– Kiedyś nie chciałem o tym mówić, ale dwa momenty sprawiły, że zmieniłem zdanie. Pierwszy: kiedy ktoś mi powiedział, że milczenie jest egoistyczne, bo ci, którzy w siebie nie wierzą, nie dowiedzą się, że możliwa jest przemiana. Drugi moment nastąpił, gdy podszedł do mnie student, który pracował w projektach z NASA, i poprosił, żebym wskazywał go do odpowiedzi, bo jest introwertykiem, a chciałby mieć piątki i odpowiadać na pytania, natomiast sam się nie zgłosi. Uświadomiłem sobie, że inni zdolni studenci jego pokroju skończą staż, pójdą do dużych korporacji, będą pracować „w klatce” i nikt ich nigdy nie odkryje, bo nie będą w stanie powiedzieć o swoich umiejętnościach. Czytałem komentarze pod programem Pawła Wilkowicza, w którym byłem gościem. Rozpoznawałem tam wielu takich programistów, którzy nie potrafią patrzeć w oczy, kiedy kogoś nie znają, są niepewni. Mogę więc być egoistą z parciem na szkło, jeśli mój przykład coś zmieni – przyznaje Jarosław Królewski w “Przeglądzie Sportowym”. Zapraszamy na przegląd prasy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jakub Błaszczykowski podpisał kontrakt z Wisłą Kraków. Pensję przeznaczy na bilety dla dzieci z domów dziecka.
Takie powroty właściwie się nie zdarzały w historii polskiej ligi. W ekstraklasie w ciągu kilkudziesięciu lat istnienia występowało wielu znakomitych piłkarzy. Widząc później, jak podbijają europejskie boiska, kibice mogli sięgać pamięcią do czasów, gdy idole na ich oczach startowali do wielkich karier. Praktycznie nigdy jednak nie było okazji oglądać z bliska, jak kończą się te naprawdę świetne kariery. Do polskiej ligi zwykle wracali ci, którym za granicą coś nie wyszło. Którzy tu jeszcze mogli uchodzić za profesorów, a przy okazji dorobić ostatnie pieniądze przed piłkarską emeryturą, ale w innych krajach mieliby już problem z angażem. Kto naprawdę odniósł za granicą wielki sukces, raczej do Polski jako piłkarz nie wracał.
Marcelo jest jednym z najgorszych piłkarzy Realu. Zespół traci wiele goli po jego błędach.
Jeżeli ktoś szukał przyczyn, dlaczego w ostatnich tygodniach Marcelo nie gra wiele w barwach Realu, wystarczyło, by obejrzał środowe El Clasico (1:1). 30-latek nie wnosił niczego do ataku Królewskich, dostał żółtą kartkę za głupi faul na Gerardzie Pique, a do tego zawalił przy bramce, bo nie chciało mu się wracać za Malcomem. Nie przeszkodziło to Santiago Solariemu stawać w obronie Brazylijczyka. – Marcelo to stuprocentowy madridista, nasz drugi kapitan. Zawsze stawia Real ponad wszystkim – powiedział Argentyńczyk.
Felieton Michała Pola.
Obradujący w Rzymie Komitet Wykonawczy UEFA wziął na warsztat możliwość zmiany przepisu o podwójnym liczeniu goli strzelonych na wyjeździe w europejskich pucharach. Nawet jeśli decyzja o rezygnacji z tej zasady nie zapadnie już teraz, jest ona ponoć kwestią czasu. Na świecie rozpętała się burza, bo jak zwykle jedni są za i widzą w tej zmianie szanse na uatrakcyjnienie futbolu. Potrzebne, bo zwłaszcza u młodych ludzi piłka nożna musi rywalizować z coraz atrakcyjniejszymi grami komputerowymi. Jak wynika z badań, najmłodsza kategoria wiekowa w USA (7–14) zdecydowanie bardziej woli spędzać czas, grając i oglądając zmagania w Counter Strike, League of Legends, Fortnite czy Dota. Drudzy bronią świętości przepisów i ostrzegają, że zmiany popsują „piękną grę”. Nie ufają przy tym FIFA ani UEFA, wietrząc kolejny skok na kasę. Obie szacowne instytucje istotnie nie zapracowały sobie ostatnio na szczególne zaufanie. To rozszerzają mundial i mistrzostwa Europy do granic absurdu, to umieszczają turnieje tam, gdzie nie sposób je rozgrywać, czyli w Katarze lub wszędzie i nigdzie, czyli w całej Europie. Ale akurat nad tą zmianą warto się zastanowić.
Jesień Lechii, wiosna…?
Jeśli mistrzostwa Polski nie zdobędzie Legia, Lech lub Jagiellonia, będzie to ogromna niespodzianka – mówi w dzisiejszym „Skarbie Kibica” Piotr Stokowiec. Trener Lechii jest ponadprzeciętnie inteligentny i raczej sam nie wierzy swoim słowom. Przecież to jego drużyna jest liderem po 20 kolejkach (najwięcej wygranych i strzelonych goli, najmniej porażek i straconych bramek) i większość szkoleniowców klubów ekstraklasy w niej upatruje głównego kandydata do tytułu.
To może być najbardziej frapujący serial ligowej wiosny – pościg Lecha za prowadzącym duetem w ekstraklasie.
Do tej pory Adam Nawałka cztery razy przygotowywał ekstraklasowy zespół w okresie zimowym. I potem, w pierwszym wiosennym spotkaniu nigdy nie stracił gola. A gdy jego drużyna mecz otwarcia miała u siebie, zawsze wygrywał. Teraz tego samego oczekują od niego w Poznaniu. Przez ostatnie tygodnie Nawałka realizował swój plan i sam przyznaje, że wykonał wszystko, co zakładał, nie przeszkodziły mu w tym ani drobne urazy kilku piłkarzy, ani kapryśna pogoda w Turcji. Kibice Kolejorza po cichu liczą, że Lech jest w stanie włączyć się w walkę o mistrzostwo. – Wielkie oczekiwania w Poznaniu są nieuniknione i każdy trener zawsze musi się z nimi liczyć. Choć realne szanse na tytuł nie są duże. Piłkarze Lecha skończą ten sezon z podniesionymi głowami, jeśli będą w czołowej trójce – uważa Grzegorz Kapica, były napastnik Kolejorza, mistrz Polski z 1984 roku.
Przyszły piłkarz Genoi błysnął w poprzednim meczu z Lechem. Teraz może to powtórzyć przy Bułgarskiej.
W lipcu Jagiełło przenosi się do ligi włoskiej, ale przez najbliższe miesiące nadal będzie ważnym zawodnikiem KGHM Zagłębia. Chce umocnić swoją pozycję i zagrać w czerwcowych fi nałach mistrzostw Europy U-21. Wcześniej, również do Włoch, tyle że z przystankiem w Cracovii, wyemigrował Krzysztof Piątek, czyli inny były gracz Miedziowych. Teraz Piątek jest już gwiazdą Serie A. Jagiełło spróbuje podążyć jego śladem. Ma podstawy do optymizmu, bo uchodzi za równie wartościowego piłkarza, a w dorosłej piłce zaczął grać nawet wcześniej niż snajper Milanu.
Jagiellonia zapłaciła za Tarasa Romanczuka siedem tysięcy złotych. Jej prezesi mogą się teraz czuć, jakby wygrali los na loterii.
Szeryfem w Jagiellonii stawał się niepostrzeżenie. Gdy na zimowym obozie w Turcji wybierano kapitana zespołu, po przeniesieniu Rafała Grzyba do sztabu szkoleniowego, Taras Romanczuk wygrał już z dużą przewagą głosów. Nie wiadomo tylko, kto przez ostatnie cztery i pół roku bardziej się zmienił – on czy klub?
Jagiellonia wypiękniała, ugruntowała pozycję wśród czołowych polskich klubów. W Białymstoku trzymają medale za trzecie i drugie miejsce w ekstraklasie, doczekali się też jednego z najładniejszych stadionów w lidze, a w tym półroczu piłkarze przeniosą się do nowej bazy treningowej. Ale i w życiu Romanczuka zaszły poważne zmiany. W lidze zdobył renomę, jest bardziej pewny siebie, w czym na pewno nie zaszkodził debiut w reprezentacji Polski. Historia jest pokrzepiająca.
Zvonimir Kožulj talent do sportu odziedziczył po wujku, którego ze śpiączki wybudził finał Wimbledonu.
Bóg był na pierwszym miejscu, sport na drugim. Oficjalnie. Bo w praktyce to nie modlitwa w sutannie, a regularny ruch w krótkich spodenkach na boisku piłkarskim czy korcie tenisowym uratowały życie chorwackiemu księdzu Ivanowi Mlikocie. Przynajmniej tak twierdzili lekarze. Zresztą po 11 dniach w śpiączce spowodowanej wypadkiem samochodowym obudził się akurat w momencie, w którym jego rodak Goran Ivanišević triumfował w Wimbledonie i personel medyczny cieszył się na korytarzach szpitala. Przypadek? – To mój wujek. Przez lata służył w Niemczech, daleko od nas, ale to on jako pierwszy coś we mnie dostrzegł i pchnął w kierunku piłki nożnej. Uwielbiał sport, sam kopał w kadrze narodowej duchownych i talent odziedziczyłem zapewne właśnie po nim – opowiada nam pomocnik Pogoni Zvonimir Kožulj.
Trzech nowych piłkarzy Górnika ma zagrać przeciwko Wiśle.
Wczoraj piłkarze trenowali wreszcie na zabrzańskiej arenie. Wcześniej uniemożliwiał to śnieg, a później, gdy biały puch został już usunięty, murawa była bardzo grząska. – W czwartek mieliśmy dłuższe zajęcia na głównej płycie. Szkoda, że w tym tygodniu nie udało się rozegrać żadnego sparingu. W poniedziałek mieliśmy grać z Banikiem Ostrawa, ale przeszkodził nam śnieg, później szukaliśmy innego rywala, nie udało się jednak – mówił trochę przygaszony trener Marcin Brosz. Wśród trenujących brakowało kapitana Szymona Matuszka.
Próbuję grać jak Sa Pinto – mówi Salvadora Agra.
W Legii aż pięciu piłkarzy i cztery osoby ze sztabu szkoleniowego są z Portugalii. Dzięki temu pewnie łatwiej panu o aklimatyzację?
Zawsze fajnie jest mieć wokół siebie zawodników z ojczyzny. Gdyby kilku Polaków, Serbów, Chorwatów czy Chińczyków znalazło się w zagranicznym zespole, też pewnie byłoby im łatwiej.
Trafi liście tu za sprawą Ricardo Sa Pinto. Pamięta go pan z boiska?
Tak, choć kiedy grał, byłem wtedy dzieckiem. Zawsze podobał mi się jego sposób gry, to że wkładał w nią całe serce. Próbuję grać tak samo. W Portugalii jest bardzo znany, to legenda Sportingu.
Z czwórki nowych kolegów najlepiej zna pan pewnie Andre Martinsa, występowaliście razem w młodzieżówce i drużynie olimpijskiej. Rozmawialiście przez pana transferem?
Andre to mój bliski przyjaciel. Na pewno dzięki temu mi łatwiej. Rozmawiałem z nim, gdy szczegóły transferu był prawie ustalone. Chwalił ten klub. Z kolei Cafu kojarzyłem tylko jako rywala z boiska. Występował w Vitorii Guimaraes, a ja w Bradze, mierzyliśmy się w derbach. Prywatnie się jednak nie znaliśmy. Kiedy przyszedłem do Legii, był jednym z zawodników, którzy mnie pozytywnie zaskoczyli. Jest w klubie najdłużej z nas, może mi więc pomóc bardziej niż Andre.
Michał Miśkiewicz zdaje sobie sprawę, że jeśli chce zostać w ekstraklasie, wiosną musi zabłysnąć.
Z jednej strony, transfer do Milanu i powołanie do reprezentacji Polski. Z drugiej – niewiele ponad 70 uzbieranych meczów w ekstraklasie, zaledwie jeden pełny sezon rozegrany w dorosłej piłce i tylko trzy ligowe występy w ostatnich dwóch latach. 20 stycznia Michał Miśkiewicz skończył 30 lat i gdyby miał zrobić pierwsze podsumowanie swojej kariery, z grubsza wyglądałoby ono tak: – Wyhamowałem, nie da się ukryć. I wypadałoby wreszcie ruszyć z miejsca. Myślę, że teraz jest dobry moment. Umówmy się: 30 lat jak na bramkarza to wciąż dość młody wiek. Mogę jeszcze coś wycisnąć w najbliższych sezonach i mam nadzieję, że tak się stanie – deklaruje golkiper Korony.
Sergiu Hanca z Cracovii opowiada o swoim życiu.
Sergiu Hanca to zawodnik z najgłośniejszym nazwiskiem, jaki przyszedł tej zimy do Cracovii. Były skrzydłowy Dinama Bukareszt czterokrotnie grał w reprezentacji Rumunii. Do Pasów trafi ł po okazyjnej cenie, bo po incydencie na trybunach, podczas którego kibice zaatakowali jego żonę, uzgodnił z Dinamem możliwość zmiany klubu za 60 tysięcy euro. Nowy piłkarz krakowian opowiada o swojej karierze w Rumunii, hobby i akcjach dobroczynnych.
Żona, jeszcze zanim mnie poznała, była fanką Dinama Bukareszt. Na początku, gdy zaczęliśmy się spotykać, ona mieszkała w Bukareszcie, a ja grałem w Targu Mures. Byliśmy razem na wielu meczach Dinama, chodziliśmy do „młyna”.
Zimowe sparingi sugerują, że po okresie przygotowawczym irański skrzydłowy może okazać się dużo lepszym zawodnikiem.
Konia z rzędem temu, kto przewidział, że największym zagrożeniem dla rywali Śląska w zimowym okresie przygotowawczym będzie Farshad Ahmadzadeh. Irański skrzydłowy zdobył trzy bramki. Z taką formą w lidze może zapracować na przedłużenie kontraktu, obowiązującego tylko do czerwca. Kiedy wiązał się ze Śląskiem, w umowie zawarto klauzulę o możliwości dłuższej współpracy, uzależnioną od tego, ile egzotyczny przybysz będzie grał. – Do takich zawodników czasem trzeba po prostu cierpliwości. Chłopak przyjechał z zupełnie innej kultury i potrzebował czasu. Oby w lidze był równie skuteczny – mówi dyrektor sportowy Śląska Dariusz Sztylka.
Wisła to początek, chcę przygotować coś większego – mówi Jarosław Królewski, który w grudniu pojawił się w polskiej piłce. Pomógł uratować Białą Gwiazdę, chciałby zmienić nasz futbol.
Wszedł pan do polskiej piłki z takim rozmachem, że od kilku tygodni jest jedną z najczęściej cytowanych osób. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze cztery lata temu żona musiała za pana dzwonić do stomatologa i umawiać wizytę, bo pan wstydził się zatelefonować osobiście.
Zmieniłem się, ale ile mi to zajęło czasu! Miałem mnóstwo spalonych wystąpień, stres mnie paraliżował. Od dzieciństwa z tym walczyłem. W końcu stwierdziłem, że po stu porażkach, które wszyscy wyśmiewają, musi się coś zmienić. I się zmieniło, gdy zacząłem pracować na uczelni.
Pokazał pan, że można przełamać wszystkie ograniczenia.
Kiedyś nie chciałem o tym mówić, ale dwa momenty sprawiły, że zmieniłem zdanie. Pierwszy: kiedy ktoś mi powiedział, że milczenie jest egoistyczne, bo ci, którzy w siebie nie wierzą, nie dowiedzą się, że możliwa jest przemiana. Drugi moment nastąpił, gdy podszedł do mnie student, który pracował w projektach z NASA, i poprosił, żebym wskazywał go do odpowiedzi, bo jest introwertykiem, a chciałby mieć piątki i odpowiadać na pytania, natomiast sam się nie zgłosi. Uświadomiłem sobie, że inni zdolni studenci jego pokroju skończą staż, pójdą do dużych korporacji, będą pracować „w klatce” i nikt ich nigdy nie odkryje, bo nie będą w stanie powiedzieć o swoich umiejętnościach. Czytałem komentarze pod programem Pawła Wilkowicza, w którym byłem gościem. Rozpoznawałem tam wielu takich programistów, którzy nie potrafi ą patrzeć w oczy, kiedy kogoś nie znają, są niepewni. Mogę więc być egoistą z parciem na szkło, jeśli mój przykład coś zmieni.
GAZETA WYBORCZA
Gdyby Legia nie wygrała ligi czwarty raz z rzędu, byłaby niespodzianka. I to nawet biorąc pod uwagę, że klubem ze stolicy wciąż rządzi przypadek.
Salvador Agra, Luís Rocha, Iuri Medeiros, André Martins, Cafú – wiosnę Legia zacznie z pięcioma Portugalczykami w kadrze i czterema w sztabie trenerskim. Kiedy dziewięć miesięcy temu świętowała trzecie mistrzostwo Polski z rzędu, w klubie był tylko Cafú. Tak jest od lat. Legia kończy rozgrywki z innym pomysłem na siebie, niż je zaczynała, o trenerach nie wspominając. Ostatnim, który przepracował w Warszawie pełny sezon, był Jan Urban, który opuścił klub pięć lat i siedmiu trenerów temu (nie licząc tymczasowych).
Nikt nie ma pomysłu, jak ekstraklasę rozwijać. Dryfujemy, ciesząc się epizodami – rozmowa z Cezarym Kucharskim.
Ostatni sezon zakończył się w 76. minucie szlagieru Lech – Legia, bo mecz przerwali chuligani. Latem Legia odpadła z pucharów z zespołami ze Słowacji i Luksemburga. Zimą Wisła Kraków niemal upada, a piłkarze Lechii strajkowali, bo nie dostawali pensji. Mamy ligę na ślinę?
Tak jest od lat. Państwo wybudowało stadiony na europejskim poziomie, pomogło wygrać z korupcją, ale środowisko piłkarskie nie poradziło sobie ani z podniesieniem poziomu sportowego, ani z otaczającą ligę patologią, która ogranicza rozwój polskiej ligi. Myślę o niejasnych powiązaniach między kibicami i klubami, które uniemożliwiają przypływ nowego i większego kapitału. Najlepiej pokazuje to historia Wisły, niemal doprowadzonej do bankructwa przez szemrane towarzystwo, które mieni się kibicami.
SUPER EXPRESS
Rozmówka z Franciszkiem Smudą.
Kto będzie teraz największą gwiazdą ligi?
Kuba Błaszczykowski, który uratował Wisłę przed zagładą. Ten człowiek ma niesamowite serce i charakter. Kibice powinni mu podziękować, że tak dużo zrobił, żeby uratować Wisłę. Postawa godna najwyższego szacunku.
Rozmówka z Ireneuszem Mamrotem.
Jest pan zadowolony z zimowych transferów Jagiellonii?
Pozyskaliśmy zawodników, których chcieliśmy. Ważne, że trafili do nas gracze, którzy znają ekstraklasę. Stabilizacja w piłce jest ważna, ale jak długo jesteś w jednym klubie, to zaczyna się stagnacja. Dlatego wiedziałem jesienią, że potrzebujemy zmian.
SPORT
Rozmowa z Wojciechem Jagodą, ligowym ekspertem Canal+ Sport, byłym piłkarzem m.in. Legii i Polonii Warszawa.
Co utkwiło panu w pamięci najmocniej z jesiennej części rozgrywek Lotto Ekstraklasy?
Na stadiony chodziło nieco mniej ludzi niż oczekiwałem. Sądziłem, że rozgrywki 2018-19 będą pierwszymi, kiedy średnia frekwencja dobije do 10 tysięcy widzów na spotkanie, ale to niestety wciąż przed nami. Ekstraklasa często rozczarowuje, jest ligą nieprzewidywalną, a to przekłada się na fakt, że nadal czekamy na przekroczenie wspomnianej magicznej dyszki, co w skali kolejki dawałoby 80 tysięcy ludzi na polskich stadionach, od której można by rozpocząć ekspansję na Europę.
Które zespoły najbardziej rozczarowały jesienią?
Skala postępu, ale też i regresu jest najlepiej widoczna, gdy zestawimy rok do roku. A przy takim kryterium listę tych, którym nie poszło otwiera Górnik Zabrze. Po 20 kolejkach ma minus 19 punktów w porównaniu do analogicznego okresu poprzedniego sezonu. A minus 19 to przecież ogromny mróz. Tyle że Górnika mocno bym się nie czepiał. Zabrzański klub nadal znajduje się w kryzysie, ale jest usprawiedliwiony. Przecież to, co zdarzyło się w ubiegłych rozgrywkach było ewidentnie ponad stan. Znacznie więcej spodziewałem się natomiast po Wiśle Płock i Śląsku. A zwłaszcza po wrocławianach, którzy jeszcze niedawno rządzili ekstraklasą, trzykrotnie stawali na ligowym podium. I fajnie grali, przy okazji wypełniając stadion. A teraz znaleźli się w głębokim dołku.
Rozmowa z Pawłem Golańskim.
Zacznę od okresu przygotowawczego, który dla wielu klubów ekstraklasy był dość burzliwy – i to dosłownie, bo pogoda w Turcji, gdzie poleciała większość drużyn, nie dopisywała. Będzie to miało jakiś wpływ na dyspozycję zespołów?
Rzeczywiście, w Turcji kluby nie trafiły na idealną pogodę, natomiast i tak klimat jest tam zdecydowanie lepszy niż u nas. Tutaj było praktycznie niemożliwe, żeby grać na naturalnych murawach. Jednostki treningowe raczej się tam odbywały, a większy problem był ze sparingami, bo niejednokrotnie boiska były zalane wodą. Myślę jednak, że to nie będzie miało jakiegoś wielkiego wpływu na formę zespołów.
Wiosną 2015 roku spadł z ekstraklasowego konia, ale po dwóch latach na niego ponownie wskoczył i teraz zamierza pojechać na nim aż do zagranicznego klubu. Patryk Dziczek, bo o nim mowa, ma jasno nakreślony plan na swoją piłkarską przyszłość.
Wtedy, w ostatniej kolejce sezonu 2014/15, ówczesny trener Piasta Radoslav Latal wystawił 17-latka w pierwszym składzie na mecz z Cracovią. Gliwiczanie przegrali 0:3, a „żółtodziób” został zmieniony w przerwie. Bolesny cios dla młodziana… – Może i dobrze, że tak wyszło z tym nieudanym debiutem w ekstraklasie – wraca pamięcią w przeszłość nasz bohater. – Dostałem „strzała” w twarz i może dobrze mi to zrobiło. Ponad rok nie było mnie na treningach pierwszej drużyny, ale udało mi się wrócić. Jestem wychowankiem Piasta i dorastałem w trudnych warunkach. Miałem 16, 17 lat i trenowałem z pierwszą drużyną. Dla mnie to było jak zderzenie ze ścianą. Wtedy był to bardziej doświadczony zespół niż teraz – przyznaje Patryk Dziczek, którego na powierzchnię wyciągnął z kolei trener Dariusz Wdowczyk. – Najważniejszy moment był wtedy, gdy dostałem drugą szansę w ekstraklasie. Bo ten pierwszy raz był nieudany – mówi pomocnik.
Fot. Newspix.pl