Jakiś dziwny wirus zapanował w PlusLidze. Po Stoczni Szczecin, która miała zaatakować podium nie ma już śladu, a Asseco Resovia Rzeszów, która też ostrzyła sobie zęby na trójkę, dopiero podnosi się po katastrofalnym początku sezonu. Kolejnym zainfekowanym jest PGE Skry Bełchatów, która miała bronić tytułu, a dynda nad przepaścią z powodu plagi kontuzji. Najbardziej utytułowany polski klub ostatnich 20 lat może za chwilę zaliczyć wyjątkowo bolesne pierwsze razy: po raz pierwszy w XXI w. znaleźć się poza fazą play-off oraz nie wyjść z grupy Ligi Mistrzów. Jeśli czarny scenariusz stanie się faktem, trzęsienie ziemi w klubie wydaje się nieuniknione. – Mam wrażenie, że sejsmografy w Bełchatowie już pokazują pewne ruchy skorupy ziemskiej – komentuje były trener Skry Ireneusz Mazur.
– Wybacz Mariusz, ale bez Ciebie to nie ma sensu oglądać tego meczu, bo wiadomo jak się skończy. Niech szybko Twój syn dorasta, bo jeszcze się taki nie znalazł, co by Cię godnie zastąpił – ten komentarz chyba najlepiej oddaje, jak zdesperowani są kibice Skry Bełchatów, skoro nadziei upatrują już nawet w latorośli Mariusza Wlazłego. Ratunku trzeba jednak szukać już teraz, bo zanim 10-letni Arek podrośnie, może być już pozamiatane.
Ten sezon jest dla kibiców Skry niczym długie, bolesne borowanie zębów. Bez znieczulenia ani rusz, bo drużyna zalicza najgorszy sezon od 2001 r., kiedy wróciła do najwyższej klasy rozgrywkowej.
Ekipa z Bełchatowa, która przed rokiem w efektownym stylu zdobyła dziewiąte mistrzostwo Polski, dziś z marnym dorobkiem 27 pkt. osiadła na szóstym miejscu w tabeli. A więc ostatnim dającym awans do fazy play-off. Drużyna, która miała bronić tytułu, teraz musi do ostatniej kropli krwi bronić szóstej lokaty. Nie będzie to łatwe, bo o to jedno miejsce walczą jeszcze GKS Katowice (27 pkt.), Resovia Rzeszów (23 pkt.) i AZS Olsztyn (22 pkt.). Dotychczasowy bilans Skry jest fatalny, drużyna spośród 18 meczów przegrała połowę. W niedzielę przez pewien czas męczyła się nawet z przedostatnim w tabeli Cuprum Lubin (3:1). Od początku stycznia z pięciu meczów w PlusLidze ekipa Roberto Piazzy wygrała tylko dwa.
Borowanie trwa też w najlepsze w Lidze Mistrzów, chociaż Skra trafiła tam – nie czarujmy się – do łatwej grupy. Po czwartkowej porażce z Treflem Gdańsk nawet wygrana w ostatniej kolejce z Berlin Volleys może nie dać awansu z drugiego miejsca. Punkt urwany w Gdańsku (2:3) daje wprawdzie cień nadziei, ale słuchając wypowiedzi samych zawodników można… stracić tę nadzieję. – Patrząc na nasz okrojony skład to może lepiej, że nie będziemy grać na dwóch frontach tylko skupimy się na lidze, bo tam mamy dużo rzeczy do zrobienia… – mówił w rozmowie z klubową telewizją wyraźnie zrezygnowany Karol Kłos.
Drużyna jest sfrustrowana, co było widać po niedawnym zachowaniu Milada Ebadipoura. Irańczyk, który akurat jeszcze nie zagrał w ostatniej kolejce LM przeciwko Treflowi w Gdańsku, po meczu ruszył na sędziego z taką furią, jakby chciał obić mu facjatę. Od arbitra musiał go odciągać trener. Tak wygląda dziś wciąż aktualny mistrz Polski.
https://twitter.com/0Detla/status/1096131624130002946
Autobusowe rozmowy kibiców
– Łomacz, Orczyk, Kochanowski, Teppan, Katić, Kłos, Piechocki (libero)
– Łomacz, Szalpuk, Kochanowski, Wlazły, Ebadipour, Kłos, Piechocki (libero)
Jak w quizie, znajdźmy trzy różnice, a otrzymamy odpowiedź, dlaczego Skra tkwi w tak głębokim kryzysie. Na górze mamy półrezerwowy skład, którym od kilku tygodni bije się Bełchatów, z czego skrzętnie korzystają nawet teoretycznie sporo słabsze drużyny, jak AZS Olsztyn czy belgijskie Maaseik w Champions League.
Mistrz Polski został zmaltretowany kontuzjami. Mariusz Wlazły, który wypadł przez uraz barku (leczył go we Włoszech), był wprawdzie powoływany do kadry meczowej, ale wchodził jako zmiennik jedynie na podwyższenie bloku. Czyli tak naprawdę bardziej pełnił rolę straszaka. Jedziemy dalej: Artur Szalpuk – bark, Milad Ebadipour – plecy, Patryk Czarnowski – kolano, David Fiel Rodriguez – mięśnie brzucha. Ostatnio do kadry meczowej wrócili jedynie Ebadipour i Czarnowski, ale i tak nie są jeszcze w pełni gotowi do gry. Skra ma w tym sezonie takiego pecha z kontuzjami, że na miejscu Jakuba Kochanowskiego czy Grzegorza Łomacza naprawdę uważalibyśmy, czy w drodze do hali w Bełchatowie nikt przypadkiem nie wyrzucił skórki od banana.
Ireneusz Mazur, były trener Skry w latach 2003-2006: – Zawodnicy, którzy są teraz w podstawowym składzie, mimo że grają ambitnie, to jednak dysponują ograniczonymi możliwościami. Renee Teppan (Estończyk przyszedł przed sezonem z Trentino – red.) w swoich wypowiedziach wspominał, że jest kontraktowany jako pierwszy atakujący. Błagam. Ja co prawda ostatnio nie prowadziłem drużyny klubowej, ale jestem na bieżąco i w relacji Wlazły-Teppan w życiu bym nie postawiłbym na Teppana jako podstawowego atakującego. Oczywiście on w ramach dłuższego grania zbiera też pochlebne opinie, ale bywa również tak jak w ostatnim meczu Ligi Mistrzów, gdzie dostawał kluczowe piłki i zawodził. Możemy się oczywiście przyczepić, czy piłka była rozegrana czy tylko wystawiona, ale on powinien to skończyć. Taka jest właśnie różnica między zawodnikiem średniej klasy a wybitnym, jak Wlazły. Żeby Skra była w czołówce, to jednak muszą grać Mariusz, Szalpuk czy Ebadipour, bo w przeciwnym wypadku jest to drużyna średnia. Po prostu średnia, mimo że mamy tam reprezentacyjnego rozgrywającego i świetnych środkowych.
Ciężko jednak wymagać cudów od drużyny, która jeszcze do niedawna miała nawet problemy z przeprowadzeniem normalnych treningów. Zdarzało się bowiem, że Roberto Piazza miał do dyspozycji sześciu zdrowych graczy.
– Szalenie trudno jest zbudować ciągłość gry i dopracować taktykę, kiedy wypada aż tylu graczy, ale z drugiej strony właśnie po takich trudnych sytuacjach poznajemy trenera. Bo plaga kontuzji w żaden sposób nie zdejmuje z niego odpowiedzialności. Chociaż nie robię tutaj żadnych wycieczek do Piazzy, bo mu współczuję i go rozumiem. Sam miałem podobne problemy kadrowe prowadząc Olsztyn w czasach, kiedy trenerem kadry był Raul Lozano i przygotowywał się do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk. Jeszcze w trakcie sezonu zabrano mi pięciu graczy z podstawowego składu, dlatego klub musiał wyżyłować się, żeby dobrać do tej grupy młodzież. I my cały czas musieliśmy grać mecze, a kibice żądali dobrej gry. Marka zobowiązywała – dodaje Mazur.
Tak samo jest w Bełchatowie, gdzie kibice przywykli do stałego dopływu medali. Przeglądając dyskusje na facebookowym profilu klubu, widać, że nie tylko siatkarze są sfrustrowani. Niektórzy w Bełchatowie ironizują, że władze klubu muszą zrobić po sezonie wietrzenie szatni, bo patrząc na kształt obecnej szóstki „nawet ściągnięcie Leona i Zajcewa nic nie pomoże”. Chociaż naszym zdaniem ciut by jednak pomogło… Część jednak wierzy, że drużyna się odkręci, bo jednak kilka spotkań zostało przegranych po całkiem przyzwoitej grze i przez nieporadność w końcówkach.
– Rezerwowi radzą sobie jak mogą, mamy nadzieję, że w końcu się przełamią. Kontuzje nas pogrążyły. Jeśli mam być szczera, to w rozmowach autobusowych dużo mówi się o tym, że główną przyczyną aż tylu kontuzji może być praca trenera od przygotowania fizycznego, który przez znaczną część swojej kariery pracował z kobietami. Ale czy to jest prawda? – zastanawia się Monika Jakiel, prezes klubu kibica Skry.
Mowa o Eduardo Romero, który przez szpital w klubie jest dziś chyba najbardziej znanym lekarzem w całej lidze. Argentyńczyk dołączył do bełchatowian w sierpniu ubiegłego roku. Specjalista, który ma w swoim CV m.in. męską kadrę Finlandii, reprezentację Polski kobiet oraz Impel Wrocław, zastąpił w klubie Wojciecha Janasa. Na liście życzeń Skry byli też Doogie Howser i dr House.
– Nowy trener dołączył do klubu w momencie, kiedy zastali w nim zawodnicy niegrający w reprezentacji, a takich w Skrze jest niewielu. Ci najbardziej eksponowani zjeżdżają się krótko przed startem ligi, dlatego tak ogromna odpowiedzialność spoczywa na trenerze od przygotowania ogólnego. On ma przygotowywać siatkarzy nie tylko pod względem wydolnościowym i siłowym, ale również zadbać o to, aby obciążenia były należycie indywidualizowane – podkreśla Ireneusz Mazur. – I dziś między wierszami można doczytać się, że trener być może nie poradził sobie z najbardziej obciążonymi graczami. Dodatkowo mamy teraz permanentny okres nakładania się tych obciążeń. Drużyna często gra w systemie weekend-środek tygodnia-weekend, a jeśli doliczymy do tego jeszcze przejazdy i regenerację, to praktycznie nie ma czasu na prawidłowy trening. I to wszystko składa się na to, że mamy temat pod tytułem „drużyna Bełchatowa”. Pech, o którym tak często mówią zawodnicy, jest związany z rzeczywistymi faktami, które można przeanalizować.
To są oczywiście tylko teorie, rzeczywiste kulisy zjazdu Skry znają jedynie siatkarze, sztab i włodarze klubu. Co o kryzysie sądzą ci ostatni? Jakby w Skrze mało było problemów zdrowotnych, to prezes Konrad Piechocki również przebywa na zwolnieniu lekarskim i na razie nie chciał skomentować nam pożaru w Bełchatowie. Czasu nie znalazł dla nas także wiceprezes Grzegorz Stawinoga.
Przed tygodniem Piechocki w rozmowie ze sport.pl przyznał jednak, że „dociera do niego hejt” na temat Romero i jego praca na pewno zostanie poddana dyskusji. Dodał też, że decyzja o rozstaniu się z Wojciechem Janasem należała do Roberto Piazzy. A pytany o losy tego ostatniego powiedział, że trudno ocenić jego pracę, bo kontuzje wysadziły mu w powietrze pierwszą szóstkę (w kontekście ewentualnego następcy Włocha w tym roku padało już w mediach nazwisko Stephana Antigi) .
A za plecami walec z Podkarpacia
Skra Bełchatów zadebiutowała w siatkarskiej ekstraklasie – wówczas pod szyldem I Liga Seria A – w sezonie 1999/2000. Zajęła wówczas ostatnie miejsce i spadła z ligi. Do elity wróciła w 2001 r. i od tamtej pory sezon w sezon meldowała się w fazie play-off, zdobywając po drodze dziewięć tytułów mistrzowskich oraz pięć medali z mniej cennego kruszcu. Brak awansu do rundy pucharowej byłby więc katastrofą. Podobnie jak zakończenie gry w tegorocznej Lidze Mistrzów już w fazie grupowej, bo tego w Skrze również jeszcze nie doświadczono. Drużyna wychodziła z niej we wszystkich edycjach w których brała udział, czyli od sezonu 2005/2006 (zaliczyła przez ten czas cztery udziały w Final Four).
Ireneusz Mazur: – Skra to drużyna o pięknych tradycjach i w momentach kryzysowych decyzje podejmowano tam zwykle w pokojach dyplomacji, a podjęte kroki raczej nie burzyły murów. Czy teraz też wszystko odbędzie się w spokoju? Obawiam się, że nie. Jeśli dojdzie do tąpnięcia, to będzie ono dosyć mocne. Mam wrażenie, że sejsmografy już pokazują pewne ruchy skorupy ziemskiej. Pamiętajmy, że to klub spółki skarbu państwa, dlatego wszyscy oczekują, że drużyna będzie grała na miarę potencjału i pieniędzy, jakie są w nią inwestowane. To mistrz Polski, a od mistrza jednak się wymaga. Czy drużyna jest w stanie się podnieść? Tak, o ile szybko do składu wrócą Wlazły i Szalpuk, a do pełnej dyspozycji dojdzie Ebadipour. Tylko czy oni wrócą na czas, bo za chwilę może się okazać, że walec z Podkarpacia rozpędzi się i będzie ciężko o play-offy.
Tym walcem jest oczywiście Resovia Rzeszów, która w sobotę niespodziewanie pokonała na wyjeździe liderującą ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. Dla gospodarzy była to pierwsza porażka w sezonie. Co gorsza dla Skry, goniący ją w tabeli rzeszowianie mają nieco łatwiejszy terminarz końcówki sezonu zasadniczego, bo ze ścisłej czołówki zagrają jedynie z Jastrzębskim Węglem. Bełchatów dla odmiany ma przed sobą bardziej wyboistą drogę, bo ma na niej m.in. ONICO Warszawa i ZAKSĘ. Będzie się działo.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl