Ile można powiedzieć na boisku? To dość ciekawe zagadnienie. Nazwanie drugiej osoby banderowcem z miejsca aktywuje nie tylko wszystkie organy piłkarskie, ale nawet policję. Natomiast wyrzucenie z siebie tysiąca najbardziej wymyślnych przekleństw czy też informacji na temat życia seksualnego przeciwnika oraz jego najbliższej rodziny nikogo nie wzrusza i traktowane jest jako element walki psychologicznej. Jest to moim zdaniem jasny dowód, że albo zatraciliśmy się w politycznej poprawności, albo zbyt uodporniliśmy na boiskowe chamstwo przez duże CH. Jedno z dwóch, prawda? A jeśli przyjmiemy wersję numer jeden to nie zdziwię się, jeśli niedługo nazwanie kogoś „pedałem” będzie niedopuszczalne, natomiast „kurwą” jak najbardziej.
Nie wiem, kto mówi prawdę w starciu Romanczuk – Furman, mogę tylko bazować na własnej intuicji, a ta podpowiada mi, że zawodnik Jagiellonii. W ostatnich dniach próbowaliśmy to ustalić, dzięki specjalistom od czytania z ruchu ust, ale okazali się bezradni. Wychodziło im, że Furman miotał nieistniejące, bełkotliwe słowa, w co trudno uwierzyć. W każdym razie jeśli ktoś twierdzi, że z nagrania wideo da się – nawet bez dźwięku – odczytać, co wiślak wykrzykiwał to niestety się myli. Też mi się wydawało, że się da, ale fachowcy stwierdzi, że ni chu, chu. Widocznie z krzykiem jest trochę trudniej niż z normalnymi mówieniem.
Tak czy siak spora ta burza. Furman, jeśli zawinił, powinien zapoznać się z wywiadami Romanczuka i powiedzieć: – Słuchaj, naprawdę nie wiedziałem, że banderowcy zabili członków twojej rodziny. Chciałem ci dogryźć, ale to było słabe, przyznaję i za to cię przepraszam…
Ale i sam Romanczuk mógłby stwierdzić: – Wyzywaliśmy się na boisku, wszyscy wobec wszystkich zachowywali się po chamsku, ja także w sposób, z jakiego nie jestem dumny. Mam tylko prośbę: ze względu na historię mojej rodziny proszę w przyszłości mnie nie nazywać banderowcem, bo to mnie boli szczególnie i uważam to za przekroczenie granic.
I na tym ten temat dorośli mężczyźni powinni zakończyć. Późniejsza szopka, biorąc pod uwagę obelgi miotane z dwóch stron, jest idiotyczna.
Osobiście potrafię sobie wyobrazić, że jakiegoś piłkarza z Ukrainy nazwanie „banderowcem” nie będzie bolało (mógłby przecież zostać wychowany w kulcie Bandery), natomiast wyzwanie jego matki od puszczalskich już tak. I co wtedy? A co jeśli któryś piłkarz ma na tyle słabą konstrukcję psychiczną, że już nazwanie go głupkiem albo kurduplem zaboli niczym cios w serce? Jeśli wszystkie komisje i urzędy wejdą z buciorami w konflikt Romanczuka z Furmanem to otworzy się tyle dodatkowych furtek, że już zawsze ktoś będzie mógł zarzucić rażącą niesprawiedliwość i niekonsekwencję.
Jeśli ktoś chce ze zdarzeniami takimi jak w Białymstoku walczyć systemowo, to po prostu należałoby zobowiązać arbitrów do karania kartkami zawodników, którzy obrażają rywali. Ale przecież wtedy usłyszymy, że „taki jest sport”, „tak może pisać tylko ktoś, kto nie grać w piłkę”. No to skoro taki jest sport – np. taki, że Tomasz Iwan miał biegać za Davidem Beckhamem i mówić, że zaliczył Victorię (co przecież mogło Beckhama zaboleć bardziej niż jakieś historyczne wrzutki) – to bądźmy konsekwentni. Tylko ja akurat nie mam pewności, czy sport taki jest albo czy taki powinien być.
KRZYSZTOF STANOWSKI