– Zaraz będzie 14 500 karnetów, walczymy o rekord. Dzisiaj pierwsze walne zgromadzenie na stadionie – stwierdził rozentuzjazmowany Jarosław Królewski, który jeszcze dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania, jak gdyby nigdy nic, siedział na krawężniku obok stadionu Wisły.
– Sprawdzam frekwencję – rzucił, a że frekwencja dopisała, to zainteresowanie kibiców jego osobą było spore. Podchodzili, robili zdjęcia, wyrażali wdzięczność.
*
– Będą jeszcze jakieś akcje do kupienia? Kupiłem wszystko, co się dało!
– Pomyślimy!
*
Wdzięczność zrozumiałą, w końcu mówimy o człowieku, który – jeśli chodzi o szeroko rozumiane środowisko piłkarskie – jest największym odkryciem ostatnich tygodni. Pomysłodawcą pożyczki, na którą zrzucili się jeszcze Jakub Błaszczykowski i Tomasz Jażdzyński. Sposób działania? Ot, Królewski napisał na WhatsAppie do Błaszczykowskiego, informując go, że za chwilę wyjdą pierwsze pieniądze do piłkarzy. Przy okazji dodał, że być może pożyczyłby Wiśle 2 miliony złotych i może Błaszczykowski zrobiłby to samo. Powód? Danie sobie czasu na znalezienie optymalnego rozwiązania. Kuba na ofertę przystał, a gdyby nie on, do akcji prawdopodobnie nie dołączyłby Jażdżyński, co za tym idzie – zrzutki nie byłoby w ogóle.
Tym samym domino ruszyło, za chwilę odbył się “Stan Futbolu”, po którym – wydaje się – większość ludzi, włącznie z piłkarzami, uwierzyła, że Wisła znalazła się w odpowiednich rękach. Dalej mamy zakończoną spektakularnym sukcesem akcję crowdfundingową, czy walkę o rekord Polski w liczbie sprzedanych karnetów.
Walkę, która trwa, ale i walkę, która na razie nie zakończyła się oczekiwanym sukcesem, choć tak czy siak 14 220 karnetów, które udało się sprzedać, to liczba działająca na wyobraźnie.
*
– Słyszałem, że Rafał Wisłocki ma rozdawać pączki w tłusty czwartek.
– Szczerze mówiąc nie wiem, ale mogę go zapytać.
– Pytam, bo mam piekarnię, pomogę.
– Super! Masz mój numer, odzywaj się i lecimy z tematem.
*
Oczywiście nie twierdzimy, że Królewski w pojedynkę uratował Wisłę, to byłoby niewybaczalne uogólnienie. Lista ludzi, dzięki którym Biała Gwiazda pokonała wiele zakrętów i jak na razie nie wypadła z trasy jest długa. Od Królewskiego, przez Wisłockiego, Leśnodorskiego, Jażdżyńskiego, Kwietnia, po Błaszczykowskiego i wielu, wielu innych.
Ale mamy wrażenie, że Królewski stał się symbolem wyprowadzenia Wisły na prostą.
Jeżeli kibice mogli podziękować komuś osobiście za ogół pracy, jaki wokół Wisły wykonano, to jemu. Okazji było mnóstwo – a to podczas zakupu karnetu, kiedy akurat stał za ladą, a to tuż przed meczem ze Śląskiem, gdy siedział na krawężniku czy kręcił się niedaleko kas biletowych.
I kibice podchodzili. I dziękowali. Bezpośrednio Królewskiemu, pośrednio – wszystkim zaangażowanym w ratowanie Wisły.
A o tym, jak długą drogę przeszła zimą Wisła – klub, który na początku roku praktycznie nie istniał, w końcu nie było niczego i nikogo, nikt nie mógł podpisać jakiegokolwiek dokumentu – najlepiej świadczą słowa Andrzeja Iwana, który zna sytuację krakowskiego klubu jak mało kto.
– Ja szczerze mówiąc, miałem moment, w którym pomyślałem: to koniec. Wisła poszła na dno, a może powinienem powiedzieć, że wyschła. Pamiętam, zapytał mnie jeden z Weszlaków, kto moim zdaniem może w najbliższym czasie wejść do Wisły. Komornik, odpowiedziałem. Złapałem się na tym, że chciałem wówczas ironizować, ale tak naprawdę nie ironizowałem, tylko – moim zdaniem – powiedziałem po prostu prawdę. Tak mi się wydawało, że upadek pomysłu na wejście do klubu Wojtka Kwietnia i spółki jest końcem tematu Wisły w ekstraklasie. Panowie byli tak naprawdę o krok, o jeden dzień od przejęcia tego interesu, ale jeden podmiot kwartetu zaczął zmieniać warunki, zaczęła się kłótnia o władzę i sprawa padła.
Wisła była przez chwilę trupem, natomiast podjęto się reanimacji i ta reanimacja przyniosła oczekiwany skutek. Klub jest teraz na etapie wracania do zdrowia. Na szczęście opiekę ma tym razem dobrą – tym ludziom nie zabraknie ani chęci, ani pomysłu.
Trzymając się terminologii związanej ze zdrowiem, można powiedzieć, że Wisła – wreszcie – została wypisana ze szpitala i wróciła do domu. Powrót to był huczny, a o zbliżającym się wielkimi krokami święcie świadczyło już to, co mniej więcej godzinę przed rozpoczęciem spotkania działo się wokół stadionu.
Pełno ludzi, chóralne okrzyki. Kolejki przy kasach? Jak ktoś nie kupił biletu online, miał problem.
Atmosfera na samym stadionie? Zaskoczenia brak, wszystko podporządkowane Kubie Błaszczykowskiemu.
Wznoszone raz po raz okrzyki typu: “Jesteś legendą, ej Kuba, jesteś legendą”. Wrzawa przy każdym dotknięciu piłki, wyraźne rozczarowanie, gdy strzał Błaszczykowskiego minął bramkę i wielka euforia po strzelonym przez niego golu.
Golu, bez którego spotkanie Wisły ze Śląskiem – długimi momentami kopanie się po czołach, generalnie nudnawy mecz – nie miałoby odpowiedniej pikanterii. Golu, który wzruszył każdego kibica Białej Gwiazdy. Wreszcie golu, który spina klamrą to, co na razie zrobił dla Wisły Błaszczykowski, czyli twarz krakowskiego klubu w rundzie wiosennej.
Choć gdybyśmy mieli sugerować się oprawą, którą przygotowali kibice, to prędzej powiedzielibyśmy, że na sektorówce znajduje się twarz Kamila Glika.
Ale czepiać się nie zamierzamy.
Fakty są takie, że mówimy o fenomenie. O gościu, który dał Wiśle nie tylko pieniądze, ale i rozgłos na cały świat, w końcu pomoc Błaszczykowskiego to nie tylko kasa – samo zaangażowanie takiej postaci w taki projekt dało bardzo wiele możliwości.
Tym bardziej że gra za darmo, czyli tak jak zapowiadał. A żebyśmy byli bardziej precyzyjni – za 500 złotych miesięcznie, które Kuba w całości będzie przekazywał na bilety na mecze Wisły dla dzieci z domów dziecka.
Krótko mówiąc – nic pod publiczkę. Jeżeli ktoś zastanawiał się, jak zyskać status legendy, rozgrywając w klubie przed powrotem tylko 62 spotkania, to właśnie w taki sposób.
– To było dla Kuby Błaszczykowskiego trudne spotkanie przede wszystkim dlatego, że kibice przyszli zobaczyć go w akcji ponownie na stadionie w Krakowie. Pomimo tego, że grał na największych arenach świata, to musiało być dla niego nietypowe przeżycie. Ale strzelił zwycięskiego gola, co jest najważniejsze, jednak chcę podkreślić, że cała drużyna stanęła na wysokości zadania – mówił na pomeczowej konferencji prasowej Maciej Stolarczyk.
Status legendy Kuby Błaszczykowskiego na stadionie Wisły podkreślano co chwilę. Jeżeli mielibyśmy wskazać kolejne kibicowskie stwierdzenie, która sporo o sytuacji krakowskiego klubu mówi, byłoby to wspomnienie o “meczu, który stanowi nagrodę za przeżycie własnej śmierci”. Czyli tak, jak mówił Andrzej Iwan – Wisła była przez chwilę trupem, natomiast podjęto się reanimacji i ta reanimacja przyniosła oczekiwany skutek. Dzięki niej w Krakowie odbył się mecz-symbol. Może nie najważniejszy w XXI wieku, ale podsumowujący okres długiej i żmudnej walki, która wciąż trwa. Spotkanie ze Śląskiem miało dać odpowiedź na pytanie, czy wszystko zmierza we właściwym kierunku.
Bo otoczkę stworzono dobrą, kibice kupili Jarosława Królewskiego, tak samo Kubę Błaszczykowskiego i każdego, kto pomagał Wiśle. Ale pamiętajmy, że mówimy o klubie jeszcze do niedawna oplecionym siecią Sharksów, ich żon, konkubin i kolegów, którzy byli wszędzie – w księgowości, kasach, dziale sportowym, mieli podpisane umowy z klubem na przeróżne usługi. Dość powiedzieć, że – jak relacjonował Szymon Jadczak – podczas meczu z Lechem swobodnie poruszali się oni po strefie VIP, zaprosili tam nawet Dudka, postrzelonego kibola Ruchu Chorzów, jednego z bohaterów reportażu „Superwizjera”.
I nie ma co ukrywać, że jeżeli ktoś mógł zniszczyć panującą na Wiśle atmosferę, a w dalszej kolejności zrazić potencjalnych inwestorów, to właśnie Sharksi.
*
– Nie masz obaw, że te środowiska, które do tej pory niszczyły Wisłę, mogę całą waszą akcję ratunkową zniweczyć?
Jarosław Królewski: – Przy takiej liczbie kibiców, którzy kupili bilety i karnety staram się jednak zachować optymizm. Musi być w tym jakaś równowaga. Widzę to w taki sposób z mojej perspektywy – systemy są autopojetyczne. Same potrafią regulować swoje zasoby, podobnie jak rynek, który sam się reguluje. Kontrola prowadzona przez was, przez media, powinna sprawić, że mecz ze Śląskiem przebiegnie w dobrej atmosferze.
– Docierały do ciebie jakieś niepokojące sygnały?
– Nie. Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z żadnymi groźbami, choć dostałem pięć tysięcy różnych wiadomości od kibiców.
– Wszystkie czytasz?
– Mam przygotowane pewne kluczowe słowa, żeby ewentualnie wyłapywać coś niepokojącego. Wszystkich wiadomości przeczytać nie jestem w stanie, przejrzałem pewnie tylko kilka procent z nich. Ale jest algorytm, który analizuje dla mnie jakieś dziwne teksty.
*
Kibice stanęli na wysokości zadania, mecz odbył się bez niepotrzebnych incydentów. Flagi „Wisła Sharks”, która wisiały na eksponowanym miejscu podczas każdego meczu rundy jesiennej przy Reymonta nie stwierdzono, w ogóle żadnej flagi nie stwierdzono. Pozdrowień do więzienia tak samo.
Pierwsza połowa? Jedna przyśpiewka zawierająca wulgaryzmu, ale związana z wydarzeniami boiskowymi. Poza tym było tak spokojnie, że wydawało się, iż nie dostanie się nawet Krzysztofowi Mączyńskiemu, jednak kibice uruchomili się tuż po zmianie stron. Od czasu do czasu pojawiały się wzajemne wyzwiska – Śląska na Wisłę i Wisły na Śląsk – ale na trybunach panował przede wszystkim kult Kuby.
I wydaje się, że to jak na razie jedno z najważniejszych zwycięstw wszystkich, którzy mają Wisłę w sercu.
Norbert Skórzewski
Fot. Własne