach w ofensywie proponować.
Bardzo często o losach tych stykowych pojedynków decyduje właśnie Cristiano.
Jego gole, jego asysty, jego kluczowe decyzje w newralgicznych momentach. W Champions League portugalski napastnik został zneutralizowany, ale w Serie A niespecjalnie się ta misja komukolwiek udaje. Ronaldo nie strzela rwanymi seriami, nie miewa długich przestojów. Odkąd rozwiązał worek z bramkami – a miało to miejsce w czwartej kolejce ligowych zmagań – jego celownik nie zaciął się właściwie ani na moment. Brakuje może występów spektakularnych, hattricków, pogromów. Ale szalona ofensywa nie leży w filozofii Massimiliao Allegrego.
Wydaje się, że Cristiano po prostu strzela tyle, ile w Juventusie da się strzelać. Ostatnim capocannoniere w barwach Starej Damy został wszakże Alessandro Del Piero, przeszło dekadę temu. To nie jest klub zbudowany tak, by wybitne jednostki śrubowały w nim swoje strzeleckie rekordy. To nie jest Real, który prowadząc 5:0 szuka trafienia numer sześć. To jest Juventus, który cofa się i cwaniakuje mając jednobramkową zaliczkę.
Cristiano w Juve często operuje bliżej skrzydła, ma nawet sporo asyst w starym stylu, pochodzących z dośrodkowań. Ale jego królestwem jest szesnastka. Łatwe gole Portugalczyk miesza ze strzeleckimi majstersztykami. fot. Understat
Chyba żaden inny piłkarz na świecie nie może sobie pozwolić na taką beztroskę w partaczeniu akcji nieodpowiedzialnymi decyzjami strzeleckimi. Cristiano wali w stronę bramki z każdej pozycji, zazwyczaj niecelnie. Sknocił również całkiem sporo klarownych sytuacji.
CR7 strzela w Juventusie często jak opętany – 6.80 strzału na mecz to bilans kosmiczny, nieporównywalny z żadnym innym napastnikiem omawianym w ramach tej analizy. Trudno będzie pozostałym kandydatom do korony króla strzelców ścigać się z facetem mogącym sobie pozwolić na takie wiele. Portugalczyka na boisku ogranicza tylko własna fantazja, a czasami – jedynie poczucie elementarnej przyzwoitości. Partnerzy muszą poświęcić cząstkę swoich indywidualnych ambicji, by błyszczeć mógł on.
Co go jeszcze w tym sezonie czeka?
Napoli (W), Udinese (D), Genoa (W), Empoli (D), Cagliari (W), Milan (D), SPAL (W), Fiorentina (D), Inter (W), Torino (D), Roma (W), Atalanta (D), Sampdoria (W).
To niełatwy terminarz. Cztery bardzo wymagające wyjazdy, kilku niewygodnych przeciwników goszczonych na własnym obiekcie. Oczywiście wydaje się pewne, że Juventus już nie wypuści z rąk mistrzostwa kraju. Ale bardzo możliwe, że przedwczesne odpadnięcie z Ligi Mistrzów coś jednak w tej drużynie zepsuje na amen. Po pierwsze – podważy mit Cristiano jako zbawcy, który na białym rumaku przybył do Italii, by zdobyć dla Starej Damy upragniony Puchar Mistrzów. A gdy ten mit upadnie, koledzy z drużyny mogą z nieco mniejszym pobłażaniem spoglądać na kuriozalne próby strzeleckie CR7 z dalekiego dystansu.
Poza tym – sam Cristiano może zatracić rytm, podświadomie zwolnić obroty. Dla niego liczy się przede wszystkim Liga Mistrzów. Klęska w dwumeczu z Atletico może rozregulować trybiki w portugalskiej maszynie, wytrącić go z równowagi. Portugalczyk miewał już okresy strzeleckiej niemocy w ostatnich latach, choć zwykle związane one były z kontuzjami. Zresztą – to wszystko są prawdopodobnie tylko pobożne życzenia (poza kontuzją oczywiście, niechaj Ronaldo cieszy się znakomitym zdrowiem), gdyż poważnych wahań dyspozycji i nastroju po Cristiano w bieżącym sezonie nie widać. Były piłkarz Realu Madryt strzela nawet wtedy, gdy gra mu się zupełnie nie układam gdy męczy się na boisku, gdy psuje dryblingi.
Facet ma po prostu tyle atutów i taką czutkę w szesnastce przeciwnika, że na dłuższą metę jest nie do powstrzymania.
Jeżeli ktokolwiek chce mu sprzątnąć tytuł capocannoniere sprzed nosa, musi po prostu strzelać, strzelać i jeszcze raz strzelać. Nie popadać w kryzysy formy, nie gubić pewności siebie. Nie oglądać się na Portugalczyka, bo on swoje zrobi. Bariera 25 goli w sezonie pęknie, to pewne jak amen w pacierzu. Tego gościa nie da się wyhamować – można tylko dać gaz do dechy i go wyprzedzić. Czy Piątek i Milik są dość szybcy, by tego dokonać? Ten drugi raczej nie. A ten pierwszy?
Ten pierwszy niemal równo rok temu był piłkarzem Cracovii i zdobywał zwycięską bramkę w starciu z Wisłą Płock A teraz rozważamy jak gdyby nigdy nic, czy to on nastrzela więcej goli do końca sezonu Serie A, czy może jednak Cristiano Ronaldo. Jaki z tego wniosek? Że w przypadku Piątka możliwe jest po prostu wszystko. I nudnawy mecz Pucharu Włoch z Lazio niczego w tej materii nie zmienia.
fot. newspix.pl