Emiliano Sala nie żyje. Wszelkie wątpliwości rozwiane. Podczas drugiej akcji poszukiwawczej odnaleziono wrak awionetki na dnie kanału La Manche. W środku znajdowały się zwłoki argentyńskiego napastnika, co potwierdziła brytyjska policja. Przynajmniej rodzina piłkarza nie musi już żyć w nieznośnej niepewności i irracjonalnej nadziei, ale niestety wygląda na to, że ciszy nad tą trumną jeszcze długo nie będzie.
Sala 19 stycznia został kupiony przez Cardiff z FC Nantes za 17 mln euro, co oznaczało nowy rekord transferowy walijskiej ekipy, walczącej o utrzymanie w Premier League. Dwa dni później piłkarz pożegnał się ze swoimi kolegami z drużyny “Kanarków” i wynajętą awionetką miał lecieć do nowego klubu.
Nie doleciał. Wkrótce kontakt z maszyną się urwał. Dla Sali i pilota Davida Ibbotsona były to ostatnie chwile w ich życiu.
Argentyńczyk już będąc w powietrzu przeczuwał, że ta wyprawa może się źle skończyć. W smsach pytał o zdrowie rodziny, a ojcu zwierzył się, że po prostu się boi i jeśli w ciągu półtorej godziny nie będzie od niego więcej informacji, to już raczej go nie znajdą.
Pierwszą akcję poszukiwawczą, przeprowadzoną przez francuskie służby, zakończono 22 stycznia. Wraku ani ciał nie odnaleziono. Nie podważano przekazu, że prawdopodobieństwo, iż ktoś przeżył, jest minimalne. Najbliżsi piłkarza nie mogli się jednak pogodzić, że już po wszystkim i zorganizowali zbiórkę na organizację nowych poszukiwań. Odzew był znaczący, zebrano ponad 300 tys. euro i 29 stycznia, już na własną rękę, poszukiwania wznowiono. Zaangażowano nawet speca od poszukiwań na głębokiej wodzie. Efekt był taki, że przynajmniej wyłowiono wrak maszyny i ciało Sali.
Nim to się jeszcze stało, doszło do tego, czego niestety można się było spodziewać, czyli do kłótni o pieniądze. Cardiff miało zapłacić 17 mln euro w ratach na przestrzeni trzech lat, ale pierwszy przelew wstrzymało. Nantes zareagowało natychmiast, domagając się ustalonej kwoty. Jeśli w ciągu kilku dni jej nie dostanie, sprawą będzie musiał zająć się Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie. To byłby pierwszy przypadek sporu o pieniądze z transferu piłkarza, który zginął przed pojawieniem się w nowym klubie, absolutny ewenement. Wszystkiemu z uwagą przygląda się Bordeaux, które oddając Salę do Nantes zagwarantowało sobie 50 procent z następnej sprzedaży.
Jeśli zawarto standardową umowę transferową, zapewne Cardiff nie ma podstaw prawnych, żeby teraz nie płacić, choć de facto – jakkolwiek brutalnie to zabrzmi – “towaru” nie otrzymało. Walijczycy bronią się, że nie odpowiadali za bezpieczeństwo piłkarza podczas lotu, bo transport zdezelowaną awionetką załatwiał jego agent. Czekano również na więcej szczegółów dotyczących katastrofy (działo się to jeszcze przed wyłowieniem i identyfikacją ciała).
Jest w tej historii kilka niewiadomych. Nantes kupiło Sali bilety na normalny samolot, tyle że z przesiadką. Trudno zrozumieć, dlaczego agent Mark McKay tak bardzo naciskał, żeby dolecieć w inny sposób, skoro do zamknięcia okienka było daleko i dotarcie ileś godzin później nie powinno mieć większego znaczenia. A skoro już się uparł na awionetkę, dlaczego wziął jakiś złom pilotowany przez człowieka bez licencji na loty komercyjne. Całej prawdy być może nigdy się nie dowiemy. Najgorsze, że rodziny ofiar jeszcze długo mogą być zasypywane doniesieniami odnośnie bitwy o kasę za nieboszczyka.
Pozostaje olbrzymi żal, a teraz pojawia się też olbrzymi niesmak. W tej sytuacji takie gesty jak zapowiedź zarezerwowania przez FC Nantes numeru 9 nie mają większego znaczenia.
Fot. newspix.pl