– Od ostatniego listopadowego zgrupowania w ubiegłym roku, do spotkania zaplanowanego na marzec, minie 117 dni bez bezpośredniego kontaktu z drużyną. Po najbliższej konsultacji, podczas której zagramy towarzysko z Japonią i Niemcami – w Łodzi oraz w Bielsku-Białej – nastąpi kolejne 56 dni pracy na odległość. Spotkamy się dopiero trzy dni przed pierwszym meczem finałów mistrzostw świata – mówi “Sportowi” Jacek Magiera o trybie przygotowań reprezentacji Polski U-20 do mistrzostw świata rozgrywanych w naszym kraju.
GAZETA WYBORCZA
Zanosi się na pierwsze od 2012 roku ćwierćfinały Ligi Mistrzów bez polskich piłkarzy. Robert Lewandowski ma jeszcze szanse (Bayern zremisował 0:0 na Anfield, musi wygrać u siebie z Liverpoolem), Wojciech Szczęsny – małe po 0:2 z Atletico w Madrycie, Łukasz Piszczek – bardzo małe po 0:3 z Tottenhamem na Wembley.
Na klęskę Juventusu zareagowała nawet giełda (nazajutrz cena akcji spadła o blisko 10 proc.), ale jak Włosi zgodnie rozpaczają nad marnym występem Portugalczyka, tak zgodnie na plus wyróżniają Szczęsnego, który jako jedyny „się obronił”. To jego wybiegnięcie z bramki oraz wyciągnięte dłonie sprawiły, że próbujący lobować go Griezmann posłał piłkę w poprzeczkę. A błysnął jeszcze paradą przy rzucie wolnym i generalnie interweniował pewnie.
„Niewinny” jest także Łukasz Piszczek, choć piłkarze Borussii Dortmund oberwali od Tottenhamu aż 0:3 i przed rewanżem pozostaje im modlić się o cud. Jego z powodu kontuzji w Londynie zabrakło, prawą flankę zabezpieczał 20-letni Achraf Hakimi, gospodarze zabawiali się w tamtych okolicach, jak chcieli. I niemieccy komentatorzy wzdychali, że gdyby doświadczony Polak zagrał, to straty gości na pewno byłyby mniejsze – w domyśle: odrabialne.
SUPER EXPRESS
Według Konstantina Vassiljeva, Waldemarowi Fornalikowi zabrakło klasy, gdy odsuwał go od pierwszej drużyny.
– Każdy trener ma prawo w każdej chwili odstawić na boczny tor piłkarza, który mu nie pasuje. Uszanowałbym tę decyzję. A tak bez słowa odstawił mnie na boczny tor. Proszę mnie zrozumieć: nie żalę się. Mam świadomość, że miałem słaby poprzedni sezon. Ale byłem przygotowany do nowych rozgrywek i nastawiony na to, żeby powalczyć o powrót do wysokiej formy.
– Zostałeś upokorzony.
– Zabrakło mi w tym wszystkim klasy ze strony trenera. Można podjąć każdą decyzję, ale należy przy tym szanować drugiego człowieka. A pan Fornalik do końca nie znalazł czasu na, choćby, chwilę rozmowy. Ten brak kontaktu zaszkodził i mnie i klubowi. Można było rozstać się wcześniej. Choćby od razu tuż po zesłaniu do rezerw, kiedy chciał mnie wypożyczyć jeden z klubów rosyjskiej pierwszej ligi.
Yuri Medeiros deklaruje, że będzie walczył z problemami z koncentracją na boisku.
– Mówiło się, że masz duży talent. Dlaczego nie zagrzałeś dłużej miejsca w Sportingu?
– Jednym z powodów jest duża rywalizacja w klubie, zwłaszcza na mojej pozycji. Po drugie… zawsze kiepsko wychodziły mi przygotowania do sezonu. Myślałem, że to się da szybko nadrobić, ale potem okazywało się, że nie jest to takie łatwe. Poza tym pewnie w niektórych momentach mogłem dostawać więcej szans. Każdy piłkarz tego potrzebuje.
– Kiedy pytałem o ciebie w Portugalii, opinia kilku osób była zbieżna: utalentowany, ale miewa problemy z koncentracją, czasem się „wyłączasz”…
– Coś w tym jest! Zdarzają mi się momenty dekoncentracji, ale chcę to poprawić. Między innymi dlatego przyszedłem do Legii, bo wiem, że Sa Pinto znów zapali mi to światło. Pracowałem z nim w juniorach Sportingu i bardzo dobrze wspominam ten czas.
SPORT
W „Sporcie” dziś czternaście stron o futbolu. Pojedynek 23. kolejki to zdaniem „Sportu” ten o kierownicę w meczu Górnik – Zagłębie Sosnowiec. W środku pola o dominację zawalczy Szymon Żurkowski z Mateuszem Możdżeniem.
Do tej pory twarzą w twarz stawali dwukrotnie i za każdym razem miało to miejsce na obiekcie przy Roosevelta. Możdżeń przyjeżdżał tam jako zawodnik Korony Kielce. Jesienią 2017 roku padł wynik 3:3, a ostatniego lata – 1:1. Obaj gracze mają nadzieję, że ich trzecia konfrontacja przyniesie wreszcie rozstrzygnięcie. Oczywiście – z rywalem pozostawionym w pokonanym polu.
Życie Piotra Parzyszka streszczają jego tatuaże. Ma ich naprawdę sporo. Jak to się zaczęło?
– Pierwszy tatuaż zrobiłem sobie w wieku bodajże 19 czy 20 lat. Jak byłem młodszy, to tatuaże w ogóle mnie nie interesowały, a rodzice byli przeciwni. Wyjechałem grać do Anglii (Charlton Athletic). Pewnego razu szliśmy ulicą i zauważyliśmy studio tatuażu. Postanowiliśmy zaszaleć i spróbować, jak to jest. Najpierw chciałem coś religijnego, stąd tatuaż złożonych rąk do modlitwy i różaniec. W momencie, gdy poczułem ukłucie i igła weszła mi pod skórę, to od razu pomyślałem o następnym. To uzależnia, bo zrobiłem prawie całą prawą rękę, a po powrocie do Holandii zacząłem robić lewą. Żona ma mało tatuaży, bo ma serduszko, imię naszej córki oraz kartę damę kier. Ja z kolei mam króla kier – mówi 25-latek i dodaje. – Każdy tatuaż ma znaczenie. Schody do nieba, to na cześć mojej zmarłej mamy – wskazuje na jeden z większych i lepiej widocznych tatuaży.
Dominik Furman i Taras Romanczuk podali sobie ręce. Swój konflikt zakończyli wspólnym oświadczeniem.
„Podczas ostatniego meczu doszło do ubolewania godnego incydentu z naszym udziałem. W spotkaniu tym nie brakowało twardej walki na boisku, a przy okazji wywiązała się nasza niepotrzebna „bitwa na słowa”. Niestety padły wyrażenia, które nigdy nie powinny paść… Oczywiście, każdy kto grał w piłkę nożną (nawet na najniższym poziomie), wie jak trudno zapanować nad emocjami, zwłaszcza tymi złymi, niegodnymi szanującego się sportowca” – napisali we wspólnym oświadczeniu Furman i Romanczuk (…). Ktoś kiedyś powiedział, że futbol jest grą błędów. Dobrze o tym wiemy, chcemy szczerze przyznać się do błędów, naprawić je, przeprosić wszystkich zainteresowanych i wybaczyć sobie wzajemnie” – dodali piłkarze w oświadczeniu, które zdaje się kończy wielką awanturę.
Nikt nadal nie wie, czy Stomil Olsztyn przystąpi do rozgrywek 1. ligi.
– 50 na 50 – ocenia osoba znająca kulisy sprawy. – Wszystko wyjaśni się do poniedziałku. Trwają rozmowy z inwestorem. Jeśli będą szły w dobrym kierunku, to wtedy zapadnie decyzja, czy gramy, czy nie. Jeśli pójdą w złym – nawet nie będzie sensu podejmować rękawicy. Klubu nie stać na zorganizowanie meczu, poza tym może też po prostu nie być kim grać. Okienko transferowe kończy się ostatniego dnia lutego. W tej chwili zespół ma 12 zawodników, w tym trzech bramkarzy. Można do nich dokooptować juniorów, ale czy na tym rzecz polega? Fizycznie liczba graczy jest większa, to ponad 20 osób. Czasu zostało jednak bardzo mało, a bez zaplecza finansowego nie można ich transferować czy kontraktować – zaznacza nasz rozmówca.
Krzysztof Piątek dziś może nie zagrać z Empoli. Gennaro Gattuso może chcieć oszczędzić swojego napastnika przed półfinałem krajowego pucharu.
Trener Gennaro Gattuso priorytet daje meczowi w pucharze, od trofeum dzielą Milan trzy mecze – dwa półfinałowe i finał. Przed rokiem Milan był w finale, gdzie przegrał z Juventusem 0:4. Teraz obrońca pucharu już odpadł, w finale nie będzie tak mocnego rywala (Fiorentina lub Atalanta) i szanse na sukces są duże, zwłaszcza z Piątkiem w ataku. „Il Pistolero” strzelił gole w każdym meczu, w którym był w pierwszym składzie Milanu. Ma zagrać od pierwszej minuty z Lazio, ale z Empoli Gattuso zamierza wystawić w ataku Patricka Cutrone, a Piątek miałby odpocząć. Włoch w czterech ostatnich meczach był tylko zmiennikiem Piątka, grając w sumie 70 minut. Tak uważa Milan News, jednak włoskie media umieszczają Polaka w pierwszym składzie na Empoli.
Bez Kamila Wilczka Broendby wpadło w kryzys. Na szczęście Polak wraca już po zawieszeniu.
– Duńska federacja zamieniła żółtą kartkę na czerwoną i zostałem zdyskwalifikowany na trzy kolejne ligowe mecze – opowiada nam Kamil Wilczek. Były snajper Piasta jest jednak samokrytyczny i nie zamierza narzekać na władze ligi i duńską federację. – To faktycznie był brzydki faul. Nie ma co ukrywać, należała mi się czerwona kartka – dodaje.
Co ciekawe, od momentu przymusowej pauzy polskiego napastnika, Broendby wpadło w kryzys i nie wygrało żadnego z trzech ostatnich spotkań. Sytuacja duńskiego klubu, który ma przecież spore aspi- racje, robi się coraz trudniejsza. Broendby zajmuje czwarte miejsce, a rok temu było o krok od mistrzostwa Danii.
Dalej mamy duży wywiad z Jackiem Magierą przed niedzielnym losowaniem grup finałowych mistrzostw świata U-20 w Polsce. Selekcjoner mówi o problemach, jakie napotyka, między innymi o krótkim czasie przygotowań przed samym turniejem.
– Rok to teoretycznie dużo na przygotowanie drużyny, ale tylko wówczas jeśli mówimy o klubie. Natomiast w kadrze U-20 od momentu powierzenia mi funkcji trenera mogłem odbyć z zawodnikami zaledwie 25 treningów i rozegrać 6 meczów. A przed mistrzostwami nasze kontakty z zespołem wcale się nie zintensyfikują. Od ostatniego listopadowego zgrupowania w ubiegłym roku, do spotkania zaplanowanego na marzec, minie 117 dni bez bezpośredniego kontaktu z drużyną. Po najbliższej konsultacji, podczas której zagramy towarzysko z Japonią i Niemcami – w Łodzi oraz w Bielsku-Białej – nastąpi kolejne 56 dni pracy na odległość. Spotkamy się dopiero trzy dni przed pierwszym meczem finałów mistrzostw świata, który jako gospodarz rozegramy 23 maja o godzinie 20.30. Już teraz serdecznie zapraszam kibiców na stadion Widzewa. Chciałbym, aby atmosfera była wówczas co najmniej taka, jak na spotkaniach łódzkiego klubu.
– Czyli przed turniejem nie będzie czasu nawet na krótkie zgrupowanie?
– Nie będzie. 19 maja skończą się rozgrywki wszystkich centralnych lig w Polsce, a dzień później spotkamy się w Łodzi. Tak naprawdę przed startem turnieju zdążymy odbyć jedynie dwa wspólne treningi.
Piotr Tubacki sprawdza, co słychać u farbowanych lisów.
Na rozwój kariery nie może narzekać Damien Perquis, który mając 34 lata na karku z nie najgorszym skutkiem występuje w kraju, w którym się urodził. Występuje w Ligue 2 w GFC Ajaccio. Jego przygoda z polską kadrą nie trwała długo, bo po Euro zaliczył w niej jeszcze 4 nieznaczące epizody, ale dużo ciekawiej wyglądała jego kariera klubowa. Perquis, którego z Polską łączą postacie babci, a także pradziadka pochodzącego z wielko polskiego Strzyżewka, po mistrzostwach Europy trafił do Realu Betis. Tam spędził przeciętne 2,5 roku i postanowił wyemigrować za ocean, gdzie występował w kanadyjskim Toronto. W 2016 roku wrócił do Europy, do Nottingham, a po roku trafił do wspomnianego Ajaccio. W obecnym klubie zdarza mu się nawet być kapitanem.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dziś w „PS” oczywiście „Ligowy weekend”, a tam – przede wszystkim dużo o Lech – Legia.
Na początek – wywiad Roberta Błońskiego z Sebastianem Szymańskim.
– Zimą było wokół ciebie cicho – nie pojawiła się żadna oferta z zagranicy?
– Byłem zadowolony z tej ciszy. Nic mi nie zakłócało przygotowań, głowa była przy drużynie, a myśli nie krążyły wokół tego, że np. następnego dnia dostanę sygnał i będę musiał opuścić zgrupowanie i lecieć do innego klubu. Sam naciskałem, by zostać w Legii. Dla mnie było prawie oczywiste, że wiosnę spędzę w Warszawie. Zagraniczny klub też trzeba dobrze wybrać, od październikowego wywiadu dla „PS” nic się u mnie nie zmieniło. W Legii mam wszystko, niczego mi nie brakuje i dobrze zrobiłem, że zostałem. Sam tego chciałem, więc nie żałuję.
– Dużo brakuje Legii do optymalnej formy?
– W Płocku nie graliśmy źle, stworzyliśmy sporo okazji, a bramkę zdobyliśmy po stałym fragmencie. Z Cracovią było gorzej, trudno oglądało się to spotkanie, a w Poznaniu spodziewam się walki na całego. Nikt nie odstawi nogi. Nie możemy przegrywać u siebie w takim stylu, jak w niedzielę z Cracovią. Szczególnie, że Żyleta była wypełniona do ostatniego miejsca, a my gramy słabo i nie wygrywamy. W Poznaniu postaramy się odzyskać zaufanie kibiców po tamtej porażce.
Największy problem Lecha? Podobno mają nim być zachwiane proporcje w szatni.
Zagraniczni zawodnicy, których w składzie Lecha nie brakuje, oczywiście czują, że dzieje się coś złego, lecz nie potrafią na to odpowiednio zareagować. Nie są na tyle dobrzy piłkarsko, by szarpnąć drużyną, więc podświadomie cofają nogę, nie wysuwają się na pierwszy plan, bo gdy coś nie wyjdzie, tym bardziej będą napiętnowani (…).
Natomiast piłkarz emocjonalnie związany z Poznaniem i z Lechem w ten sposób raczej nie kalkuluje. Pali się do walki, daje sygnał do ataku, bo chęć wyrwania punktów jest dla niego silniejsza niż obawa przed porażką. Dlatego wychodzi ze strefy komfortu i myśli o interesie drużyny. Symptomatyczny był obrazek z Gliwic. Z kompromitacji tłumaczyli się przede wszystkim rodowici poznaniacy Tymoteusz Klupś i Marcin Wasielewski. Ten drugi stanął przed kamerą Canal+ i nazwał rzeczy po imieniu, powiedział o wstydzie i hańbie. Jego starsi i nieporównywalnie bardziej doświadczeni koledzy w tym samym czasie czmychali do szatni.
Michał Probierz buduje drugą Jagiellonię w Krakowie. Teraz zmierzy się z pierwowzorem.
Imponująca liczba transferów pozwoliła jednak wyselekcjonować w końcu stabilny zespół, którego najlepsi zawodnicy przynosili Jagiellonii miliony. Od momentu pierwszego zatrudnienia Probierza klub z Podlasia zarobił na sprzedaży piłkarzy ponad osiemnaście milionów euro. Z Cracovią ma być podobnie. Pierwszy rok przyniósł sprzedaż Krzysztofa Piątka za cztery miliony euro. Na razie nie wiadomo, czy kogoś uda się w podobny sposób wypromować także w tym sezonie. Co jednak ważne, Probierz w Białymstoku, oprócz pchnięcia klubu do przodu na wielu płaszczyznach, osiągał też sukcesy sportowe, jakimi było wygranie Pucharu Polski, trzecie miejsce w lidze czy w trakcie drugiego pobytu wicemistrzostwo. Tam jednak również nie przyszło to od razu. W pierwszym sezonie z Jagiellonią był ósmy, z Cracovią dziewiąty. W drugim, gdyby nie dziesięć ujemnych punktów, zająłby szóste miejsce, a teraz też ma szansę na podobny wynik. Dopiero w trzecim roku pobytu w klubie zaatakował czołówkę. Nie można więc powiedzieć, że budowa silnej Cracovii idzie mu trudniej niż w Białymstoku.
Rozmowa na pięć głosów. Olkowicz i Wołosik usiedli przy stole z Novikovasem, Runje i Guilherme, by pogadać o Jagiellonii.
– Wspominaliście o języku. Jak to z nim jest w szatni Jagiellonii? Lukas Klemenz po odejściu z Białegostoku powiedział, że to Polacy musieli uczyć się angielskiego czy innych języków, a nie obcokrajowcy polskiego.
NOVIKOVAS: – Nie wiem, dlaczego tak powiedział.
RUNJE: – Po przyjeździe do Białegostoku chciałem jak najszybciej nauczyć się polskiego, chodziłem na lekcje. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, po dwóch dniach wszystko zapominałem. Najwięcej dała mi szatnia. Ale skoro Klemenz powiedział, że u nas mówi się tylko po angielsku… To ciekawe, jak ja się nauczyłem polskiego? Deb… Dobra, już go nie ma. Po polsku nie mówią tylko ci, których wymienił Ara. Kiedy Klemenz chciał z nami rozmawiać po polsku, nie było problemu. NOVIKOVAS: On źle się z nami czuł? Na imprezie nie widziałem, żeby na coś narzekał.
– Trener Ireneusz Mamrot dobrze mówi w jakimś języku?
RUNJE: – Po polsku.
– Wspominał, że bierze się za naukę angielskiego.
RUNJE: – I coraz lepiej sobie radzi, zaczyna żartować z nami po angielsku. Często zapyta o jakieś słówko, które mu ucieknie. Widać, że to go interesuje, chce się nauczyć. Musi, jeżeli zamierza pracować za granicą. Bo jeśli chce zostać całe życie w Polsce, to nie ma problemu, może mówić tylko po polsku.
Krzysztof Drzazga mógł pracować na kopalni i w sumie zarabia na życie kopaniem. Ale piłki.
Krakowianie wpadli na niego, gdy miał dwadzieścia lat i w III-ligowym KS-ie Polkowice strzelił w jednej rundzie dwadzieścia jeden goli. – Gdy zadzwoniła do mnie Wisła, ludzie musieli mnie szczypać, bym w to uwierzył – podkreśla. Inaczej bowiem niż wielu młodych zawodników, nie przeszedł przez akademię żadnego dużego klubu i nie nastawiał się na zawodową karierę. – Gdy zaczęliśmy grać w III lidze, ja pracowałem już w fabryce Sanden w Polkowicach, gdzie robiłem części do kompresorów. Stwierdziłem, że trzeba odkładać, bo stypendium z klubu wystarczało na wynajęcie mieszkania i życie z miesiąca na miesiąc. Czasem było ciężko. Gdy pracowałem na drugą zmianę, opuszczałem treningi. Bywało, że prosto z nocnej zmiany szedłem na mecz. Gdybym został w Polkowicach, pewnie próbowałbym się dostać do kopalni. Nigdy nie byłem pod ziemią, ale wiadomo, że tam pieniądze są lepsze.
Jarosław Koliński przedstawia nowy nabytek Wisły Płock, Alena Stevanovicia i jego historię. Jak znalazł się u Mourinho w Interze Mediolan.
W 2009 roku grał w trzecioligowym serbskim zespole Radnički Obrenovac. Na jeden z meczów przyjechali skauci, by oglądać utalentowanego Filipa Duričicia (obecnie Sassuolo). Przy okazji wpadł im w oko Stevanović. – Agent był Włochem. Powiedział, że ma dla mnie ofertę z Grasshoppers Zurych. Dodał jednocześnie, że po drodze może mi załatwić dwu-, trzydniowe testy w Interze(…). I nagle słyszę: „Chcemy cię!”. Do Zurychu nawet nie doleciałem, zostałem we Włoszech i podpisałem kontrakt – wspomina Stevanović.
Do dziś nie dociera do niego, jak to się stało (…). – Był taki zwyczaj, że młodzi piłkarze nawet gdy trenują z pierwszym zespołem, i tak przebierają się w innej szatni. A ja zostałem zaproszony do tej z gwiazdami. Tutaj Ibrahimović, tutaj Adriano, tutaj Figo… Zaraz, zaraz, gdzie ja w ogóle jestem?! Myślałem, że przebieram się z nimi tylko dlatego, że ktoś zapomniał klucza do pomieszczenia obok – opowiada.
Historia rodziny Michaela Gardawskiego? Rodzice wyjechali do Niemiec za chlebem, on pojechał w odwrotną stronę jako ukształtowany piłkarz.
Rodzice Michaela Gardawskiego w 1990 roku spakowali manatki i ruszyli za chlebem do Niemiec. I to dosłownie, bo ojciec zawodnika Korony znalazł pracę w piekarni. – Pracuje w niej do dziś – mówi urodzony w Kolonii piłkarz.
Za dnia pan Krzysztof był trenerem młodzieży w lokalnym klubie, wieczorami amatorsko kopał piłkę, a nocą wyrabiał ciasto na bułki i chleb. – W Polsce tata występował w trzecioligowym klubie. To on uczył mnie futbolu – opowiada Gardawski.
Marcin Długosz porozmawiał z kultowym już w Polsce Tiziano Crudellim. Jeśli nie wiecie – to ten gość, który po każdym golu Krzysztofa Piątka szaleje i krzyczy „Pio! Pio! Pio!”.
– Porozmawiajmy o pańskich sławnych celebracjach bramek. Wszystko naprawdę wychodzi z serca? Czasami aż trudno uwierzyć, że ktoś może przeżywać mecz aż tak bardzo!
– Taką mam naturę i zawsze taki byłem. To żadna nowość. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że ja zawsze podskakiwałem i cieszyłem się z goli w taki sposób. Jestem komentatorem przez całe życie. Wielu ludzi wychodzi z błędnego założenia, że komentator-kibic nie może być obiektywny. Ja nigdy nie zmieniłem swojej postawy, zawsze byłem tą samą osobą. Kiedy idziesz do telewizji, nie możesz nagle udawać kogoś innego. Po wielu latach w tym zawodzie ludzie potrafią wyczuć, czy naprawdę jesteś wielkim pasjonatem, czy tylko udajesz. Dużo osób ceni mnie właśnie za spontaniczność.
– Czytałem, że komentował pan swój pierwszy mecz Milanu ponad 30 lat temu. Te emocje towarzyszyły panu od samego początku?
– Tak, bo w dzieciństwie grałem w drużynie młodzieżowej Milanu. Swoją pracę komentatora rozpoczynałem od relacji z meczów ligowych. Zajmowałem się wieloma drużynami, ale moją ukochaną zawsze był Milan. W młodzieżówce tego klubu poczułem, co znaczy zakładać te barwy.
fot. FotoPyK