Jeszcze rok temu ekstraklasa była ligą, w której nie grał żaden Islandczyk. Dziś jest ich już dwóch, bo do sprowadzonego przed dwunastoma miesiącami do Jagiellonii Bodvara Bodvarssona dołączył Adam Orn Arnarson w Górniku Zabrze. Nie było o nim wiadomo zbyt dużo, nawet prowadzący potral icelandnews.is i profil na Facebooku Piłkarska Islandia Piotr Giedyk nie był w stanie wiele o Arnarsonie powiedzieć. Wybraliśmy się więc do Zabrza, by dowiedzieć się u źródła, kim jest nowy prawy defensor czternastokrotnych mistrzów Polski, który właściwie z miejsca wywalczył sobie plac w zespole z Górnego Śląska.
O Islandczykach krąży stereotyp, że jesteście ludźmi nielubiącymi marnować czasu, więc domyślam się, że piłka nożna nie była jedyną rzeczą, jaką się zajmowałeś żyjąc na Islandii.
Oczywiście. Jasne, zawsze chciałem być piłkarzem, ale kiedy żyjesz na Islandii, nie możesz zajmować się tylko tym, nie byłoby cię wtedy stać na życie, na utrzymanie. Pieniądze, jakie zarabia się w piłce są po prostu za małe. W Polsce istnieje profesjonalizm, na Islandii jest kilku gości, którym udało się dostać zawodowy kontrakt w największych klubach. Ja musiałem uczyć się i grać w piłkę jednocześnie. Z kolei latem, gdy kończyła się szkoła, trzeba było iść do pracy.
Na Islandii aktywizują ludzi zawodowo od bardzo młodego wieku.
Tak, już mając trzynaście lat prawo pozwala ci pracować. Najczęściej wykonujesz jakieś prace dla swojego miasta. Najczęściej chodzi o sprzątanie parków, plewienie chwastów. Nie jest to znacząca praca, ale ktoś musi sprzątać miasto. Nie dostaje się za to wielkich pieniędzy, ale to zawsze coś, szczególnie dla nastolatka. Nie siedzisz w domu nic nie robiąc, rząd nie chce, by dzieciaki marnowały czas, więc robisz coś pożytecznego.
Gdy trafiłeś do NEC Nijmegen wiedziałeś już, że się udało, że prawdopodobnie będziesz jednym z niewielu Islandczyków, którym uda się utrzymać z gry w piłkę?
Wciąż byłem młody, ale dostałem tam trzyletni kontrakt, więc czułem się w miarę pewnie. Oczywiście, to piłka, rzeczy mogły się potoczyć dobrze, źle, więc nie rezygnowałem z nauki, pobierałem lekcje przez Internet. Przestałem się uczyć dopiero, gdy trafiłem do Nordsjaelland, wtedy skoncentrowałem się w pełni na piłce, od tamtej pory żyję z piłki.
Jak w ogóle znalazłeś się w NEC Nijmegen?
Grając w reprezentacji U-18 albo U-19 graliśmy w jednym międzynarodowym turnieju ze Szwecją, Litwą i Norwegią. Skauci NEC obserwowali lewego skrzydłowego, przeciwko któremu grałem, ale chyba trochę przeszkodziłem mu w transferze, bo po turnieju odezwali się ode mnie. Musiało im się spodobać to, jak go powstrzymałem. Zaprosili mnie na dwa tygodnie testów razem z dwoma innymi chłopakami z Islandii. Jeden wrócił do domu, nas dwóch – ja i Dadi Bergsson – zostaliśmy w Holandii.
To była duża decyzja dla szesnastolatka? Przeprowadzka do obcego kraju…
Nowy język, nowy styl życia. Kultura holenderska nie jest aż tak odmienna, ale mimo wszystko trochę się różni. No i musieliśmy mieszkać sami mając dopiero szesnaście lat. Na początku było mi ciężko, byłem bardzo daleko od swojej rodziny. Z czasem było jednak coraz lepiej.
Mieszkaliście w jakimś akademiku, w ośrodku treningowym?
Nie, klub proponował nam mieszkanie z holenderską rodziną. Byliby kimś w rodzaju naszych rodziców. Ale zdecydowaliśmy się z Dadim zamieszkać w dwójkę w domu. Nie wiem, czy to była najmądrzejsza decyzja. Może byłoby lepiej żyć z tą rodziną, pewnie szybciej nauczylibyśmy się języka.
Co było najtrudniejsze w tym życiu na własną rękę?
Kiedy przychodzisz do domu, musisz sam zrobić sobie jedzenie, samemu sprzątasz. Masz wrażenie, że nie masz czasu na odpoczynek, bo musisz posprzątać, zjeść, zrobić samemu zakupy. Miałem wrażenie, że nagle spada nam na głowę cała masa obowiązków. Dziś to dla mnie normalne, tak wygląda życie. Ale wtedy myślałem sobie: ach, gdyby tylko rodzice tu byli, zrobiliby to za mnie. Nie mogłem już być dzieckiem, musiałem dorosnąć. Ale to pozwoliło mi dojrzeć w bardzo młodym wieku.
W NEC nie udało ci się jednak nawet zadebiutować.
W tamtym czasie trenerem był Alex Pastoor. Trenowaliśmy u niego z pierwszym zespołem. Graliśmy cały czas w zespole U-19, ale zabierał nas na zajęcia w “jedynce”. Całe przygotowania przedsezonowe odbyliśmy z pierwszą drużyną, szło nam nieźle. Gdy zaczęła się liga, cały czas byliśmy blisko drużyny, Dadi dwa razy znalazł się nawet na ławce rezerwowych, mi się to nie udało ze względu na dużą konkurencję. Byliśmy blisko drużyny, ale zespół zaczął rozgrywki źle, trener Pastoor został zwolniony niedługo po starcie sezonu. Nowy trener nie pozwalał nam już brać udziału w zajęciach pierwszej drużyny, nie chciał nam nawet dać szansy, odesłał nas od razu z powrotem do U-19 po jednym treningu. Na koniec sezonu, gdy klub spadł z ligi, powiedziano nam, że mamy odejść. Że klub chce rozwiązać nasze kontrakty, bo ogranicza budżet płacowy. Szczerze mówiąc byłem zaskoczony, bo zarabialiśmy bardzo mało. Raczej liczyłem, że po spadku dostaniemy więcej minut w drugiej lidze. Ale to była ich decyzja.
Tobie powiodło się bardziej niż Bergssonowi. On wrócił na Islandię, gdzie – jak mówiłeś – trudno utrzymać się z piłki, ty trafiłeś do Nordsjaelland.
W tamtym czasie Nordsjaelland miało islandzkiego trenera, który znał mnie z juniorów Breidabliku. Chciał podpisać ze mną kontrakt od razu, ale w klubie zdecydowali, że trzeba mnie najpierw sprawdzić, więc przyjechałem na tygodniowe testy, żeby potwierdzić, że coś potrafię. Podobało im się, co zobaczyli. Na początku nie grałem za wiele, bo przyszedłem w środku sezonu i trudno było wejść do drużyny. Raz byłem na ławce, raz na trybunach. Dopiero w kolejnym sezonie grałem więcej. Rywalizacja o miejsce w zespole była zacięta, walczyłem choćby z Mario Ticinoviciem, który później trafił do ligi belgijskiej, do Lokeren. Udało mi się zagrać parę dobrych meczów, może nie wszystkie, bo wciąż byłem młody i miałem problem z ustabilizowaniem formy. Ale najważniejsze wtedy było, żeby zbierać minuty, uczyć się. Dwa razy grałem na wyjeździe z Kopenhagą, z największym zespołem w całej Skandynawii, dużym w skali Europy, grającym regularnie w Lidze Mistrzów, Lidze Europy. Dużo się tam nauczyłem, bardzo podobał mi się też styl gry, jakiego wymagano od nas w Nordsjaelland. Chciano, żebyśmy jak najwięcej grali piłką, nie obawiali się gry kombinacyjnej, unikali długich piłek.
Ostatni mecz, w jakim zagrałeś, to był mecz z Aarhus, przegrany 0:3. Zostałeś zmieniony jako pierwszy, później dwa razy usiadłeś na ławce, aż wreszcie kompletnie zniknąłeś z kadry meczowej. Zagrałeś tak źle?
Powiem ci szczerze, że nie pamiętam tego spotkania. Na pewno to nie był taki mecz, gdzie powiedziałbym, że zagrałem do dupy, popełniłem jakiś wielki błąd. Który bym wskazywał jako jakiś moment, gdy skończyła się moja przygoda z Nordsjaelland. Nic z tych rzeczy.
Niemniej już więcej nie zagrałeś. Zrobiono z ciebie kozła ofiarnego?
Tak to już jest, że jak się przegrywa, trener chce zamieszać, coś pozmieniać. Powie ci to każdy zawodnik, czasami nie trzeba zagrać najgorszego meczu w życiu, żeby nie wyjść na kolejny w pierwszym składzie.
Wylądowałeś w Norwegii, nie mając 20 lat miałeś już na koncie grę w Islandii, Holandii, Danii. Mógłbyś otworzyć biuro podróży.
Sporo się w moim życiu zmieniało, jak na mój wiek, mieszkałem w naprawdę sporej liczbie miejsc, krajów. Wybrałem wtedy Aalesund, bo chciałem być w stu procentach pewny, że będę grać w każdym kolejnym spotkaniu. W Nordsjaelland był też nowy trener, miałem tylko pół roku do końca kontraktu. I choć wyglądałem dobrze podczas przygotowań, gdy dostałem telefon z Aalesund, gdzie wiedziałem, że klub bardzo mnie chce i że będę grał więcej. Znałem tam też dwóch Islandczyków z reprezentacji młodzieżowych. Liga norweska to naprawdę dobry poziom, kluby pokroju Rosenborga czy Molde mają dużą renomę.
UNDER 2,5 W MECZU GÓRNIKA Z ZAGŁĘBIEM? AŻ 1,97 W LV BET!
Ciągłe zmiany miejsc zamieszkania traktujesz jako wynikający z takiego, a nie innego zawodu przywilej czy bardziej jako coś męczącego, uciążliwego?
Szczerze mówiąc nienawidzę tej chwili, kiedy już wiem, że zmieniam klub, bo trzeba pakować wszystkie swoje rzeczy. To nie tak, że wsiadasz w samolot, pojawiasz się tu i tu i zaczynasz grać w piłkę. Trzeba na nowo wszystko organizować, musisz zmienić bank, numer telefonu. Nieszczególnie to lubię, mimo że robiłem to już wiele razy. Kiedy podejmuję decyzję o zmianie, to musi być zmiana na lepsze, motywowana chęcią podjęcia nowego wyzwania. Bez takiego przeświadczenia przeprowadzka by mnie zabiła.
Jakie wyzwania najbardziej cię kręcą, jak wyznaczasz sobie cele?
Moim celem numer jeden jest gra dla pierwszej reprezentacji w każdym jej meczu. To jest mój cel w tej chwili – być w grupie powoływanych piłkarzy. Nie ustalam sobie celi liczbowych, zawsze chciałem po prostu zrobić najwięcej, jak tylko mogę w każdym spotkaniu. Wciąż dojrzewam piłkarsko, by spisywać się dobrze mecz po meczu.
Skoro już wywołałeś temat drużyny narodowej, widziałem że w reprezentacji U-17 miałeś okazję grać jeden na jeden przeciwko Julianowi Brandtowi, Thomasowi Lemarowi. Któryś z takich pojedynków z przyszłymi gwiazdami światowej piłki szczególnie zapadł ci w pamięć?
Wiesz co, kiedy gramy jako drużyna narodowa, jesteśmy tak spójni, zwarci, że nie ma dla nas znaczenia, z jakim rywalem się mierzymy. W zespole U-21 graliśmy przeciwko najlepszej drużynie, jaką widziałem. Wygraliśmy u siebie z Francją 3:2. Grali tam wtedy Benjamin Mendy, Aymeric Laporte, Presnel Kimpembe, Tiemoue Bakayoko, Corentin Tolisso, Adrien Rabiot. Na prawym skrzydle był wtedy Kingsley Coman, na lewym – Thomas Lemar. Niesamowity zespół. I ograliśmy ich 3:2. W drużynie narodowej naprawdę nie ma to znaczenia, z kim gramy, jesteśmy jak jeden organizm. Ale gdybym miał wymienić jednego zawodnika, który zrobił na mnie absolutnie największe wrażenie, powiedziałbym: Tolisso. Strzelił nam na wyjeździe, nadawał znaczenie słowom: kontrolować mecz.
Ostatnio byłeś powołany do reprezentacji w styczniu, w ligowym składzie, nie zagrałeś jednak ani minuty. Rozmawiałeś wtedy z selekcjonerem Erikiem Hamrenem o tym, co byłoby dla ciebie najlepsze, żeby móc spełniać cel, o którym mówisz? By pojawiać się regularnie na zgrupowaniach kadry?
Wtedy jeszcze nie wiedziałem nic o zainteresowaniu Górnika, więc trudno żebym zapytał go o te przenosiny. Selekcjoner spytał mnie tylko, jaka jest moja sytuacja, wtedy byłem przekonany, że znajdę po prostu inny klub w Norwegii. On w każdym razie chciał, żebym znalazł sobie klub poza Islandią, w najwyższej lidze, żebym tam grał regularnie. Powrót do kraju nie wchodził w grę, bo nie mógłbym się skupić tylko na treningach, nie mógłbym być w coraz lepszej formie. Tylko tak jego zdaniem jestem w stanie przyjeżdżać na zgrupowania i dawać coś drużynie. Górnik jest więc dla mnie szansą, żeby na dobre zagościć w drużynie narodowej.
Jak wygląda rywalizacja na prawej stronie obrony w reprezentacji?
Powiedziałbym, że jest najbardziej otwarta ze wszystkich pozycji. Jest na niej najmniejsza konkurencja. Pierwszym wyborem od wielu lat jest Birkir Már Saevarsson, ale ma już 32 lata. Nie widać po nim, żeby się starzał, gra w każdym meczu, cały czas czekam, żeby przestał! (śmiech) Ale wszyscy wiedzą, że prędzej czy później będzie trzeba znaleźć na jego pozycji kogoś nowego. Na pewno nie jest to konkurencja jak w linii pomocy, tam bardzo trudno przebić się komuś nowemu.
Pozostanie w Aalesund po sezonie 2018 nie wchodziło w twoim przypadku w grę?
W połowie ostatniego sezonu, gdy byliśmy na pierwszym miejscu w drugiej lidze z bodaj pięcioma punktami przewagi, byłem na rozmowie odnośnie przedłużenia kontraktu. Klub obiecał, że chce podpisać ze mną nową umowę, ale dopiero po zakończeniu rozgrywek, gdy będzie wiedział, czy wraca do pierwszej ligi, czy nie. Zgodziłem się, sam też nie byłem pewien, czy będę chciał nadal grać w drużynie, jeśli nie uda nam się wrócić do najwyższej ligi. Przez cały sezon byliśmy pierwsi, w pewnym momencie mieliśmy dziesięć punktów przewagi. Nie wiem, co się wydarzyło w końcówce, zespół stracił koncentrację, przegrywaliśmy wygrane mecze, notowaliśmy głupie remisy.
Spadliście na trzecie miejsce, przegraliście baraże. Katastrofa.
Klub oznajmił mi, że nie jest w stanie zaoferować mi umowy, że musimy się rozstać. Nie obraziłem się, to było krótkie spotkanie. Podaliśmy sobie ręce i każdy poszedł w swoją stronę.
Jak pojawił się temat Górnika?
Byłem na obozie z reprezentacją, później wróciłem do rodzinnego miasta, gdzie trenowałem z moim pierwszym zespołem, chodziłem na siłownię, starałem się być w formie. Dostałem wiadomość od mojego agenta, który dowiedział się od polskiego agenta, że ten miałby dla mnie klub. Przyszła wstępna oferta. Uznałem, że warto spróbować. Górnik chciał zobaczyć, czy jestem w formie, bo przecież byłem bez klubu od jakiegoś czasu i mogłem siedzieć na kanapie i zamawiać pizzę za pizzą, przytyć dziesięć kilo. Poleciałem na Cypr, zagrałem w sparingu, zobaczyli, że jestem w formie. No i jestem.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl