Betis pod batutą Quique Setiena słynie z zamiłowania do pieszczenia futbolówki i spokojnego, rozważnego konstruowania akcji. Ale żeby do tego stopnia zdominować Real Madryt – w jakichkolwiek kłopotach Królewscy by się akurat nie znajdowali – i jednocześnie przegrać mecz? To mimo wszystko niebywałe. Gospodarze pozwolili dzisiaj rywalom na 26% posiadania piłki, lecz zabrakło im dojrzałości, skuteczności i szczęścia, żeby tę dominację przerobić na zdobycz punktową. Grali swoje, a kończą mecz z niczym.
Na dodatek ugodzeni w samo serce przez Daniela Ceballosa. Wychowanek Betisu w samej końcówce wykorzystał kiepskie ustawienie bramkarza, załapał go na wykroku i niskim strzałem z rzutu wolnego zapewnił madryckiemu Realowi zwycięstwo. Pewnie w głębi serca odczuwał gigantyczną satysfakcje – tym bardziej, że biało-zielone trybuny nie miały dla niego dziś litości, częstując rozmaitymi, niezbyt sympatycznymi epitetami. Dani nie dał jednak tego po sobie poznać i gola nie celebrował, okazując szacunek byłej drużynie. Choć była to bramka o gigantycznym ciężarze gatunkowym – żarty się skończyły i Los Blancos po prostu muszą zacząć regularnie punktować, jeżeli chcą zapewnić sobie miejsce premiujące udziałem w Champions League. Konkurencja jest w tym sezonie dość opieszała, lecz – mimo wszystko – nie śpi.
Zresztą – do grona „konkurencji” zalicza się również Betis. Tym ważniejsze jest dla madryckiej drużyny dzisiejsze, wyjazdowe zwycięstwo.
Real Madryt również nie wszedł w ten mecz sennie, w żadnym razie. Santiago Solari zaproponował ustawienie z wahadłami i trójką stoperów, postawił na kilka zaskakujących postaci w pierwszej jedenastce, jednocześnie wciąż ignorując Isco. Zaczęło się obiecująco, bo już po trzynastu minutach goście prowadzili – zamieszanie w polu karnym i seria rykoszetów zakończyła się tym, iż futbolówka wylądowała pod nogami Modricia, a laureat Złotej Piłki precyzyjnym strzałem zapewnił swojej drużynie prowadzenie. Do przerwy inicjatywa – nawet jeżeli nie wynikała ona z posiadania piłki, lecz szybkich, prostych ataków – pozostawała po stronie Królewskich, jednak brakowało skuteczności.
Ciekawie prezentował się Vinicius, Federico Valverde również przyzwoicie sobie radził. Szanse gry dla tych zawodników na pewno zaprocentują.
Druga odsłona przyniosła znaczącą odmianę przebiegu spotkania, bo Betis na całego doszedł do głosu i zepchnął rywali do defensywy, momentami wręcz rozpaczliwej. Zakończyło się to tak, jak musiało się zakończyć – golem. Sergio Canales wykorzystał fatalne ustawienie obrońców Realu, wystrzelił na czystą pozycję i z – nomen omen – kanałem zwieńczył akcję kapitalnie dziś dysponowanego Giovaniego Lo Celso. Sytuację zbadał jeszcze VAR pod kątem ewentualnego spalonego, lecz ostatecznie trafienie zostało uznane. Pułapka ofsajdowa nie wypaliła.
Piłkarze Betisu postanowili zagrać va banque i nie ustawali w atakach. Jeden punkt ich w tym meczu ewidentnie nie zadowalał, zagrali o pełną pulę. Odwaga tym razem nie popłaciła, bo skarcił ich wspomniany już Ceballos.
Dla Los Blancos trzy punkty są oczywiście arcyważne w ich obecnej sytuacji, ale trudno z drugiej strony powiedzieć, żeby to miało być przełomowe zwycięstwo. W drugiej połowie gra Realu wyglądała naprawdę słabiutko, ustawienie z trójką obrońców wypadło dość blado. Przed Solarim wciąż mnóstwo pytań bez odpowiedzi, mnóstwo konfliktów do ugaszenia, młodzików do podbudowania i dziur do załatania. Na dodatek do długiej listy piłkarzy borykających się z kłopotami zdrowotnymi dołącza Benzema.
Real Betis 1:2 Real Madryt
S. Canales 67′ – L. Modrić 13′, D. Ceballos 88′
fot. NewsPix.pl