Reklama

El Clasico temperatury pokojowej. Remis na Camp Nou

redakcja

Autor:redakcja

06 lutego 2019, 23:40 • 4 min czytania 0 komentarzy

Bramkowy remis na boisku odwiecznego rywala powinien uchodzić za dobry rezultat, ale piłkarze Realu muszą pluć sobie w brodę. Pozbawiona Messiego w pierwszym składzie Barca mogła być powieziona na Camp Nou, gdyby tylko Real wykazał więcej zdecydowania, gdyby Vinicius potrafił podejmować optymalne decyzje i gdyby Solari nie podciął Królewskim skrzydeł wprowadzeniem Bale’a.

El Clasico temperatury pokojowej. Remis na Camp Nou

Pierwsza połowa należała do Viniciusa, co ma swoje dobre i złe strony z punktu widzenia madryckiego obozu. Osiemnastoletni Brazylijczyk bezsprzecznie posiada wybitne umiejętności piłkarskie. Problem w tym, że to wcale nie musi oznaczać wybitnej gry w piłkę. Kilka popisów wysokiej próby: technika godna freestylerów, dryblingi z niezaprzeczalnym polotem, nieustanna umiejętność znalezienia sobie pozycji, na którą warto zagrać futbolówkę. Ale Vinicius w całej okazałości przedstawił nam się w akcji, po której Kroos najchętniej wykopałby nastolatka na ławkę: wychowanek Flamengo odebrał piłkę na połowie Barcy, wyłuskując ją spod nóg Arthura. Duża sprawa, poparta dynamicznym rajdem przez ładnych dwadzieścia metrów. Ale cała para poszła w gwizdek, skoro w decydującym momencie postanowił strzelać, co miało pół procenta szans powodzenia, podczas gdy Kroos był zupełnie sam, miałby czystą pozycję.

No dobrze, powiecie, a zagranie Viniciusa przy bramce? Pewnie, przysłużył się, uruchomił akcję. Ale im częściej oglądamy powtórkę tego gola, tym bardziej zastanawiamy się co tak naprawdę chciał zrobić tak głęboką wrzutką. Delikatnie mówiąc nie dajemy głowy, że dalszy tok akcji był efektem jego pomysłu – więcej w tym przytomności Benzemy i wykończenia Vazqueza.

Efektowność? Jak najbardziej. Efektywność? Tylko sporadycznie. Potencjał jest, nawet defensywny, bo przecież raz sprytnie wrócił i dał się sfaulować pod własnym polem karnym zatrzymując akcję Barcy, ale szlifierz tego talentu ma przed sobą masę roboty.

Reklama

Real Madryt w pierwszych trzydziestu minutach był równie efektowny i chaotyczny. Wyszedł na prowadzenie, gonił za kolejnymi trafieniami, autentycznie cieszył się grą. Miał nawet większe posiadanie piłki, co na Camp Nou gościom zdarza się wyjątkowo rzadko, nawet tak zacnym. Czegoś mu jednak zawsze brakowało, może koncentracji, a może braku koncentracji Pique, który łatał dziury w defensywie gospodarzy.

Barcelona obudziła się dopiero po pół godzinie, a pobudkę zorganizował kolegom strzał w poprzeczkę Rakiticia. Chwilę później aktywny od samego początku Malcom przeprowadził udany rajd w poprzek pola karnego, a potem dograł do Suareza: strzał kąśliwy, ale zatrzymany przez Navasa. Mimo to Barcelona nawet w lepszej dla siebie końcówce pierwszej połowy raziła brakiem kreatywności pod bramką przeciwnika.

Druga część gry rozpoczęła się już od totalnie nonszalanckiej gry Viniciusa, który zatrzymywał praktycznie każdą akcję Realu zagraniami odważnymi, ale nie przynoszącymi żadnego skutku. Dało to więcej miejsca Barcy, która wyrównała po golu niecodziennym: długie zagranie, Navas wychodzi na czternasty metr, zatrzymuje Albę, ale piłka trafia pod nogi Suareza. Ten z pierwszej piłki pięknym rogalem posyła piłkę w kierunku bramki, ale ta ląduje na słupku. Dobitka Malcoma skuteczna, mimo tej pełnej poświęcenia interwencji Ramosa.

DywH3wvXgAUPUwV

W 63. minucie zapowiadało się, że zacznie się nowy mecz. Cztery zmiany: w Barcelonie pojawili się Vidal i Messi zmieniając Rakiticia i bezproduktywnego Coutinho, a w Realu weszli Casemiro i Bale za Llorente i Viniciusa. Wiadomo, że najwięcej spodziewano się po wejściu Leo: zarazem spełnił oczekiwania i ich nie spełnił. Jeśli bowiem powiedzieć czysto o grze, to szału – szczególnie jak na standardy Argentyńczyka – nie było. Ot, strzał w mur z wolnego, niedokładne podanie podczas kontry, wywalczony tu i tam faul. Ale jednym z najciekawszych momentów całego meczu było pierwsze kilka minut po zameldowaniu się Messiego na boisku. Autentycznie czuło się, że Real nabrał o wiele więcej respektu do Barcy. Koniec radosnego grania, czas zewrzeć szyki. Królewscy cofnęli się większą liczbą graczy, pilnowali szesnastki – na swój sposób Messi wzmocnił… defensywę Blaugrany, bo samą obecnością zmienił mentalność rywala na bardziej zachowawczą.

Reklama

Na pewno takiego efektu w nikim aktualnie nie wywołałby Gareth Bale, który powinien strzelić na 2:1. Sytuacja łudząco podobna do bramkowej Barcy: daleka piłka, tym razem wychodzi Ter Stegen i przecina niebezpieczne podanie, ale futbolówka ląduje pod nogami przeciwnika. Jest za daleko do strzału, więc zamiast uderzenia piłka trafia do Bale’a.

Ten jest na około dwudziestym metrze. Navas na spacerze. I co robi Walijczyk?

Wszystko, czego nie powinien. Podczas gdy Suarez w analogicznej sytuacji – a nawet trudniejszej, ostrzejszy kąt – od razu świetnie uderzył, Bale przyjął, poprawił, dał się zablokować Semedo. Gra Bale’a stanowiła coś pomiędzy slapstickową komedią, a meczem weteranów – wrzutki na alibi (albo do nikogo), zwalnianie gry, nawet powroty ze spalonego jak w zwolnionym tempie.

Ostatnie minuty prezentowały się tak, jakby jedni i drudzy byli względnie zadowoleni z rezultatu i czekali na końcowy gwizdek. I być może to też jest dobrym podsumowaniem tego mocno letniego El Clasico.

FC Barcelona – Real Madryt 1:1

Malcom 57 – Lucas Vazquez 6

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...