Rynek transferowy nie opiera się podstawowym prawom ekonomii. Popyt na piłkarzy determinuje ich podaż. Jeśli zawodników na daną pozycję w danym wieku jest niewielu, to kosztują oni bardzo dużo. I wiele wskazuje na to, że do podobnej sytuacji może dojść wkrótce wśród napastników. Jednym z największych wygranych tego stanu rzeczy może okazać się Krzysztof Piątek.
Na podium trzech najdroższych transferów w historii jest środkowy napastnik i dwóch skrzydłowych. Za napastników płaci się krocie. Juventus za Cristiano Ronaldo zapłacił blisko 120 milionów euro, za Gonzalo Higuaina 90 milionów. Pierre-Emerick Aubameyang kosztował Arsenal 65 milionów euro. Paris Saint-Germain za Edinsona Cavaniego musiało zabulić ponad 60 milionów, Barcelona za Luisa Suareza ponad 80, Manchester United za Romelu Lukaku podobnie, Atletico za Diego Costę blisko 70, a Falcao trafił do Monaco za ponad 50 baniek.
Napastnicy są chodliwym i rozchwytywanym towarem na rynku. Nie tylko napastnicy ze ścisłego światowego topu, tacy jak wspomnieni wyżej Cavani, Suarez czy Higuain, ale i snajperzy ze średniej półki. Tacy, którzy obsadzają atak drużyn występujących regularnie w Lidze Mistrzów, ale które nie biją się o półfinały królowej rozgrywek. Wymowna była sytuacja z lata zeszłego roku – Borussia Dortmund po wygaśnięciu wypożyczenia Michy’ego Batshuayia została bez napastnika. Kolejne próby paliły na panewce, w międzyczasie BVB udało się wzmocnić środek pomocy i załatać dziury w defensywie, ale z napastnikiem wciąż był problem. Wreszcie z obozu dortmundczyków zaczęły dochodzić sygnały, że w tym oknie transferowym do Borussii nie dołączy żaden napastnik, bo… żadnego zawodnika na tym poziomie nie ma. Ostatecznie obecny lider Bundesligi trafił w dziesiątkę wyciągając rezerwowego Barcelony, czyli Paco Alcacera.
Ale ta sytuacja Borussii pokazywała wyraźnie, że klasowi napastnicy to towar deficytowy. Najlepsi zapuścili koszenie w klubach ze ścisłego topu – Cavani w PSG, Lewandowski w Bayernie, Suarez w Barcelonie, Aguero w Manchesterze City, Ronaldo blisko dekadę w Realu, Griezmann w Atletico. Jeśli któryś klub z europejskiego TOP10 znajdzie już swojego docelowego strzelca, to nie chce go oddawać. A jeśli ktoś nie może go znaleźć, to ma problem i musi wydawać dużo kasy. Bardzo dużo. Za klub, który w ostatnich latach miewa poważne problemy z obsadą pozycji numer dziewięć, może uchodzić Chelsea, która cierpi na bezkrólewie po erze Didiera Drogby. Schedę po nim miał przejąć Fernando Torres, później Romelu Lukaku, odkurzono Samuela Eto’o, w międzyczasie był jeszcze Loic Remy, do czasu nieźle spisywał się Diego Costa, spróbowano Falcao, dano szansę Batshuayiowi, następnie nie do końca sprawdził się Giroud, Morata okazał się klapą, a teraz wypożyczony został Higuain. Na to poszukiwanie optymalnego napastnika wydano ćwierć miliarda euro.
Kluby ze ścisłej europejskiej czołówki mają pieniądze na to, by błądzić i testować kolejnych snajperów. Natomiast nie mają czasu – brak skutecznego strzelca kosztuje je odpadnięcie z walki o mistrzostwo kraju, pożegnanie się z marzeniami o Lidze Mistrzów, a często i frustrację kibiców, którzy uderzają pięścią w czoło wykrzykując „dlaczego nie kupiliśmy przed sezonem napastnika?!”.
Ta presja nakręca popyt na skutecznych snajperów. Tuzy nie mają czasu na ogrywanie swoich perełek z akademii, muszą sięgać po napastników gotowych do strzelania na najwyższym poziomie. A ci są wyrywani sobie z rąk. Skuteczni napastnicy są jak buty Kanye Westa wystawione w Sneaker Store’ach – po limitowaną serię produktu ustawiają się kolejki, a wyścig po wymarzony towar wygrają ci najbardziej zdeterminowani.
Dlatego tak cenni są i nadal będą napastnicy młodzi, którzy strzelają gole w mocnych ligach europejskich. Czasami nawet nie muszą strzelać – wystarczy że są młodzi i grają w niezłych klubach. Tutaj przykładem może być Dominic Solanke, który w Liverpoolu strzelił jednego gola, co nie przeszkodziło Bournemouth w wyłożeniu za 21-latka ponad 20 milionów euro plus bonusy.
Oczywiście cały ten wywód prowadzi do wniosku, że względnie młodzi piłkarze, którzy regularnie strzelają gole w silnych ligach, mogą być warci dziesiątki milionów euro. A jeśli ktoś z tej grupy „młodych strzelających” wybija się szczególnie, to „dziesiątki” z poprzedniego zdania mogą zamienić się w „setki”. Zwłaszcza wobec szalejącej inflacji na rynku transferowym, gdzie transfery za 150 milionów nikogo już nie szokują.
Postanowiliśmy zatem sprawdzić – ilu takich piłkarzy jest? Jak w tym momencie wygląda podaż snajperów do wzięcia? Ile ryb pływa w stawie, w którym łowią tuzy światowego futbolu?
Wychodzi na to, że mówimy o relatywnie skromnym gronie.
Kylian Mbappe w PSG gra na skrzydle, ale może również występować jako środkowy napastnik. Tammy Abraham imponuje skutecznością, natomiast to jedyny napastnik z tego grona, który występuje na drugim poziomie rozgrywkowym. Zatem jeśli mielibyśmy wybrać z tej listy napastników, o których najlepsze kluby świata będą się wkrótce zabijać, to na pewno z miejsca wskazalibyśmy Timo Wernera, następnie Gabriela Jesusa, do tego Marcusa Rashforda. Jeśli chodzi o Krzysztofa Piątka i Lukę Jovicia – tutaj sprawa jest nieco inna, bo mówimy o zawodnikach, którzy dopiero po raz pierwszy w swojej karierze mają tak genialny sezon. Niemniej strzelenie ponad 20 goli w ciągu roku nie umknęło skautom drużyn, które co roku aspirują przynajmniej do gry w półfinale Ligi Mistrzów. Jeśli czytacie w prasie nagłówki „Real Madryt obserwuje Piątka”, to nie ma w tym cienia kłamstwa – oczywiście, że obserwuje. Podobnie jak Wernera, Jovicia czy Andre Silvę, czyli każdego rokującego strzelca, który już dzisiaj ma uznaną markę w Europie. Ale od obserwacji do transferu jest jeszcze daleka droga.
Natomiast jeśli ktoś zadaje sobie pytanie „czy Piątek faktycznie może trafić do klubu ze światowego TOP10?”, to odpowiadamy „tak, ale to zależy”. Od czego? Przede wszystkim od zachowania skuteczności i powtórzenia tak znakomitego sezonu. Taki Timo Werner w trzecim sezonie z rzędu należy do czołówki Bundesligi. Marcus Rashford właśnie dobił do setki występów w Premier League (strzelił w nich 26 goli i zaliczył 16 asyst). Ta dwójka ma już ugruntowany status na rynku europejskim. Piątek póki co jest postrzegany tak, jak piosenkarz, którego hit leci w radiu na rotacji. Najpierw dostaje łatkę „gwiazdki jednego przeboju”, dopiero kolejnymi piosenkami wchodzi (lub też nie) do grupy trzymającej władze w muzycznym przemyśle.
Czy możemy spodziewać się, że ktoś za rok czy za dwa lata zapłaci za Piątka – powiedzmy – 80 milionów euro? Powtórzymy się – to zależy od tego, czy utrzyma się na szczycie. Jeśli się utrzyma, to zdecydowanie tak. Zwłaszcza, że wkrótce w elicie będzie dochodziło do wymiany pokoleniowej napastników. Suarez, Cavani, Higuain i Benzema mają po 32 lata, Lewandowskiemu i Aguero w tym roku stuknie po 31 lat, Cristiano Ronaldo to 34-latek. Zatem wkrótce zwolni się miejsce na szpicy w Barcelonie, Paris Saint-Germain, Chelsea, Realu, Bayernie, Manchesterze City i Juventusie. Oczywiście każdy z tych klubów w mniejszym lub większym stopniu przygotowuje się pod tę ewolucję – np. ogrywanie Gabriela Jesusa pod kątem zastąpienia Aguero. Natomiast część z tych klubów będzie musiało ruszyć na rynek transferowy. A tam? Na pewno gorącym towarem będzie Harry Kane, z pewnością na brak ofert nie będzie narzekał Mauro Icardi, znów ktoś będzie chciał podebrać z Madrytu Antoine Griezmanna. A kogo nie będzie stać na Anglika z Tottenhamu czy Francuza z Atletico, ten będzie musiał zabulić (i to pewnie niewiele mniej) za Wernera, Jovicia czy – miejmy nadzieję – Krzysztofa Piątka.
fot. NewsPix.pl