Między 1987 a 2003 rokiem GKS Katowice osiem razy meldował się na podium Ekstraklasy, osiem razy dochodził też do finału Pucharu Polski. Od lat jednak nie może wydobyć się z pierwszej ligi, w której spędza właśnie dwunasty sezon.
Jak to możliwe, że taka firma na tyle lat ugrzęzła na zapleczu?
Dlaczego, mimo coraz lepszej sytuacji finansowo-organizacyjnej, w tym sezonie GKS-owi bliżej do spadku?
Jakie to uczucie kibicować klubowi, który specjalizuje się w zawalaniu finiszów?
O tym wszystkim i wielu innych porozmawialiśmy z Piotrem Koszeckim, prezesem stowarzyszenia kibiców GKS “SK 1964”. Zapraszamy.
***
Kiedy GKS awansuje do Ekstraklasy?
Od kilku lat co roku wydawało się, że to będzie ten sezon. Teraz kompletnie nie podejmuję się deklaracji. Wyleczyłem się z tego.
Spytam inaczej: prędzej piekło zamarznie niż GKS zrobi awans?
Tak źle chyba nie będzie. Wiem jak jesteśmy odbierani, ale też przez pryzmat tego, że gramy dwunastu sezon w I lidze bez spadku. Gdyby po drodze przydarzył się spadek – a okazje były – to może nie postrzegano by nas w ten sposób.
Mnie się wydaje, że GKS jest postrzegany w ten sposób, bo jego miejsce jest w Ekstraklasie. Między 1987 a 2003 rokiem GKS osiem razy był na ligowym podium i osiem razy w finale Pucharu Polski. To marka.
Patrząc pod tym kątem można mówić, że miejsce GKS-u jest w Ekstraklasie, ale ostatnie lata wyglądają tak a nie inaczej. Można się pocieszać zwracając uwagę choćby na Zawiszę Bydgoszcz, który jeśli zechce nawiązać do lepszych czasów, to powrót zajmie im jeszcze kilka lat. Dla nas Ekstraklasa sezon w sezon jest na wyciągnięcie ręki. Ale przez to też, że cały czas jest blisko, a wciąż zawodzimy, gdzieś się w kibicowskiej Polsce z nas śmieją.
Jakie to uczucie być kibicem GKS-u Katowice?
Tak naprawdę takie samo jak każdego innego klubu. Kibicowanie składa się ze raczej ze zmartwień, nerwów i nadziei. Chwile prawdziwego sukcesu zdarzają się rzadko. Jakbyś spytał kibica Legii, która ostatnio wygrywa zdecydowanie najwięcej, to też powie, że przez 37 kolejek sezonu mistrzowskiego przeżywa nerwy, wkurza się co i rusz. Gdy przychodzi triumf, jest radość, ale gdy na drugi dzień wytrzeźwieje się z radości, zaczynasz martwić się dalej: co w pucharach, co w okienku transferowym. Nie przesadzałbym, że GKS to pasmo nie wiadomo jakich wyrzeczeń.
Ale jednak jeśli miałbym wybrać jedno słowo, które najlepiej oddaje nastrój przeciętnego kibica GieKS-y, to byłaby to “frustracja”. Jak w tych memach: myślisz, że gorzej być nie może, a potem przychodzi GKS i mówi “potrzymaj mi piwo”. Zacząłem sam podchodzić do tego bardziej zdroworozsądkowo, mam większy dystans. Przecież nawet jak spadniemy, dalej będziemy kibicować. Poza tym jak coś ode mnie nie zależy, to staram się tym nie przejmować. Mam wpływ na stowarzyszenie, na maksa robię to co mogę w związku z nim i jakby porównywać liczby wyjazdowe GKS do innych ekip, łącznie z Ekstraklasą, nie mamy się czego wstydzić. Na to mam wpływ i jestem dumny. Tak samo jak ze strony Gieksa.pl, która według mnie jest jedną z ciekawszych nieoficjalnych stron klubowych.
Tak szczerze i uczciwie: jakie emocje dominowały przed tym sezonem w obozie kibicowskim? Była wiara w wygranie ligi?
Sezon w sezon, odkąd awansowaliśmy na ten poziom, gadka jest ta sama: awans, awans, awans. Niezależnie od sytuacji finansowej i organizacyjnej, zawsze grało się o awans. Tą tendencję można porównać do Legii, która niezależnie od sytuacji sportowo-ekonomicznej, ma zawsze grać o mistrzostwo Polski. Ja osobiście spodziewałem się dużo lepszego miejsca w tabeli, ale nie uważałem, że jesteśmy murowanym faworytem. Spodziewałem się, że nawiążemy walkę i tyle. Ale prawda – większość kibiców liczyła, że awansujemy.
Transfery były całkiem obiecujące: między innymi Pawełek, Wawrzyniak, Śpiączka.
Jak Pawełek przychodził, większość narzekała: po co bierzemy takiego dziadka? A Pawełek uratował nam jesienią niejeden mecz, szczególnie na początku sezonu. Gdyby nie on, byłoby jeszcze gorzej. W GKS-ie zawsze co do transferów jest to samo podejście wśród kibiców: rywale biorą świetnych graczy, my szrot. Później dopiero przychodzi weryfikacja.
Mówisz, że bez Pawełka byłoby dużo gorzej, a przecież jesteście na siedemnastym miejscu, nawet za bankrutującym Stomilem… to się nie mieści w głowie.
Jakąś okolicznością łagodzącą mogłaby być wielka rotacja w kadrze, jaka dokonała się latem. Ale wszystko ma swoje granice. Patrzę na tabelę i nie znajduję żadnego punktu zaczepienia, żeby wytłumaczyć sytuację, która ma miejsce.
Gdzie szukasz nadziei na drugą część sezonu?
Ciężko gdziekolwiek. Niektórzy kibice upatrują nadziei w trenerze Dariuszu Dudku, niektórzy w tym, że patrząc na naszą kadrę, rozpatrując każdego zawodnika osobno, nie jesteśmy aż tak słabi. Inni w przygotowaniu fizycznym, bo według niektórych trener Paszulewicz zajechał latem drużynę. Ale sytuacja jest taka, że mamy siedemnaste miejsce, do końca tylko trzynaście kolejek. Wigry mają jeden rozegrany mecz mniej, zaległy z Odrą, która na wyjazdach potentatem nie jest. Sezon zaczynamy w Suwałkach, więc będzie to klasyczny mecz o sześć punktów. Najgorzej, że piłkarze GKS od niepamiętnych lat nie potrafią wygrywać spotkań, które muszą wygrywać. Wygrywając stawaliby się liderami, wygrywając byliby na ostatniej prostej do awansu – prawie wszystkie takie mecze w ostatnich latach kończyły się porażkami lub remisami. Nie wierzę, że to jest związane z jakąś mityczną katowicką presją, ale tak po prostu jest, a wiosną każdy mecz będzie z kategorii: wóz albo przewóz.
Nie wierzysz w katowicką presję, ale piłkarze się zmieniają, trenerzy się zmieniają, a kolejne drużyny GKS nie potrafią wygrywać kluczowych spotkań. Więc może jednak jest coś na rzeczy?
Ale spójrzmy na frekwencję w Katowicach: 1960 widzów średnio tej jesieni. Bardzo słaba. Czy taka frekwencja jest w stanie stworzyć presję? Bardziej widziałbym problem w nieustannej rotacji zawodników, co okienko wielka wymiana. Zbyt wielu było takich piłkarzy, którzy meldowali się u nas nie wiadomo po co, potem zagrali garść meczów i wyjeżdżali. Tego lata doszło do apogeum. Takiego tąpnięcia, żeby wyleciało wielu zawodników pierwszej jedenastki, nie było nigdy.
Przeanalizujmy wasze sławetne finisze. GKS niejednokrotnie był w bardzo dobrej sytuacji, by później spektakularnie wszystko roztrwonić. Przykład pierwszy: sezon 13/14, gdzie byliście wiceliderem po jesieni. Potem całą wiosnę wygraliście już tylko dwa mecze.
Obchodziliśmy pięćdziesięciolecie, marzyła się ta Ekstraklasa. Tymczasem w tabeli za wiosnę byliśmy na miejscu spadkowym. Były prezes, Wojciech Cygan, mówił później w wywiadach, że nie byliśmy jeszcze gotowi na awans. Ja się nie zgadzam, uważam, że dało się wtedy więcej wycisnąć.
Ciężko powiedzieć, co się stało. Na pewno do doświadczonych graczy, takich jak Wróbel, Pitry czy Fonfara, kibice mieli później największe pretensje. Większość kibiców w Polsce ceni warsztat trenera Moskala i my w Katowicach również, teraz znowu potwierdza klasę w ŁKS. Raczej nikt nie ma pretensji do szkoleniowca za tamten finisz. Może wizja Ekstraklasy podziałała na niektórych paraliżująco? Śmieszna sytuacja, bo mimo, że ciągle gubiliśmy punkty, i tak do samego końca byliśmy w grze. Wyjątkowy wyścig żółwi.
Źródło: 90minut
Klasyka pierwszoligowego gatunku. Idźmy dalej: sezon 16/17, trenerem Jerzy Brzęczek. 12 maja jesteście na drugim miejscu, ale przez ostatnie pięć kolejek zdobywacie trzy punkty, przegrywając po drodze nawet ze zdegradowanym Kluczborkiem.
Kluczbork to traumatyczne doświadczenie. Traumatycznie było też w Zabrzu, gdzie Górnik, choć wygrał, wciąż był za nami. Byle remisem mogliśmy ich wyłączyć, a tak złapali wiatr w żagle. Rozmawiałem z kibicami Lechii i Rakowa, oni też są zdania, że trener Brzęczek za bardzo ufa swoim zawodnikom. Wszystkich traktuje jak profesjonalistów, a nie zawsze tak się sprawy mają. Moim zdaniem to trener bez większej charyzmy. Wystarczy spojrzeć jakie tamta szatnia GKS miała nazwiska, a to ona ostatecznie doprowadziła do zwolnienia trenera. To o jakiej charyzmie można mówić?
Źródło: 90minut
Jaka jest opinia o kadencji Brzęczka w Katowicach?
Na pewno początkowo wniósł jakość. GKS grał widowiskowo i chciał atakować. Bardzo długo dominowały więc dobre wrażenia, ale później zaczęło to szwankować. Przegrywaliśmy, a trener na każdej konferencji chwalił zespół. Im gorzej zagrali, tym więcej pochwał i podziękowań. W kuluarach podobno mówił, że takie ma podejście: zawodników trzeba chwalić. Wydaje mi się jednak, że piłkarze za bardzo uwierzyli w te komplementy. Jak przegraliśmy w Zabrzu, piłkarz GKS, Krzysztof Wołkowicz, w telewizji wypowiedział się, że GieKSa była lepsza. Totalna głupota. Non stop zawodnicy byli utwierdzani w przekonaniu o własnej sile i może rzeczywiście uwierzyli, że są tacy mocni i mecze będą wygrywać się same. W samej końcówce naszym zdaniem trener Brzęczek zachował się żenująco, jak szczur. Po porażce z Kluczborkiem na konferencji powiedział, że podaje się do dymisji, wyszedł z klubu, pojechał do domu i tyle go widziano. Za jakiś czas przyszedł do piłkarzy i pożegnał się, ale na tym koniec. Kibice uważają, że też mieli prawo poznać prawdę o tym co naprawdę się zdarzyło. Brzęczek nie dał takiej możliwości, nie odpowiedział na żadne pytania. To zostało bardzo źle odebrane w Katowicach.
Uważam, że niesłusznie dostał reprezentację. Jeśli spojrzymy na dokonania trenerskie, to co osiągnął? Dwa razy zajął piąte miejsce w Ekstraklasie. Według mnie to za mało. Tak słabe trenerskie CV miał wcześniej tylko Zbigniew Boniek i wszyscy wiemy jak to się skończyło. Może piłkarze akurat trafią z formą i to wypali, ale nie jestem entuzjastą. Zbyt dużo jest gadki, okrągłych słów, a nie idą za tym nie tylko wyniki, ale i styl gry.
Rozpatrzmy poprzedni sezon. 14 kwietnia GKS na drugim miejscu. Potem porażki, między innymi z Ruchem czy Stomilem, pogrzebały wasze szanse.
Trener Paszulewicz przyszedł zimą, kiedy traciliśmy do strefy awansując sześć punktów. Zaczął mega mocno wiosną, później się posypało. Gdybyśmy nie przegrali dwa razy z Ruchem bylibyśmy w Ekstraklasie – tak niewiele zabrakło. Przeprowadzaliśmy później wywiad z trenerem i użył metafory ze zdobywaniem gór. W jednym stylu rozbijasz kilka obozów po drodze, ale w stylu alpejskim idziesz na maksa aż do szczytu. Wtedy zaatakowaliśmy po alpejsku i brakło pary. Ten Ruch… nie chcę skłamać, ale na środku obrony wystawił dwóch nastolatków. Nie ma żadnego logicznego uzasadnienia tej porażki.
Który z tych finiszów bolał najbardziej?
Porażka w sezonie Brzęczka. Ruch Chorzów za Paszulewicza bolał strasznie, ale pamiętajmy, że ten trener przyszedł zimą, po Mandryszu, nie miał szczególnie wiele czasu na przygotowanie drużyny. Mimo ciężkiej sytuacji powalczył. Sezon za Moskala nie jest tak rozpamiętywany, bo wtedy była inna sytuacja organizacyjna. Brzęczek miał poukładany organizacyjnie GKS, a prowadził drużynę drugi sezon – dużo więcej czasu na przygotowanie. Liczyliśmy, że może trenerowi Paszulewiczowi w drugim sezonie pójdzie lepiej, ale stało się jak się stało.
Dziś organizacyjnie GKS jest gotowy na Ekstraklasę?
Zdecydowanie. Od kilku sezonów wszystko wygląda dobrze. Minęły czasy, kiedy komisja licencyjna debatowała nad GKS-em – kończyło się jakimiś nadzorami, przesuwaniem terminów. Teraz jest OK, ale też trzeba rozprawić się z mitem, że GKS jak na pierwszą ligę jest finansowym hegemonem. Nie, jesteśmy zdecydowanie za Rakowem, za Termaliką, nie wiem czy również nie za GKS-em Tychy. Stabilna jest Stal Mielec, również Chojniczanka, choć akcjonariat ma dość rozproszony. Nie można mówić, że GKS ma takie finanse, że powinien rozwalić ligę. Ma takie, by walczyć o awans.
Na pewno przyczyn naszych kłopotów nie upatrywałbym w sferze finansowo-organizacyjnej. Jesteśmy przecież nawet jednym z nielicznych klubów I ligi, który jakby awansował, nie miałby żadnych problemów ze stadionem. Jest stary, ale spełnia wszystkie wymogi. Świetnie przystosowany do transmisji TV, podgrzewana murawa, oświetlenie, większość trybun zadaszonych.
Co jest podstawą finansowania GKS-u?
Klub biznesu daje około miliona, może miliona pięciuset tysięcy złotych na sezon, ale poza tym jest to klub miejski, gdzie miasto jest większościowym akcjonariuszem i łoży na budżet.
Miasto jest zadowolone z tej sytuacji czy kręci nosem i po cichu szuka inwestora?
Mówi się o szukaniu inwestora, ale z drugiej strony ciężko znaleźć kogoś, gdy stadion w Katowicach, mimo spełniania ekstraklasowych wymogów, wygląda jak wygląda. Symboliczna, wbita łopata pod budowę nowego obiektu mogłaby stać się magnesem przyciągającym inwestorów. Mówimy o klubie na zapleczu Ekstraklasy, klubie rozpoznawalnym w Polsce, klubie ze stolicy aglomeracji śląskiej, a przecież same Katowice też mają trzysta tysięcy mieszkańców. Biznes lgnie do miasta, otwiera się coraz więcej firm, także tych zajmujących się nowymi technologiami. GKS może być atrakcyjnym kąskiem i miasto na pewno na długą metę nie chciałoby mieć tego obciążenia finansowego.
No właśnie, stadion jest kwestią palącą. Swego czasu przy Bukowej grywała kadra, ale od tamtego czasu większość zrobiła cywilizacyjny krok, a GKS okopał się w latach dziewięćdziesiątych.
W czerwcu 2006 roku, kiedy GKS robił awans z ówczesnej IV ligi, do szatni po wygranym barażu z BKS-em Bielsko wszedł Piotr Uszok – wieloletni prezydent Katowic – i powiedział:
– Biorę go.
W domyśle miał na myśli stadion. Mamy 2019 i nie ruszyło się wiele. Żadna łopata nie zdążyła się ubrudzić, są tylko słowa. Teraz mówi się o tym, że wiosną 2021 będzie można zasiąść na nowym obiekcie, ale już patrząc na prognozy finansowe najwcześniej w 2023. Zakładając, że pojawią się opóźnienia, tak jak lubią się pojawiać, to i 2023 wydaje się coraz mniej realny. Ciężko cokolwiek powiedzieć, to polityka. Politycy niechętnie wydadzą duże pieniądze na stadion, bo a nuż wyborcy powiedzą: ładujecie pieniądze w chuliganów i piłkarskich patałachów. Inna sprawa, że obecny prezydent, Marcin Krupa, zapewnia, że stadion w Katowicach musi być i tym różni się od poprzednika, mimo, że wywodzą się z jednego komitetu społecznego. Dla poprzednika GKS był większym problemem niż dla obecnego prezydenta. Po finansowaniu z miasta też widać, że bardziej obecnym władzom zależy.
Dawniej GKS słynął ze szkolenia, wielu przewinęło się przez Bukową kadrowiczów. Jak to dzisiaj wygląda? Poziom mocno poszedł w dół czy jest to niedoceniana akademia?
Profesjonalne szkolenie zaczęło się może cztery, pięć lat temu. Od tamtych roczników należy liczyć drużyny jako autorskie projekty. Ale musi upłynąć czas, żeby powiedzieć, że GKS dobrze lub źle szkoli. Trzeba też pamiętać, że na Górnym Śląsku jest niesamowita konkurencja. Jest Górnik, Ruch, Gwarek, nawet w samych Katowicach mamy Rozwój, który korzysta z magnesu w postaci wypromowania Arka Milika, i trzeba wprost powiedzieć, że w Rozwoju szkolą dobrze. W Katowicach trwa niesamowita walka o dostęp do boisk, jest ich za mało i nie zawsze są dostępne tak jak klub by chciał. Powoli to się zmienia, Akademia Młodej Gieksy ma priorytet, ale komfort pojawiłby się dopiero przy realizacji projektu nowego stadionu, w którym uwzględniono osiem boisk szkoleniowych. Wtedy dopiero GKS przestałby być zależny od zewnętrznych operatorów.
Powiedziałeś, że macie dobrą grupę wyjazdową, a zarazem słabą frekwencję. Aż się prosi o interpretację, że jest stała i liczna grupa ultras, ale GKS kompletnie nie kręci zwykłych katowiczan.
Tak jest, zdecydowanie się zgadzam. GKS ma wielu fanatyków, w tym również wśród bardzo młodych kibiców, 13-15 letnich. Duży szacunek dla nich, bo nie mają prawa pamiętać żadnego pozytywnego sezonu w wykonaniu klubu. Co do pozostałych – pewnie tak jest w wielu miejscach, że ci mniej fanatyczni odchodzą bez sukcesów.
Ale w Katowicach doszło do ekstremum, bo mówimy o dużym mieście, dużych tradycjach klubu.
Jak zaczynaliśmy w IV lidze, chodziło na GieKS-ę kilka tysięcy ludzi. Na III ligę też, pierwszy sezon w I lidze – wtedy jeszcze II lidze – podobnie. Mecze z Arką, Śląskiem – dziewięć tysięcy widzów. Coś fantastycznego. Pojawiła się moda na GKS. Niestety, nie mogła się utrzymać przy takich wynikach. Dziś trzeba się cieszyć, że udało się zatrzymać na trybunach tych, którzy wtedy złapali bakcyla. Myślę, że mniej niż obecnie widzów nie będzie, nawet w przypadku spadku. Te dwa tysiące to stała grupa, przychodząca niezależnie od rezultatów.
Ciekawe jest, że mamy kolejny przypadek, w którym klub spada o kilka klas rozgrywkowych, a to nagle mobilizuje kibiców i jest dużo lepsza frekwencja niż przed chwilą w Ekstraklasie.
W odrodzeniach zawsze biorą udział kibice, to często wywołuje lawinę. No i przede wszystkim wygrywasz. Tak, wygrywanie mega dużo daje. Niektórzy wręcz powiedzą, że lepiej grać kilka poziomów niżej i wygrywać niż męczyć się ligę wyżej. Nie mam zdania na ten temat, ale sezon w czwartej lidze był fantastyczny. Ale jak to w życiu kibica, nie mogło zabraknąć nerwówki: wygraliśmy ligę z przewagą wielu punktów, ale i tak trzeba było grać baraż. BKS nie wpuszczał kibiców gości, więc oglądaliśmy mecz razem w knajpie. Na szczęście udało się wygrać.
Ponad 10 tysięcy widzów na IV lidze w meczu GKS Katowice – GKS Tychy
Pamiętasz moment, kiedy wybuchło zeznanie Piotra Dziurowicza?
Pamiętam. Każdy kto interesował się piłką wiedział co się dzieje za kulisami. Niektórzy długo przed ostatnią kolejką wiedzieli kto spadnie, kto awansuje. Niby więc była to bomba, ale raczej dlatego, że nie spodziewano się, aby ktoś powiedział to głośno. Widziałem wiele śmierdzących meczów, ale nie sądzę by więcej, niż inni kibice w Polsce. Ja mówiąc szczerze wciąż nie jestem przekonany, że piłka u nas jest czysta. Może nie ma handlu pomiędzy klubami, ale jest tyle opcji u wszelakich bukmacherów… Wtedy też żyliśmy w bańce – niby wiedziano, ale nikt nie sądził, że proceder jest aż tak rozpowszechniony.
Żyjecie trochę w cieniu tej korupcyjnej przeszłości, dużo GKS-owi udowodniono.
Weźmy sezon, w którym byliśmy na podium. Ciężko to wspominać. Przecież trzecie miejsce zostało kupione. Człowiek się podniecał finiszem, który dał nam puchary, a po latach wyszły ustawki. Dlatego nie mam sentymentu. Mało: zmieniono nam wtedy nazwę na Dospel Katowice. Okropieństwo. Żadnemu kibicowi czegoś takiego nie życzę. Toczyliśmy walkę, ciągłe protesty, a na boisku cuda wianki… Nie ma za czym tęsknić.
Sam napisałeś ostatnio na Twitterze, że nawet wasz ostatni awans do Ekstraklasy, w sezonie 99/00, był ustawiony. Niektórzy wiedzieli o nim już zimą.
Ja tego nie wiedziałem, miałem wtedy 12-13 lat, cieszyłem się wynikami, ale po latach rozmawiałem ze starszymi kibicami i opowiadali, że zimą spotkali się z opinią, że awans będzie na spokojnie. W Śląsku Wrocław było podobnie.
Dospel wchodził do was, gdy byliście wiceliderem. Czy był to na tyle poważny finansowo sponsor, że wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej?
Jakby był poważny i miał długofalowy plan, nie zmieniałby nazwy. Nie robiłby cyrku. A on od razu się ustawił na konflikt z kibicami. Poważne firmy funkcjonują w piłce i jakoś nazw klubowych nie zmieniają. Inna sprawa, że nie wiadomo na co poszłyby pieniądze Dospelu, skoro piłka była przeżarta korupcją. Nie wiadomo czy wydano by je na zaplecze infrastrukturalne, czy na wiadomo jakie zrzutki.
Mieliście nieszczęście przeżyć taki koszmar ponownie, bo Ireneuszowi Królowi zamarzył się KP Katowice.
Próba wyprowadzenia GKS-u do Warszawy, rozmowy o fuzjach, graniu na czyichś licencjach… Byliśmy już doświadczeni Dospelem, więc wiedzieliśmy co robić, jak się mobilizować, jak walczyć. Toczyliśmy walkę oficjalną w urzędach, ale też nieoficjalną, choćby w postaci opraw, transparentów i happeningów pod domem Króla. Wiele osób od razu przeczytało Króla, wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia.
Trzeba oddać zarządowi mianowanemu przez Króla – prezes Krysiak, wiceprezes Karczewski – że udało im się przeprowadzić dość dużą restrukturyzacją długów poprzez wejście na giełdę new connect, gdzie długi zostały zamienione na akcje. To pozwoliło zmniejszyć zadłużenie. Później jednak było tylko gorzej. Zapadł mi w pamięć z tamtych czasów transfer Hołoty, robiony w środku nocy przed wyjazdem GKS-u na mecz. Hołota w tym czasie ruszył do Polonii. Czytałem wywiady, w których poruszany był ten temat – Hołota mówił, że koledzy to zrozumieli. Bzdura, byłem przy nich wtedy i wiem w jakich nieparlamentarnych słowach się o nim wypowiadali. Wszyscy byliśmy świadomi, że GKS za chwilę może przestać istnieć. Trener Rafał Górak, który zawsze dobrze żył z kibicami, a wtedy powiedział, że GKS Katowice to nie jest domek z zabawkami, który można wziąć, przenieść i rozwalić. To mi mocno utkwiło. To był przykład sytuacji, w której wszyscy walczyli ramię w ramię: my, piłkarze, trener, pracownicy klubu, zjednoczeni przeciwko Królowi, Krysiakowi, Bryłce i Karczewskiemu, znienawidzonym w Katowicach. Niektórzy pytają: dlaczego miasto zaangażowało się w klub. A żeby ratować, po tym jakiego “inwestora” sprowadził prezydent Uszok.
Jakbyś miał wymienić najważniejszych dla ciebie piłkarzy GKS-u Katowice, abstrahując od legend z kart historycznych, tylko z nieco nowszej, już przez ciebie śledzonej historii… kto by to był?
Pomijając więc Jasia Furtoka, którego na boisku widziałem tylko z kibicami jak w IV lidze próbował odbudować klub, to na pewno Sławomir Wojciechowski. Na podwórku za dzieciaka, gdy wybieraliśmy kto kim jest z GKS-u, każdy chciał być nim. Te rzuty wolne, rogale, te wkrętki… idol dzieciństwa. Dawid Plizga i Tomasz Moskała byli też parą, która trochę postrzelała.
A z nowszych, pierwszoligowych czasów?
Ciężko. Symbolem walki o wszystko jest dla mnie Rafał Górak, bardzo miło go wspominam. Poza nim może Alan Czerwiński.
A na jakich postaciach ostatnio się rozczarowałeś?
Ciężko sklasyfikować, bo lista miałaby pewnie ze sto nazwisk. Na pewno w tym sezonie największym rozczarowaniem jest Damian Michalik. Przychodził z opinią wielkiego talentu, wygraliśmy rywalizację o niego z kilkoma klubami. Zagrał jedenaście razy nie odgrywając większej roli. Teraz idzie do Rakowa, może tam odpali, ale u nas nic specjalnego.
Czym najczęściej zajmuje się stowarzyszenie kibiców SK 1964, którego jesteś prezesem?
Głównie stricte działalnością kibicowską, najbardziej wyjazdami, reprezentowaniem kibiców GKS-u czy w rozmowach z klubem, czy w z miastem. Koordynuje też akcje związane z zachęcaniem miasta do budowy stadionu. Czasem nieprzychylni nam mówią, że mamy wpływ na transfery, czy jak za czasów prezesa Cygana, że nas słucha. Bzdura, nigdy się w to nie mieszaliśmy. To stricte działalność klubu i stowarzyszenie nie ma nic do tego.
Piotrek Koszecki
Ile kosztuje prowadzenie takiego stowarzyszenia?
Jest samofinansujące się ze składek członków, którzy płacą osiemdziesiąt złotych na rok lub dziesięć złotych na miesiąc, komu jak wygodniej.
Dużo pozytywnego zamieszania wprowadził wasz projekt “Zagraj przy Bukowej”.
Faktycznie, i to nie tylko w Katowicach, ale również w ościennych miastach, ale my jako stowarzyszenie tylko przy tym pomagamy, choć prawda, że byliśmy jednymi z inicjatorów. Głównym organizatorem jest klub GKS Katowice. Ponownie chciałbym się pochwalić naszymi wyjazdami: GKS ma markę kibicowską, wiem, że nieraz kibice innych drużyn bardziej od przyjazdu piłkarskiego GKS-u ciekawi przyjazd kibicowskiego GKS-u. Pytania, w ilu wpadniemy, czy będziemy robić oprawę, są normą.
Sporo dzieje się aktualnie w hokejowej sekcji GKS-u.
Tak, w hokeju dzieje się naprawdę dużo. Właśnie kończy się sezon zasadniczy, zaczną się play-offy, graliśmy też w pucharze kontynentalnym, przekładając na piłkę: takim Pucharze UEFA. Zdobyliśmy w nim trzecie miejsce, duża sprawa dla sekcji.
Czy Wisła to jest wyjątek na kibicowskiej mapie kraju? Jak wygląda zazwyczaj struktura finansowania stowarzyszenia kibiców?
Nikt nie upublicznił żadnej umowy, która wskazuje, że Wisła Kraków miała przekazywać tyle i tyle stowarzyszeniu Wisły. Mówi się o złotówce od biletu. Ja nie uważam, żeby złotówka od sprzedanego biletu była czymś złym, szczególnie jak spojrzymy na rozmach niektórych projektów SKWK. Teraz na pewno mają trudny czas, jest wielka krytyka, czy nawet nienawiść innych kibiców niezwiązanych ze stowarzyszeniem… ja nie wrzucałbym wszystkich do jednego worka, znam ludzi wewnątrz SKWK, którym nigdy bym niczego nie zarzucił. Na pewno muszą teraz się zastanowić nad sobą, czy gdzieś popełnili błędy.
Co do finansowania, mogę powiedzieć o nas: nie mamy żadnej umowy z klubem, tak jest od kilku lat. Nie za dobrze na takie umowy patrzyło miasto. Ja uważam, że w każdym klubie w Polsce stowarzyszenia powinny współpracować z klubami, na transparentnych, czytelnych zasadach. Przecież reprezentują głos kibiców. Problem robi się, jeśli dochodzi do nadużyć, jeśli, nie wiem, są niejasne finanse, tak jak zarzuca się kibicom Wisły, ale bardziej chyba jednostkom niż samemu stowarzyszeniu. Takie kwestie należy wyjaśniać, ale sama współpraca kibiców z klubem? To da się poukładać na zdrowych zasadach, więcej – UEFA ostatnio otwarcie tego wymaga. Ale wiadomo jak to się w Polsce odbiera: jak zatrzymany gangster kibicuje klubowi, to zaraz uderza we wszystkich kibiców tego klubu, a najbardziej w kibiców zorganizowanych.
Możemy porozmawiać o Mydlnikach?
Jasne, jak najbardziej. Był rok 2008, wracaliśmy pociągiem specjalnym w siedemset osób ze Stalowej Woli. Na dworcu w Tarnowie doszło do bójki. Nie wiem, o co poszło. Doszło do walki między częścią kibiców i policją. Poszły w ruch kamienie. Ostatecznie pociąg ruszył dalej i został zatrzymany na stacji Kraków Mydlniki. Policja wparowała do wszystkich przedziałów, zaczęła bić kibiców, psikać gazem, wszyscy musieli położyć się na ziemi. Potem wagon po wagonie kibice byli wyciągani na dworzec otoczony ze wszystkich stron ogromnymi siłami policyjnymi. Po wyciągnięciu różnie bywało. Pierwsze wagony miały naprawdę bardzo źle. Były dość mocno bite przez policjantów, dochodziło do patologii, typu policjanci kazali ścigać się, robić wyścigi, a przy tym cały czas kopali. Działy się wszystkie rzeczy, o których się czyta co się stanie, gdy jeden człowiek ma trochę władzy nad drugim, słabszym. To była zemsta za ten Tarnów, ale jakaś patologiczna.
Jak doszło do mojego wagonu – przedostatniego – było już spokojniej. Spokojnie pod tym kątem, że dostałem pałką po plecach ze trzy razy, czyli w porównaniu do tego, co mieli inni, prawie nic. Najbardziej przejmująca była ta chwila, kiedy zamaskowani policjanci wchodzili do przedziału, my leżeliśmy na ziemi, oni wybierali: ty, ty i ty. Wtedy wybrane osoby były wyrzucane, słychać było ich krzyki. Tak wyselekcjonowano 30-40, niby winnych akcji w Tarnowie. Niby byli rozpoznani przez policjantów, którzy zostali obrzuceni kamieniami. Trafność tych sądów była żenująca. Nie wiem czy trafili kogokolwiek, czysta losowość. A przecież ci ludzie trafili do aresztów na trzy miesiące, potem jeszcze przedłużone o miesiąc. Ich sprawa skończyła się tak, że policja ich oskarżyła o pobicie, i mieli solidarnie zapłacić na rzecz policji ponad sto tysięcy złotych. Jeszcze cały czas to spłacają. My policję oskarżyliśmy dwukrotnie, za każdy razem było to odrzucone – sprawę zgłosiliśmy nawet w trybunale w Strasburgu. Tak naprawdę ludzie zostali skatowani bez żadnych konsekwencji. Żaden policjant nie stracił pracy, niektórzy myślę, że mogli raczej dostać awans. Tych 30-40 przeszło przez piekło. Przebywając na komisariatach większość była katowana, bo próbowano wymuszać na nich zeznania. Niektóre zostały wymuszone. Straszne chwile. A całe zdarzenie miało miejsce w Wielką Sobotę. Wiele osób nie wróciło na święta do domu.
Czyli wobec nadużyć policji nie wyciągnięto konsekwencji?
Żadnych. Chcę wierzyć, że jeszcze będą. Sprawa była głośna w mediach, wypowiadał się w jej sprawie ówczesny minister sprawiedliwości Ćwiąkalski, my udostępniliśmy nagranie telefonem komórkowym, był materiał w TVN-ie, w Polsacie. Wiele portali może nie tyle trzymało naszą stronę, co pokazało naszą stronę. Mam wrażenie, że jak wróciliśmy na szlak, nigdy już policja nie przekroczyła uprawnień aż w taki sposób, a w ogóle nie przekraczała go w stopniu, w jakim przekraczała je wcześniej. Może to się odrobinę ucywilizowało. Może wszechobecność internetu i telefonów komórkowych zaczęła odstraszać. W 2008 miała też miejsce akcja Widelec kibiców Legii Warszawa, którzy zostali zatrzymani, też głośna, więc może dwie takie na przestrzeni roku unormowały to trochę.
A inne sytuacje, nie tak poważne?
Zdarzały się. W poprzednim sezonie, mecz u siebie z Odrą Opole. Policja zaczęła strzelać z broni gładkolufowej w tłum kibiców, którzy stali pod kasami. Jeden stracił oko. Policja zeznała, że nie jest w stanie stwierdzić, który z policjantów wystrzelił pocisk. Na tym koniec. Żart z prawa. Jakieś sytuacje dzieją się non stop, ale już nie w takiej skali, jak to co się stało w Mydlnikach.
Uważasz, że kiedykolwiek może się unormować sytuacja, czy to jest skazane na konflikt?
Może się unormować tak, że jedni drugim nie będą wchodzić w paradę. Niemniej żeby unormowało się całkiem, jak czasem widać na Zachodzie, gdzie policjant jest osobą pomagającą obywatelowi, grożącą palcem, ale tłumaczącą… Nie wierzę. U nas policja jest instytucją, która ma dla skarbu państwa sprowadzać pieniądze, do tego jest niedofinansowana. Dominuje mentalność mająca zbyt wiele zaszłości jeszcze z dawnego systemu, wpływająca na instrumentalne podejście do obywatela. To się długo nie zmieni.
Rozmawiał Leszek Milewski