Jego przejście do Włoch można byłoby porównać do sytuacji, w której po polskiego piłkarza sięga Milan lub będąca w lekkim kryzysie Barcelona. Bo Modena to właśnie taka półka w siatkarskim świecie. Wielu zawodników dałoby się tam pokroić za kontrakt, ale kto by nie chciał grać w jednym z najważniejszych klubów w historii europejskiej siatkówki oraz żyć w mieście Ferrari, Luciano Pavarottiego i… twórców kultowych naklejek Panini. A gdyby jeszcze tak jak Bartosz Bednorz w połowie debiutanckiego sezonu mieć w drużynie pierwszy plac i trzy nagrody MPV na koncie?
Kiedy padło hasło „Azimut Modena”, dostał kilka dni na zastanowienie, ale niepotrzebnie. W zasadzie od razu wiedział, że pakuje walizki i wyjeżdża z Bełchatowa, bo liga włoska od początku zawodowego grania była jego celem.
– Zawsze miałem ambitne plany, ale chciałem pojechać tam dopiero wtedy, kiedy będą chciały mnie najlepsze kluby. Szczerze? Nie spodziewałem się, że stanie się to tak szybko, ale jeżeli dostajesz taką ofertę, to raczej nie odmawiasz – mówi w rozmowie z Weszło Bartosz Bednorz. – Pewnie nie tylko dla mnie to właśnie liga włoska jest najmocniejsza na świecie. Spójrzmy, kto zdominował niedawne klubowe mistrzostw świata, wyniki mówią same za siebie. Liga jest bardzo mocna, bardzo techniczna, wiedziałem, że wybierając się tu poprawię właśnie swoje umiejętności techniczne, a tego mi było trzeba. Czułem, że podejmuję duże ryzyko, ale ja kocham ryzyko. Jeżeli osiągniesz sukces w takim miejscu, gdzie presja jest strasznie duża, to smakuje on podwójnie.
Chociaż nie czarujmy się, w kraju nie brakowało sceptyków, według których jedyne czego zasmakuje we Włoszech Bednorz, to kwadrat dla rezerwowych. 24-latek na pożegnanie z PlusLigą zdobył wprawdzie mistrzostwo ze Skrą, ale został odstrzelony przez Vitala Heynena i nie załapał się na samolot lecący na mistrzostwa świata. W notesie Belga jego nazwisko zapisane było na marginesie, bo był najwyżej piątym przyjmującym. Wyżej w hierarchii trenera byli Michał Kubiak, Artur Szalpuk, Aleksander Śliwka i Bartosz Kwolek.
Poza tym Modena – chociaż ostatni tytuł zdobyła w 2016 r. – to cały czas bardzo mocna paczka. Po przedsezonowym zaciągu kadra drużyny z północy Włoch wygląda imponująco: Iwan Zajcew, Micah Christenson, Maxwell Holt, Simone Anzani, Salvatore Rossini, Tine Urnaut, Denis Kaliberda, Marco Pierotti (trzej ostatni to przyjmujący) – to tylko najciekawsze nazwiska. Słowem, siatka poprzeczka od początku została tam zawieszono bardzo wysoko.
Mimo to już w debiucie, który przypadł na turniej o Superpuchar Włoch, Polak znalazł się w pierwszym składzie. „Bedni” odwdzięczył się najlepiej jak mógł – najpierw wydatnie pomógł drużynie pokonać w półfinale Cucine Lube (17 pkt.), a następnie dołożył 11-punktową cegiełkę do finałowego zwycięstwa nad Trentino. Premierowe mecze o stawkę i od razu puchar na dzień dobry. Także liga zaczęła się dla niego obiecująco, ponieważ pierwsze mecze sezonu zasadniczego zaczynał w szóstce. Później jednak trener Julio Velasco widział w nim już zmiennika. Przyjmujący do „podstawy” ponownie wskoczył pod koniec pierwszej rundy i to jak! W okresie świąteczno-noworocznym na przestrzeni czterech kolejek zgarnął aż trzy nagrody MVP, a w spotkaniu z Veroną zdobył aż 26 pkt. Nawet Julio Velasco, który raczej nie uchodzi za gościa bardzo chwalącego swoich graczy, musiał docenić jego formę.
A jak Bednorz ocenia współpracę z tym wybitnym szkoleniowcem, który z reprezentacją Włoch zdobył wicemistrzostwo olimpijskie, dwa tytuły mistrza świata, trzy Europy i wygrał pięć razy Ligę Światową? – To żywa legenda trenerska. Potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby nawiązać wspólny kontakt, ale w końcu zaufał mi na boisku. Velasco to twarda ręka. Jest czas na uśmiechy, ale trenujemy u niego naprawdę ciężko. Każdy wie jak ciężko się tu dostać, dlatego nie ma odpuszczania – mówi przyjmujący.
Velasco to sława trenerska, ale największą na parkiecie jest oczywiście Iwan Zajcew. Zdaniem Bednorza, rozkochana w siatkówce Modena traktuje atakującego niemalże jak… Cristiano Ronaldo. – Nie ma spokoju, nieważne gdzie pojedziemy, każdy go zna i zatrzymuje prosząc o zdjęcie czy autograf. To dobry człowiek. Jest może kontrowersyjny, ale na boisku nakręca go to i dzięki temu jest na takim poziomie. Z każdym z chłopaków złapałem bardzo dobry kontakt, chociaż naturalne najwięcej czasu spędzam z tymi, którzy nie mają rodzin. Przede wszystkim z Maxem Holtem.
Miasto siatkówki i upadłego futbolu
O ile Katowice nazywane są „Mekką polskiej siatkówki” ze względu na magiczną historię Spodka, tak Modena jest centrum włoskiej siatki z powodu zatrzęsienia tytułów, jakie zdobyła w swojej 53-letniej historii. To najbardziej utytułowany włoski klub, który ma na koncie po 12 tytułów mistrzowskich i Pucharów Włoch oraz cztery triumfy w Lidze Mistrzów (łącznie aż osiem finałów). W przypadku tych ostatnich rozgrywek w klasyfikacji wszech czasów daje to więc klubowi trzecie miejsce. Więcej tytułów mają tylko dawny sowiecki niszczyciel CSKA Moskwa (13) i Zenit Kazań (5). Spośród włoskich zespołów, Ligę Mistrzów cztery razy wygrał również Sisley Treviso.
Obrazu magii tego miejsca nie zmienia nawet fakt, że ostatnie lata klub ma nieco chudsze. Ostatnim sezonem, podczas którego dorzucono coś do klubowej gabloty, był 2015/2016. Drużyna prowadzona wówczas przez Angelo Lorenzettiego ustrzeliła mistrzostwo (po 14 latach przerwy), puchar i superpuchar kraju. Grę ciągnęły wówczas takie gwiazdy jak Bruno Rezende, Earvin N’Gapeth czy Lucas Saatkamp. Na triumf w Champions League Modena czeka znacznie dłużej, bo od 1998 r. (w 2003 r. przegrała finał Lokomotiwem Biełgorod). Wciąż jest to jednak wielka marka, którą przenosząc na grunt piłkarki można porównać chociażby do Milanu. Wystarczy zresztą popatrzeć jakie sławy przewijały się przez klub tylko w XXI w.: Murilo, Lloy Ball, Ricardo, Dante, Andrea Giani, Andrea Gardini, Aleksiej Kazakow, Roman Jakowlew… – można byłoby jeszcze wymieniać.
Na historię Modeny pracowali też Polacy. Najpiękniej zapisał się w niej Edward Skorek, który trafił tam w 1975 r., był grającym trenerem i zdobył mistrzostwo kraju. – Ludzie tutaj kochają siatkówkę i to dla mnie wielka nagroda, że pamiętają mnie nawet po tylu latach – mówił mistrz olimpijski i świata, kiedy odwiedził miasto w 2010 r. przy okazji trwającego w Italii mundialu.
Polska siatkówka długo musiała później czekać na kolejnego reprezentanta w tym klubie. Dopiero w 2005 r. na sezon zaczepił się tam Dawid Murek, a w 2012 r. Łukasz Kadziewicz. Ten drugi trafił do Modeny w roli strażaka na kilka ostatnich kolejek sezonu, ponieważ kontuzje położyły etatowych środkowych. To było niemałe zaskoczenie nawet dla samego Kadziewicza, bo miał już wtedy problemy z kolanami, a jego dieta była bogata przede wszystkim w Voltaren. A tak sam wspominał pobyt w Modenie w napisanej piórem Łukasz Olkowicza książce „Kadziu. Siatkówka i rock’n’roll”:
– Oprócz zarobionych euro cieszyło mnie to, że zagrałem w tak wielkim klubie. (…) Jasne, w tamtym okresie silniejsza była Macerata czy Trento, ale to za Modeną kryła się legenda przechadzająca się klubowymi korytarzami. Ten klub elektryzuje, zdobył w europejskiej siatkówce wszystko co możliwe, a z wygrywania Ligi Mistrzów w latach 90. uczynił hobby. Wystarczył rzut oka na Galerię Sław Modeny od lat 60. wzwyż. Znalazłem tam w rzeczywistym rozmiarze postać naszego Edwarda Skorka, obok niego uśmiechali się Lorenzo Bernardi czy Hugo Conte. Nie miałem szans dołączyć do tych gigantów, ale świadomość, że schorowany, trzydziestojednoletni dziad załapał się do takiego klubu, łechtał ego. (…) Co by się stało, gdybym trafił do Modeny w rozkwicie kariery, gdy miałem 25 lat? Może bym zaistniał na dłużej, podpisał z nimi dwa czy trzy kontrakty i pisał własną historię? Wiele razy zeszmaciłem się poza boiskiem, a mimo to dane mi było liznąć tej wielkiej siatkówki, która wyciągała mnie z dołków.
Rok później trafił tam też Zbigniew Bartman, ale jak to u „Zibiego” obieżyświata, sezon i walizka znów została wyciągnięta z szafy. Ale i tak zawsze powtarzał, że to była jedna z największych przygód na jego siatkarskiej drodze. – Atmosferę czuć w hali nawet, kiedy jest pusta. Modena żyje siatkówką. To chyba jedyne miejsce we Włoszech, gdzie większość gazet pisze o siatkówce, a nie o piłce nożnej – mówił tuż po przeprowadzce w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Skalę przewagi siatkówki nad piłką w tym ponad 180-tysięcznym mieście potwierdza zresztą w wywiadach wielu aktualnych i byłych graczy. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że ma na to wpływ nie tylko piękna tradycja klubu, ale również to, że miasto od lat nie ma już po prostu drużyny w piłkarskiej Serie A. Modena zaliczyła na tym poziomie trzynaście sezonów, ale ostatnim był 2003/2004. Później drużyna na dwanaście lat osiadła w Serie B i z każdym kolejnym rokiem klub popadał w coraz większe długi. Aż w końcu w 2017 r. – kiedy „Canarini” biegali już po boiskach Serie C – ogłoszono bankructwo. Historia klubu istniejącego od 1912 r. zakończyła się wyprawieniem przez kibiców symbolicznego pogrzebu. Fani ekipy ze Stadio Alberto Braglia przeszli ulicami miasta niosąc żółto-niebieską trumnę. Dziś reaktywowana drużyna występuje w Serie D.
Także dlatego sportem numer jeden w Modenie jest siatkówka. – Często jesteśmy zaczepiani na mieście, ale kibice są bardzo wymagający. To historyczny klub, na trybunach zasiadają ludzie związani z nim przez wiele lat i oczekują ciągłych zwycięstw. Każdy mecz jest pod presją – przyznaje Bartosz Bednorz.
Potęga, która zaczęła się od naklejek
Historia miasta przenika się z losami klubu na rozmaite sposoby. Warto przypomnieć, że to właśnie w Modenie powstała marka Panini, doskonale znana wszystkim kibicom z kultowych kart piłkarskich. Założyciele tej firmy byli też w latach 60. ojcami założycielami klubu siatkarskiego. Można więc powiedzieć, że klub został zbudowany dzięki pieniądzom w pewnym sensie płynącym z piłki nożnej.
Mowa o braciach Benito i Giuseppe Panini. To było bardzo przedsiębiorcze rodzeństwo, dlatego swój pierwszy punkt z prasą otworzyli w mieście już w połowie lat 40. Biznes kręcił się na tyle dobrze, że dekadę później dorobili się już poważnego biura dystrybucji prasy, a w 1961 r. założyli firmę wydawniczą pod szyldem Panini. To właśnie wtedy zaprezentowali pierwszą kolekcję kart z piłkarzami. Chociaż legenda głosi, że z tymi kartami to był trochę przypadek. W ręce rodzeństwa Panini wpadła bowiem kolekcja naklejek, których nie mogła sprzedać w Modenie jedna z mediolańskich firm. Oni wiedzieli jak upłynnić towar i przejęli pomysł na biznes. Zażarło, dzieciaki szalały za kolekcjami z podobiznami piłkarzy.
Kilka lat później bracia postanowili zainwestować zarobione pieniądze m.in. właśnie w siatkówkę, zakładając klub. Chociaż należy podkreślić, że w Modenie siatkówka wcześniej już istniała za sprawą Avii Pervia Modena. Mimo że nowy klub był kontynuacją tych tradycji, to przyjmuje się, że narodziny siatkarskiej Modeny przypadają na 1966 r. Pierwsza nazwa klubu brzmiała Panini Modena, a drużyna zaczynała od gry w trzeciej lidze. Szybko jednak awansowała do elity, a premierowe mistrzostwo zdobyła już w 1970 r.
Przez lata klub wielokrotnie zmieniał nazwę, ale nie zmieniały się dwie rzeczy: Modena seryjnie wygrywała, a za sterami klubu aż do 1993 r. zasiadał Giuseppe Panini. Początek lat 90. był jednak jednym z najtrudniejszych momentów w historii klubu. Problemy finansowe Panini musiały przełożyć się na siatkarzy, dlatego najpierw doszło do sprzedaży firmy, a następnie klubu, który wpadł w ręce Giovanniego Vandelliego, biznesmena działającego w branży ceramicznej. Kiedy w 1996 r. zmarł Giuseppe Panini, nowy prezes klubu oraz przedstawiciele miasta podjęli decyzję, że hala Modeny będzie nosiła nazwę PalaPanini i jest tak do dziś. To jeden z najbardziej kultowych obiektów w europejskiej siatkówce.
Ale nie tylko karty Panini są symbolem Modeny. Jest to jedno z najpiękniejszych miast regionu Emilia-Romania, a jego historyczna część pod koniec ubiegłego wieku została wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Zwiedzając miasto warto więc zadrzeć głowę, bo nie brakuje tam architektonicznych perełek. To także tutaj przyszedł na świat oraz zmarł tenor Luciano Pavarotti. Dziś jego dom przerobiony na muzeum to jeden z najważniejszych punktów wycieczek. Zaraz obok miejsc przypominających, że Modena jest też ważnym miejscem dla historii wyścigów samochodowych.
To właśnie tam narodziła się bowiem marka Ferrari. Wielbiciele motoryzacji bardziej kojarzą pewnie oddalone o kilka kilometrów Maranello, gdzie mieści się fabryka motoryzacyjnego giganta, ale to właśnie w Modenie urodził się jej założyciel Enzo Ferrari. Jego dom pozostaje otwarty dla turystów, a na tyłach budynku mieści się imponujące, nieco futurystyczne muzeum, gdzie za kilkanaście euro można zobacz najbardziej kultowe modele Ferrari. W Modenie mieści się także główna siedziba Maserati. – Na początku miałem trochę wolnego czasu, dlatego zwiedzałem wszystko w okolicy. A ponieważ jestem fanem motoryzacji, miło jest tak często oglądać na ulicach Ferrari czy Maserati – przyznaje Bartosz Bednorz.
Z ziemi włoskiej do (reprezentacji) Polski
Trzeba przyznać, nie najgorsze miejsce do siatkarskiego rozwoju i lizania ran po braku udziału w mistrzostwach świata. „Bedni” jest teraz na dobrej drodze, żeby znów znaleźć się w kadrze. Trudno zresztą wyobrazić sobie scenariusz, w którym przyjmujący dalej tak sumiennie buduje swoją markę we Włoszech, a Vital Heynen nie wysyła mu powołania na sezon reprezentacyjny. Nawet jeśli – jak mówił sam zawodnik w programie „Prawda Siatki” – wcześniej „najwyraźniej nie było im po drodze”. 24-letni przyjmujący jest dziś jedną z wiodących postaci Modeny, która zajmuje w lidze czwarte miejsce i z 17 meczów przegrała tylko cztery.
Poza tym nie zapominajmy, że to będzie niezwykle intensywny rok dla reprezentacji. Zacznie się on od Ligi Narodów, która będzie przygrywką do sierpniowego turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Tokio. Wrzesień to z kolei mistrzostwa Europy w Belgii, Francji, Holandii i Słowenii, a październik Puchar Świata w Japonii. Nie wiadomo jeszcze jak belgijski szkoleniowiec potraktuje mniej istotne imprezy, ale rotowanie składem jest pewne.
Kariera Bartosza Bednorza dostała w ostatnim czasie turbodoładowania, ale jego sytuacja jest też trochę… pechowa. Pamiętajmy, że po 24 lipca w kadrze będzie mógł już występować Wilfredo Leon, czyli gwiazda absolutnie pierwszej wielkości nie tylko w lidze włoskiej. Vital Heynen będzie mógł więc przebierać w przyjmujących jak w ulęgałkach. Jak często będzie sięgał po tę tak pięknie kwitnącą w Modenie?
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. Azimut Modena, fivb.com